Reklama

Wstydliwa sprawa z pedikiurem

Natchnieniem do poniższego felietonu były warsztaty "Odkryj swoją kobiecość", które odbyły się w Pruszczu Gdańskim w listopadzie 2010 roku.

Natchnieniem do poniższego felietonu były warsztaty "Odkryj swoją kobiecość", które odbyły się w Pruszczu Gdańskim w listopadzie 2010 roku.

 

   Niedziela. Godzina 9.00 rano. Większość z Was pewnie myśli, że trzeba być idiotą nie wylegując się o tej porze w ciepłym łóżku, z kubkiem kawy i fryzurą wskazującą na fakt, że spało się do góry nogami. Normalnie byłabym takiego samego zdania, jednak nie dzisiaj!

 

 

   Jest nas dwadzieścia pięć sztuk. Wszystkie z lekkim, pospiesznym makijażem, ubrane w najlepsze – