Reklama

O matko- "Pisanie ma Styl"- tekst konkursowy

Umiera. Nie przypominam sobie, aby w ostatnich dniach cokolwiek zjadła. Czekolada- jej ulubiona- nietknięta od świąt. Wygląda źle. Zawsze była szczupła. Teraz niknie. Kości policzkowe zaznaczone jak dwie pręgi, dołeczki- sine kratery. Nigdy nie miała tak krótko przyciętych paznokci. Łamią się non stop. Włosy udają, że są w formie. Kucyk jak od lalki- mini. Ściągnęła pierścionek, ten dwa razy zmniejszany, bo spada. Mówi mało, jakby każde słowo kosztowało ją więcej niż ma, jakby to był wysiłek ponad jej potencjał.

Umiera. Nie przypominam sobie, aby w ostatnich dniach cokolwiek zjadła. Czekolada- jej ulubiona- nietknięta od świąt. Wygląda źle. Zawsze była szczupła. Teraz niknie. Kości policzkowe zaznaczone jak dwie pręgi, dołeczki- sine kratery. Nigdy nie miała tak krótko przyciętych paznokci. Łamią się non stop. Włosy udają, że są w formie. Kucyk jak od lalki- mini. Ściągnęła pierścionek, ten dwa razy zmniejszany, bo spada. Mówi mało, jakby każde słowo kosztowało ją więcej niż ma, jakby to był wysiłek ponad jej potencjał.

 

 

Umiera. Nie przypominam sobie, aby w ostatnich dniach cokolwiek zjadła. Czekolada- jej ulubiona- nietknięta od świąt. Wygląda źle. Zawsze była szczupła. Teraz niknie. Kości policzkowe zaznaczone jak dwie pręgi, dołeczki- sine kratery. Nigdy nie miała tak krótko przyciętych paznokci. Łamią się non stop. Włosy udają, że są w formie. Kucyk jak od lalki- mini. Ściągnęła pierścionek, ten dwa razy zmniejszany, bo spada. Mówi mało, jakby każde słowo kosztowało ją więcej niż ma, jakby to był wysiłek ponad jej potencjał. Marznie. Kto w maju po domu chodzi w puchówce? Puchówce na 12 lat- do takiej garderoby wchodzi. Ten ocieplacz jest w odcieniu korala, z połyskiem- ładny i dobrze jej w nim. Nabiera kolorów, jakby mniej blada była. Optyka robi swoje. Poza tym gorsetowa czerń.  Śpi, zwinięta w kulkę, opatulona.

Reklama

Przecina sznurki świadomie, odłącza się od nas. Jak długo jeszcze? Może jeszcze można… Tylko jak?

Co dla niej uczynić? Skoro wybrała, że tak ma być.

Może nie ma już siły na życie?  Co jej się stało?

Nic nie wiem, ona nic nie mówi.

Jak mnie zostawi, to sobie nie poradzę. Jestem jeszcze mała. Mam małe ręce i… wszystko. Zawsze była obok. Teraz … już też jest obok, tylko nie jest blisko. Boję się, że wrócę do domu, a ona będzie  lodowata. Dotykam ją na śpiocha. Jak lód ma tylko ręce.  To, co najlepsze w niej, zaczęło się chłodzić.

Ratować… 

Są tematy, które nadal ją rozczulają. Pochyla się nad kartkami zabazgranymi przeze mnie. Poprawia z delikatnością te moje niezdarstwa. I nad garami stoi, bo nadal dogadza. Jak ona potrafi gotować, nie próbując ni łyżki.

Hak sobie do auta odrdzewiła, pomagier z niej był zawsze przedni. I kopie w ogródku, a wiem, że boi się robaków. I kombinuje, jak wywalczyć stypendia dla prymusów.

Żeby tylko zaczęła jeść. Żeby tylko zaczęła gadać.  Niech nosi moje koszulki, przynajmniej nie wiszą na niej jak worki z juty i są kolorowe. Może po koniach zaciągnę ją na ciacho? Tylko po koniach, to my obie śmierdzimy na stajnię. Nie, nie da rady. 

Czego jej trzeba ?

 

 

Cdn

Nie wyobrażam sobie jakiejś innej, jakiejś w zamian. Pewnie, że nie jest idealna. Drze się na sprzęty domowe, że jej lecą z rąk. Pranie- ha, jak ta praczka z obrazu „Upadek Ikara”, opisana potem przez Grochowiaka, wygina się i pręży. Matko, ileż razy drobina ze sznura spada jej na kafle. Łyżeczki wysuwają się z palców na trasie zmywarka- szuflada, a to dystans zaledwie mierzony w krokach. Zahacza o kanty, futryny, rozbija się na prostej. Królowa siniaków. Fochy. Czy ona ma fochy? Daj jej inną kawę, to usłyszysz. W takich małych sprawach lubi sobie porządzić. Zapachy, kolory. Jak mądrzy się i stawia na swoim jest nie do zdarcia. Jak mnie opieprza, to wstrętnie. Może z troski, ale darowałaby sobie.

Ładna- nie lubię, jak stawiają to pytanie. „ Czy twoja… jest ładna?”. A co brzydka, mam odpowiedzieć. Albo, że piękna, typowa. Po co to komu wiedzieć i jak  się sprawdza? Jeśli ilością komplementów, to nawet przeciętną nie jest. Jeśli długością spojrzeń, to musiałabym ją wywlec do ludzi. Skoro wchodzi w moje ciuchy, to znaczy że ma d… (tak to chyba mówią faceci- ohydne). W pasie na szerokość 3 maleńkich dłoni. Ile to może być w centymetrach…? Mało, za mało, albo w sam raz?

Czyta, liczy, myśli. Pisze. Tylko papierów coraz mniej. Jakby już nie miała siły nawet na to, co jest dla niej frajdą, na litery. Nie ma jej wieczorem na mojej kanapie, nie czyta bajek. Robiła to. To, co grube mi przeczytała…. Co… No jasne, że potrafię czytać, ale to nie to samo. To był nasz wieczorny rytuał. Nie rozumiesz?... Czy rozumiesz? Takie nasze umilanie wieczoru. Kraina baśni. Dawała rady wyuczyć się skandynawskich nazw fiordów i szelfów, żeby zachować płynność narracji. A przecież mogła, te dziwa pomijać. Nie.

Maluje się. Po co ona się maluje? Dla kogo? Okupuje łazienkę kwadransami. Niech już sobie zrobi oko w błękicie. Ale nie, odmierza pędzelkiem okruszyny. „Już, idę”- woła. A jak wychodzi, to jakoś nic nie widać. Jakby bezbarwne miała te mazidła. Ale ona mówi, że  tak ma być. Że to dla niej, a nie dla ludzi. Za to błyszczyki ma wyborne, smakowite. A najlepszy zgubiła, na starcie.

Kolory- przecież już pisałam. Otwórz szafę, wszystko widać. A jakże, jeden ton. Jakby dla niej tylko z jednego kuponu szyli. Szary- awangarda! Biel- złamana kość słoniowa, ale skromnie. Czekolada- a widzisz, jest, nawet nie na sztuki. Gorzka, mocna. Jej w ogóle bardzo dobrze jest w brązie.

Kolory sezonu.  Ma. Mam ci podać co? Ale po co ci ta wiedza? Koszulka do spania. Szpilki. I puch z benettona. Czy chodzi w tym? Jasne, chyba w snach to zakłada.

Czytasz? I co?

Nie wiem, co jeszcze mam zreferować.

Obiady.

Gotuje mi rosół. Nie, sama nie je. Nic nie je, przecież pisałam. Od tego się przecież zaczęło.

A poza tym. Wszystko gotuje. To, co lubię. Dwa dania. Z tym to- wiesz- różnie bywa. Dobre, dla mnie średnie. Ja tam sałaty nie zjem, żeberka z grilla mogą nie istnieć. Tak, kotlety robi dobre i kurczaki, i paluszki rybne i takie klopsiki. Makarony,  dla mnie duński sos. Tata, tak, je. Zawsze mu smakuje. Przecież się stara. Potrafi, bez książki. Ona nawet ciacha i sosy i kluski, te ostatnie to trochę za rzadko. Nawet kompoty nam gotuje. Ogóry kisi. Całe lato nad garem. I konfitury i galaretki, jakieś sałatki do słoików. Jagody i maliny w syropie. Ojcu grzyby suszy i marynuje i z dziadkiem wiśniówkę. Tak, wiem, co to.

Cdn

Muzyka- woli ciszę od jazgotu. W aucie buczy radio. Albo wykładów słuchamy. No, ambitnych- a jakże. Podstawy kosmologii, przewroty fizyków. To nie jej typy, ale nie wybrzydza.

Ogląda…. Nie, reklam nie ogląda, ona na nich się zna. Te całe mechanizmy. Po co miałaby nas tym katować, mnie to nie kręci. Jak zapytam, to opowie, zrozumiale, oczywiście.

Wie, co się dzieje na świecie. Raczej fakty. I ma słabość do poniedziałku. Czy do innego dnia w tygodniu też? Nie wiem, a co? Powinna mieć?

Mini- też pytanie?! Ona jest dorosła, po co jej mini? „Każda samica ma mini”- nie wiem czyje to słowa, ale mówią prawdę. Na okazję zakłada. Nie żadne rubaszne, frywolne. Tylko ekstra. Jak się dowie, że wygaduje tu o mini, to karę wlepi. O dekoltach i bikini nie gadamy.

… Wydaje na mnie. Przesadza. Mam wszystko i na grzbiet i ku uciesze. Czasem wyszpera perełkę. A czasem, daj spokój, futrzaki z pomponami. Czapka z kwiatkiem, co mi uszy w niej wystają. Kurtko- bombka, kraciasta na dodatek. Chodaczki w kolorze psiego futra!!! Sama niech chodzi w psie.

Rozpieszcza, ja się nie dam cmokać, ściskać, przytulać. Ale ma czas dla mnie. Jak tylko zawyję, jest. Gramy i w moje i w ich. Jasne, że fajne mamy i dużo. I daje się wyciągnąć na ekstremalne wyprawy twardzieli: jakieś chaszcze, wertepy, bajora. Nie, nie zrzędzi. Ja im cała drogę marudzę. Rower ma z odzysku. Po co jej lepszy. Ona nie przywiązuje do tego wagi, byle jechał do przodu. Rolek nie ma, ale w moje wchodzi. Jak Pluto na czterech, raz próbowała. Ale na łyżwach potrafi, lepiej niż ja.

Cdn

Na tapecie… Jakieś foty, jak każdy zresztą. Swoje? Dobre, wiesz. A ty siebie oglądasz, gdy pauzujesz?

Żyje jeszcze, jeszcze by tego brakowało, żeby zdechła. Psia miłość. Pewnie, że jest cudna. Każdy ją kocha. Ona jest najpiękniejsza na świecie. Ja tak uważam! Wszyscy się nią zachwycają, a ty mówisz: „pies, jak pies”. „Utuczony”- waga w normie. Wystarczy, że ona, to skóra i kości.

Fotę- chyba od ciebie. Nie masz- każdy tak mówi. A co ty paniusia, że musi być odpicowana: loczki, lakierki. Same stare. Jej przypada obsługa foto, siebie nie pstryka. Teraz wygląda jak trup. Nie wygłupiaj się, nie będę za nią ganiać z aparatem. Mogę ci jej auto wysłać. Wreszcie ma auto do auta podobne. Super, z bajerami. Wielkie, wygodne. Czarne, a jakie miało być? Wozi nam tyłki. Jasne, że myje. Co ty, ona nie ma orientacji, z „gadulcem” jeździ. Spokojnie. Dostaje reprymendę, ale rzadko.

Nosi. Takie kamyczki. A dlaczego pytasz o kolor? Lazur. Ma CHARMS. I mam ci to wszystko wymieniać? (Jak stara baba jesteś- sorry). Literka, no przecież nie „B”. Cały babski majdan … Też to lubię. Nie jestem żadną damusią, ale to jest fajne. 

Nie katuje mnie lekturą. Zawsze coś czyta. A skąd mam wiedzieć, czy to ambitne? Grube, cienkie- różne. Prasę- korzysta z netu. No widzisz, jest eco, nie kolekcjonuje makulatury. Nakrętki zbiera. I ma świeże kwiaty w wazonie. Bez natenczas i konwalie. Obrus- nie tego nie posiadamy na stanie. Nawet otwieracz do konserw jest z noża. Radzi sobie. Zbytki idą precz.

Nie uśmiecha się. Nie ma poczucia humoru. Nie opowiada… Łapie za słówka- a możesz jaśniej, bo nie wiem, co odpowiedzieć. Mnie nie. Tak, ze swadą. Jak karabin maszynowy. Nie powtórzę. Kurczę, nie dam rady. Odmienia słowa przez przypadki wedle paradygmatu swojego talentu. Co? Pojechałam po bandzie? Tak się staram, a ty mnie tu rugasz, że słownik przepisuję. Dobra, zanotuję, napisze ci na pewno.

Cdn

Nie wychodzi. Oj, rzadko. Malutko ma znajomych. Pewnie, że lubi babskie sabaty. Ma, jedną. Kumpli, o facetów pytasz. Jak zna mamy, to i tatów. O czym miałaby z nimi gadać? Jak ich odwiedzamy, to jasne, że ozorem kłapie. Tu w okolicy nie wydaje mi się. Z sąsiadem słowo zamieni. Tyle. A…. od taty. Zna. Chyba lubi. Tata nie ma ich na pęczki. Kasuję te pytania.

Śpi. Jak jesteśmy same, to przychodzę do niej. Gadamy w łóżku. Ja  śpię jak zwierzak, ona- w takim  razie normalnie. No, do południa. Bo lubi. Nawet psa tego nauczyła. Nie rzuca się poduszkami, w ogóle ją te zabawy nie porywają. „Kłębkuje”  się. Atak- na śpiocha. Obraziłaby się na bank. Cisnę się do niej, jak już się nudzę i głodna jestem. Wiesz, ona śpi z zegarkiem na nadgarstku, wie, czy już jest 10-ta. Jak trzeba, to wstaje. Potrafi w piżamie snuć się do obiadu. Taką śmieszną ma, dziecinną. Mogłaby sobie sprawić nową. Ta już jest taka oklepana.

Laurki- a ile ja mam lat? To chyba w przedszkolu się robi. U nas nie. Coś wymyślę. Nie mam pojęcia, co by chciała. Jakichś drobiazg. …z truskawkami.

Narty? Teraz ci się przypomniało. Latem nie jeździ. Nie zgrywam się, wcale nie jeździ. Nikt nie jeździ. Ona- wszystkiego się boi, to chyba nie… A wiesz, że nie potrafi pływać. Wstyd. Chyba nie cierpi z tego powodu. Nawet latem nie skarży się na upał. W tej wodzie, to by chyba zamarzła. Na materacu- owszem. Brodzi jak czapla. Ochlapać ją. Lepiej nie.

Cdn

Torebki. Tak, ma ją jeszcze. Sygnowana logo... Kolor jak flaszka po browarze. Wiem, że miałam powiedzieć butelkowa zieleń. To chyba nie jej ulubiona. 3 kg zbędnej wagi uwieszonej. Ona- bałaganiara-żartujesz chyba. Jasne, że nosi tam błyszczyki, okulary w nadwyżce, notes, ołówek, telefon, portfel i tyle. A po co jej lusterka, grzebyczki, tusz? Wyrosła już chyba z przypinek, ozdóbek. Cały ten majdan noszę ja.

Pary butów. Skromniutko. Ale żadnych czarnych! W tym temacie jest awangardowa. Miała swego czasu oficerki w czerwieni. Ponoć boskie. Nie żadne burdelowe. Klasyka. Wymiękczona skórka licowa, żadnych szpiców, klamer. Uwielbiała je. Zamek strzelił. Rymarz w pijackim zwidzie wszył nowy, ze złotym zapięciem, zygzakiem skórę przeorał. Spartaczył robotę. Cholera ją brała. Do ludzi już w nich nie wyszła. Teraz zrobiła z nich szaszki, ścięła z 40 cm cholewy i gania z pasem. Nie wiem, dlaczego ich nie wyrzuci.

Żadnych gratów nie zbiera. Muzeum to ma babcia. Ona jest w opozycji. Kwiaty hoduje. Książek ma trochę. Listy? A kto teraz się tym zajmuje? Wiesz, ile kosztuje znaczek? Zanim by to doszło, wróciło. Ale życzenia tylko sama układa, każdemu inne, z głowy. W furię wpada, jak na okazję świąt dostaje rymowanki internetowe, od co piątej osoby identyczne. Bo to lekceważące. Wiesz, ona w tym przypadku nie idzie na łatwiznę. Fajnie, fajnie pisze. Tak zawsze pod osobę. Powinna takie usługi świadczyć dla ludności za grubą kasę, a ona z dobroci serca, altruistka jedna! Raz bajkę napisała. Nie wydała jej. Skąd mam wiedzieć, czy ona wie, jak się ma za to zabrać. A znasz jakieś wydawnictwo, co przyjmuje dobra prozę? Proszenie, nie w jej stylu. Kumoterstwo też nie. „Bez łaski”- to jej dewiza. I „nic na siłę”- druga. Taka słaba to jest tylko w stosunku do siebie, o moje zawalczy. Rzeczowo i do skutku. Wszystkie papiery w szkole na nowo napisała (regulaminy, kodeksy). Jak to po co?  Dla nas. Ocen mi nie załatwia, z niczego, ale skrzywdzić mnie nie da. Nie jednemu wygarnęła braki. Nie, nie w wiedzy, w podejściu. Tak, znają ją tam wszyscy. Kłaniają się. Drze pyska, ale zawsze w dobrej wierze. Na tym polu jestem z niej dumna. Ojciec ma inne sprawy na głowie, do nauki się nie wtrąca. Nie dopinguje jej, gdy forsuje swoje. Nie widzi potrzeby, żeby reformować moją szkółkę. A ona- przeciwnie.

Żywioły. Nigdy tak o nich nie pomyślałam. Są inni, chyba jak wszyscy. Nie będę ich oceniała. Nie rywalizują o mnie. Są i tyle.

Do ludzi. Ona chyba lubi tak mówić. Pół dnia nic, a potem galopada. Żaden kwadrans, pięć minut nam daje. Mnie to starcza, jej nie. W pędzie, ale na wieszak jeszcze odwiesi to, czego jednak nie włoży. Tobołki- w jej rękach. Wkurza się na ten niepotrzebny pośpiech, przez niego byle jak tusz nałoży, butów nie dopucuje. Ona uważa, że czasem trzeba jakoś wyglądać, że nie wypada na zakupy w dresie, do kina z oliwą we włosach. A mnie to zwisa. Zapominam się poczesać, nie widzę ani dziury, ani plamy. Ojciec- bierze pierwszy z góry trykot i też jest gotowy. Po co ogłaszać wyjście wcześniej, skoro 300 sekund zapasu jest sam raz.

Ona chyba zawsze dobrze wygląda. Ma klasę, cokolwiek to znaczy. Jak spodnie z garnituru, to pasek wąski. Jak obcasy, to rurki. Żadnych beretów, kokardek, kropek i kulek. Dekolt zawsze sobie ocenzuruje. Wśród mam z klasy się wyróżnia. Wśród paniuś „silezjańskich”[1]- też. Bo kiczu nie znosi. Do mini trzeba mieć nogi, nie klocki, cyckami się nie paraduje, nadwagę chowa się w podłużnych prążkach nie w panterkach. Jak brzytwa bywa, ale na głos nie komentuje i  przebrana nie chodzi.

Lubi, gdy ja wyglądam jak modelka z katalogu next, koniecznie w najnowszej kolekcji.  Może to i ładne i modne, ale dla mnie zbytek. Nie potrafię tego nosić. Połowę tych drogich szmat wydałabym. Nonszalancję mam po ojcu. On też taki abnegat modowy. Płacenie za metkę- głupota. Tak rzadko sobie coś na grzbiet kupuje, że nawet cen nie zna. A ona lubi, jak wygląda przyzwoicie.

Imprezy, bez pompy. Pysznie, estetycznie, zdrowo, bogato. Tylko poważnie. Jak gość, to nie telewizor. Wszystko robi. Jest wyborne i nie próbuj krytykować, nawet w żartach, bo obrazi się nie na żarty. Kąsa w połowie pierwszego zdania. Musi błyszczeć i musi być na czas. Zawsze jej wychodzi. Dla  niej nie ma różnicy, czy to biesiada piwna czy bal. Nie, nie pije.

Imprezy na sztuki. Chyba nie widzi potrzeby, spotykania się bez okazji. A i okazje oszczędnie wybiera. Urodziny- dzień jak co dzień. Nie pamiętam, kiedy ma. Marzenia- jeszcze dwie szafy książek, cztery ubrań, szczeniak i słodkie. Musi mieć słodkie w szafie! Jej dogodzić…. Spróbuj. Dostanie ulubione ciacho i starczy. Uwielbia. Najlepsze na świecie. Dychę za jedno- ale warto. Ona tak mówi. Co ty?! Kwartalnie tam bywa. Jak była niemobilna, to kazała się tam wozić, teraz sama podoła. To jest najlepsze miejsce w okolicy. Tam to by poszła nawet z diabłem.

Całuski, cukiereczki, ciasteczka- a znam cytat. Jej kultowe słuchowisko. JW23. Wiem, że dawne czasy. Rachityczne radio przeskalowała, żeby tego słuchać. Ona- muzycznie słaba. Dla tekstów ich ubóstwiała i absurdalnego humoru.  ? propos humoru, francuski ją kręci, w wydaniu jednego zboczeńca. (Język to mi skołowacieje po tych słowach, na stówę). Oplakatowała sobie wnękę nad łóżkiem gołym brzuchem z bębnem i na ołtarzyku złożyła wszystkie jego „popisy”.  Jest tego trochę. Ona rozumie jego lepiej niż on sam! Chyba nie ma tekstu, którego by na warsztacie nie miała. Normalna w tym nie jest, ale póki nie każe mi przeliczać samogłosek ciemnych   w otoczeniu spółgłosek tylnojęzykowych, jest OK.

Idole? Idoli to ja mam. Ona, za stara na takie uniesienia.  Jednego aktora ma. A znanego, bożyszcze kobiet. Teraz  chyba coś kręci.  Nominowany prawie za wszystko. Rocznik  74. Oskara nie ma, ale malinę dostał jak mu się Ludwikiem zachciało być. 

Wychowana na „Psach”, ale nie wzdycha do Lindy i Pazury. Jak ogląda tak mimochodem, to nie; ani tytułu nie uchwyci, ani obsady. Ale rzadko tak przysiądzie bokiem.  Woli ambitniejsze kino. Gadane- to ma po. Stop klatka  non stop. Ona by chyba nikomu nagrody nie dała, zawsze się do czegoś doczepi, jakby ideału szukała.

Idealny facet … dla niej. Książę, co najmniej. Na jakim znowu białym koniu? Z chałupą, wozem i pod krawatem ;-). Żaden obibok, niezguła i ladaco. Opalony i jak z reklamy, a poza tym to z krwi i kości. Istnieje.  Nie wiem, czy naprawdę? Ma go w głowie i tyle.

Cdn

Nie ma jej już takiej, jak przedtem. Nie ma jej już prawie wcale.  Okruchy zebrałam. Mało tego.

O, matko…

 

 

Roz. 2

Pisze iw

 

Umiera- a to nie wiedziałam.

Spotkałyśmy się jeszcze przed tegorocznymi majówkami. To pamiętam na pewno, bo ja żyłam już morzem, a ona mówiła, że zostaje w domu, ale na pewno tyłek z kanapy podniesie. Przyjechała do mamy ze szpilkami. Cudne. Na nią jak zwykle za szerokie. Z niej to wszystko spada. Chciałabym mieć taki problem- nadwyżka luzu w spodniach- zapomnij. A ona zawsze z paskiem zapiętym na ostatnią, dorobioną! dziurkę. Osa. To już późno było, obie po pracy. Tak, autem podjechała. Lało, że świata nie było widać. A… auto ma nowe- to wiesz. Mnie się podoba bardzo. Czarne, dobre, rodzinne. Moje firmowe to taki chrabąszcz przy tamtym. Zawsze była ostania do siadania za kółkiem. Ale życie ją posadziło. Pinii mi nie skasowała, to chyba daje radę. Krótko siedziała, ona zawsze w biegu, tak jak ja, zresztą. Jeszcze ją moje dziecko do ogrodu zaprowadziło rwać szczypior. Ciotka z niej przednia i niania. Ma kapitalne podejście do maluchów, jakby w przedszkolu dorabiała. Potrafi z tymi dzieciakami gadać i jeszcze im trochę świata objaśni. Anielski spokój, nie to co ja. Sama się dziwię, że ma tylko jedno. Wiesz, jak to z tym bywa…

Nie, nie wyglądała na chorą. Ma za dobry krem pod oczy, żeby było widać cienie. Chyba by mi powiedziała. Tylko herbatę piła, już prawie na wychodne ją poczęstowałam, bo zagadałyśmy się. To ona zawsze z ciachem przyjeżdżała. Super piecze, nie z torebki, z głowy. To poproś, żeby ci sernik zrobiła albo tort z wiśniówką. Jak? Normalnie poproś. Do mnie jak przyjeżdża, to zawsze pyta: „A z czym?”.

Nie wiem, co miała na sobie. Z pewnością kilka warstw. Zawsze marudzi, że zimno. A co ją ma grzać, powiedz? Pergaminem jest okryta, nie skórą.

Robotna- tak, prawdziwa traktorzystka ;-). Zawsze miała ogródki, piwnice i  strychy na głowie. Jak nie w garach, to w ogródku nad grządką, albo w aucie. I w książkach, jak my wszyscy. Veto- w jej domu. Chyba by ją  na plastry pokroili, gdyby głos podniosła. Płacili jej za komitet, to już nie prosiła o  nic więcej. Rodzice- nie do pozazdroszczenia. Ona- całkowite ich zaprzeczenie.

Na luzie. U niej wszystko było na poważnie. Nie skarżyła się, przynajmniej nie mnie. Tak, stwarzali pozory, że są normalni.  Co chwila wpadałam do niej. Jakieś prace w trójkach nam zlecano. Ale wolałam, jak przyjeżdża do mnie.  Ona nie mogła, ot tak zaprosić. Musiała dostać pozwolenie, jeszcze posprzątać, obiad nastawić. W godzinę się wyrobić, bo już ją gonili do czegoś.

Ja wolałam całki, ona skomplikowane układy tekstowe. Kobieta jej nie cierpiała, gnoiła jak mało kogo. Taka była. Pewnie do dziś pamięta, każde zdanie z zeszytu. Mała poszła w jej ślady. Ma taką wyobraźnię i polot, a przy tym na luzie pisze to wszystko. I skromna, jak ona.

 

Nie nosiła mini, ponoć zawsze siniaki miała. Od tańca, od życia. Umiała jak modelka chodzić po sznurku. Szpagaty, gwiazdy, łamańce. Nie, nie była najszczuplejsza, normalna. Kochała wf- jak ja, z pozycji ławeczki. Teraz jest zdecydowanie szczuplejsza. Tylko zazdrościć.

 

 

Poczekaj, przypomniało mi się, powiedziała: „Popatrz, jaka jestem blada”. Nie zareagowałam. Mówiłam jej, że idę do solarium i chyba zmieniłam temat. Cholera! A mogłam zapytać, nie załapałam.

Teraz do niej nie zadzwonię, za późno.  Poza tym, nie wiem, czy jest sama, czy ma ochotę gadać.

Dowcip ma ostry i te jej puenty. Potrafi bez pardonu powiedzieć, co myśli. A wiesz, zawsze jest wesoło, jak opowiada historie z życia. Szczególnie zasady obsługi sprzętu. Nikt tak nie nadziewa słów jak ona. Wywala te słowa na drugą stronę, dowcipnie i z pomysłem.

Pewnie, że widziałam ją wkurzoną i jak klnie. E tam, jak szewc, po babsku. Ona jest odporna na wstrząsy i równanie z ziemią.

Nie dzwoni z byle żalem. Płacze, chyba tylko przy krojeniu cebuli. Nie prosi o pomoc. Kogo by miała prosić? Ja myślę, że nawet jak się wali, to ona nie ma do kogo z tym iść. Jej mąż ma jeszcze grubszą skórę niż ona. Rodzina jej- jest do zdjęć.  Nigdy nie widziałam jej rozmemłanej. Jak to mówią: słaba, a udźwignie. Taka już jest.

 

Nie wiem, jak u niej z wrażliwością. Nie płacze na filmach, na komediach nie śmieje się. Nigdy nie opowiada płaskich dowcipów. Nudzą ją  paplały, prymitywne gatki osiedlowego towarzystwa. Nie żyje obrazkami prasy kolorowej. U niej TV włączane na okazję. Kino wybiera dobre. Nie wiem, co czyta. Wolałabym nie udawać, że się na tym znam. To nie jest lekka lektura, bynajmniej.

Męczy ją prostactwo.

Ona nie włącza na luz. Raz, po winie była może ciut inna. Tylko, że tego wina wypiła łyk.

Szaleństwo? Jakie szaleństwo? Nawet z domu nie wyjdzie, jeśli nie ma pewności, że dziecko ma klucz i pies jest co najmniej po godzinnym spacerze.

Ona zawsze myśli o innych. Nie, nie potrafi tak po prostu… Przecież trzeba obiad, lekcje, zajęcia dodatkowe.

Nie włóczy się. Może wydałaby kasę na ekstrawaganckie buty, ale nie na byle jakie jedzenie czy kawę. Szkoda jej. Ona nawet w szkole jadła kanapki miast ciastek. Robiła je sobie rano. Nie je? Jak to nie je? I jak długo to trwa? Nie, na pewno się nie odchudza. Po pierwsze nie musi, po drugie kpi sobie z babek, które stosują diety poniedziałkowe i wtorkowe, i środowe, a jak przyjdzie weekend to pakują w siebie kluski zalewane chochlą sosu z okami niczym kciuki.

Razem. Bez przesady. Nie, nigdy. Żadnych miękkich gestów.  Może już wyrośli z tego.  Wcześniej? Nie przypominam sobie. Za rękę, przy ludziach… Nie. Oni nie okazują sobie uczuć, nie słodzą.

Teraz już nie gadamy o tym. Nie mam pojęcia. A  Ty coś wiesz?

 

 

Roz. 3

…pisze

Umiera… chyba z nudów. Kto ci takich bzdur naopowiadał?

Palec sobie rozwali, to pół dnia jęczy, że patelni nie wyszoruje i czeka aż ja to zrobię. Jakby umierała, wiedzieliby wszyscy. Zajęczałaby się. Pewnie, że jej trzeba usługiwać: a to kawa, a to jakaś inna pierdoła.

O niczym nie ma pojęcia. A daj spokój, nawet płyty sobie nie nagra. Wszystko trzeba za nią zrobić. Żarówkę wymieni, ale kabla do żelazka już nie, jakby to była jakaś trudność: te cztery śrubki. Nikt się tak nie leni jak ona. Tylko czekać, aż jej tyłek do kanapy wrośnie.

Gotuje- jakby łaskę robiła. Czasem sobie ubzdura, że jedno danie ma wystarczyć i poda ci makaron z sosem albo ryż zapiekany z jabłkiem. Dla kogo to? A jak już zrobi coś co obiad przypomina, to liczy na pochwałę. A mnie ktoś chwali za 8 h roboty? Albo ci powie, że dziś zupa, bo 5 dni pod rząd było mięso. Zupę to dzieci jedzą, nie starzy.

A spróbuj jej powiedzieć, że coś ci nie pasuje, że poszła na skróty.  Raz się obraziła, jak jej wygarnąłem pierogi, których nie robi, albo… to uszka były. Kaczkę to może raz na kwartał przyrządzi. Nawet pasztetu nie piecze, tylko kupuje gotowy. Pół dnia w domu, a obiad taki, jakby ją ktoś gonił. Mogłaby wcale nie gotować, skoro to ma tak wyglądać.

 

Sprząta. No ciekaw jestem , kiedy ostatni raz polerowała sztućce, albo skrobała garnki od spodu? Nic nie robi.

Dziecko potrafi się samo nauczyć. Ze mną nikt nie siedział. A jakie to ma znaczenie, czy ma tróję, czy coś więcej. Chce z niej zrobić omnibusa. Kto w podstawówce patrzy na oceny? Nie mam czasu, żeby jej w zeszyt zerkać.

Jak słyszę, co to ona planuje na zebraniach poruszyć, to mnie szlag trafia. Po cholerę w ogóle gębę otwiera. Jakby jej jeszcze za to płacili. Siedzi i pisze jakieś g…. Jak już musi, niech to w pracowni internetowej robi, a nie w domu, tu ja za prąd płacę. Społecznica jedna. W domu taka rezolutna nie jest.  Wszystko na mojej głowie.

Powiedz jej, że trzeba z autem na serwis,  to skurczy się o połowę. Połowy symboli z komputera pokładowego nie rozumie. Jak ma jechać gdzieś dalej, to powie, że nie trafi. Nawet głupiego koła by nie wymieniła.

Ją nawet laptop przeraża. Zrobiła sobie z niego szybką maszynę do pisania. Poczty  nie potrafiła założyć. Pierwszą aukcję wystawiała cały wieczór.

 

Z centralnym ma problem. Nie zamkiem, ogrzewaniem. W ciągu zimy kilka razy je spier… Jakby pilnowała należycie, … ale nie, zawali, a potem za telefon chwyta.

„Oparzyłam się wrzątkiem”- a co to kurde moja wina, że jej para z kranu poszła. Napraw.

 

Albo pies. Jej jedyny obowiązek. Ma z nim wychodzić, jak trzeba. Wraca z korków i jęczy, mam z nim wyjść. Albo obudzi w środku nocy, bo trzeba…. bo piszczy.  Bo ona się boi. Czego? Z psem idzie. Niby raz ją tam pogonili. Nawet zadrapana nie była, a raban podniosła niczym szlachtowane prosięta. Jak sobie z nim nie radzi, niech go odda do schroniska. I tak jest problem, jak przychodzą wakacje.

„Pojechałabym w góry”- jęczy. „Świniak” nie wejdzie. Ja nie widzę powodu, żeby go do rodziny podrzucać. Niech siedzi w domu. Zaraz ryk, że nie wytrzyma. Myśli, że ktoś ma ochotę z jej czworonogiem wychodzić.

 

Jej nawet wiertarka przeszkadza i kable na podłodze. „Mógłbyś sobie darować, jest niedziela”- piszczy. Kiedy mam się tym zająć, jak cały czas jestem w robocie. Ona tego za mnie nie zrobi. „Ścisz radio”- buczy. Jeszcze czego! Albo: „Dlaczego przełączyłeś bez pytania”. A o co mam pytać, skoro deklaruje, że telewizji nie ogląda. Mam ochotę na powtórkę, to patrzę.

Podsuń jej temat, to cię jazgotem zamęczy. Jakby jeszcze się na czymkolwiek znała. Mistrzyni kuchni, ale ja muszę pytać matkę, jak się szpinak przyrządza. Ona nie wie, bo tego w domu nie jadła. Gołąbki ci zrobi, jak jej kapustę oporządzisz, bo się robaków boi. Jeden jej kiedyś mało nie pożarł. Dobrze, że taka łykowata.

Żadnych fachmanów nie zna. Nigdzie na ma wtyków. Może w przedszkolu miała, bo dziecko poza kolejką zapisała; w skarbówce, bo raz spory zwrot załatwiła. I co? I na tym koniec.

W ogóle kombinować nie potrafi. Ufna jak sarna. Z ludźmi trzeba ostro i krótko, a ona chciałaby się kulturalnie spierać. Jak do niej matka nie w porę zadzwoni, to nie powie: „ Nie mam czasu”, tylko odbiera i słucha tego trejkotania. A jak już naprawdę matkę zbywa, to ma wyrzuty, że się ta pogniewa. A matka dzwoni co dnia.

Wszystko z domu wyniesie. Co matkę obchodzi, że byliśmy tu czy tam. I tak by z nami nie poszła. Że mała ma sprawdzian. Chodzi do szkoły, to ma. Że pies śpi, jakby co innego robił dzień cały. Jasne, matka się rewanżuje, opowiada te swoje historie, ale co mnie to…. Nawet w niedzielę potrafi zadzwonić. Żeby jeszcze odebrała ten telefon i po cichu, na szybko, to nie… ona musi drzeć się. Tak ci dzień potrafi zgnoić jedną głupią gadką, że nie masz pojęcia.

Wracam po robocie, a ona już od progu: „Cześć, a wiesz, a był, a dzwonił, a chciał, a może byśmy…” Nawet nie spyta, czym mam ochotę tego słuchać. K..a , nie mam. Czy ja jej opowiadam, kto kogo zje…ał w robocie i za co. Albo:  „Matka dzwoniła i trzeba to czy tamto, ojciec chce, żeby…” Czy ktoś się pyta, co ja chcę? Mnie nikt opon w aucie nie zmienia, anteny nie montuje, trawy nie kosi. Kasy za mnie nie zarabia.

Pewnie, że ma zachcianki. Ciacho, milka i najlepiej, żebyś jej to pod nos dał. Tak samo ma daleko po te ciacho jak ja. Chce, to niech przywiezie dla wszystkich. Ale nie, ona jest z księżniczek, ją trzeba obsługiwać. Talerzyk, widelczyk, na łyżeczkę by się obraziła. Kawa bez cukru, nie żadna z biedronki tylko konkretna.  I „ą”, „ę”. Raz nawet wymyśliła, że z okazji jakiejś rocznicy nie będziemy jeść w domu. Co to za zwyczaje? Ubierz się, wypachnij i nie zamów wina, bo prowadzisz auto. Ubrała nas jak na wesele. Chore to.

Kretyna z ciebie zrobi. Albo kąsa: „Masz brzuch jak balon”. Niech patrzy na swój sflaczały. Opona jej wisi co najmniej jedna. Nawet skóry nie potrafi opalić. Tyłek jak beka, a cycków wcale. Myśli, że ma figurę. Ręce zimne, oczy jak popłuczyny po piwie i włosy, które jej wypadają. Uważa, że jak się umaluje, poczesze i ubierze, to pięknieje. Akurat.

Tak mnie wkurza. Potrafi godzinę nad aukcjami siedzieć. Licytuje, kombinuje, pisze, dochodzi swego, cyrki odstawia. Bo dziecko musi mieć najlepsze. Jak słyszę tę hasło: „najnowsza kolekcja next”, to mam ochotę podrzeć na pasy. A potem mała nawet ubrudzić się nie może. „Nie kotłuj się z nią na dywanie, bo ja później tego nie sprzedam”. Dla mnie to bez znaczenia, czy dziecko jest modne, czy niemodne. Dziecko to dziecko, buzię ma mieć czystą i tyle. Ona potrafi z tymi swoimi koleżankami o ciuchach i metkach paplać bez końca. Które dziecko lubi chodzić w spódnicy? A ta nakupi tego, jakby co najmniej co drugą dawali gratis. To z tym, tamto z tamtym- zestawy. Miałaby jedna parę spodni, też by się wychowała.

Te jej wizje, jak co ma być. Skarpety ma nawet grubością włókien ułożone. Koszulki w kostki, Osobne wieszaki na spodnie, osobne na swetry, nic na kupie. Ma szufladę na paski i pudełka. Jak dywan, to tylko futrzak, jak stół, to grube szkło, nawet donice muszą do czegoś tam pasować. Farba tylko z mieszalnika, tynk strukturalny na zamówienie. Ceny horrendalne. Dobrze, że my domu nie mamy. Jak ma mieć coś byle jakie, to woli nie mieć tego wcale.

Jakby jeszcze umiała na to wszystko zarobić. Ale ona nie jest od roboty. Po pierwsze musi się wyspać, po drugie musi mieć wszystko na swoich zasadach. Kto w jej zawodzie dba o jakość, o ilość chodzi. Jakby jeszcze ktoś to czytał,  Ze sklepowej jest większy pożytek niż z niej.

Ustawia mnie jak małolata. A zrób, a powiedz, a uśmiechnij się.  Żyć mi się nie chce, a cóż dopiero pajacować. Ale ona tego nie rozumie. Każdą nockę prześpi, niczego na głowie nie ma. Nawet na zakupy mnie wysyła. A jak już sama jedzie, to zrzędzi, że ciężary wnosiła, że mało sobie rąk nie oberwała. Kto jej każe zgrzewkami wnosić? Może po siatce i po sztuce. Myśli, że mnie to nie ciąży? Te jej zakupy… Listę zrobi, a połowy nie napisze. Zawsze czegoś zapomni. „Syrop się skończył, magii nie ma, zostały 3 cebule”. Na targ nie pójdzie, bo jest damą. Chyba, że czas zapraw, to się łaskawie pofatyguje. W tym roku jeszcze się za nic nie zabrała.

Cdn. 

Tak, w tym jest dobra… I cóż z tego.

 

 

 

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy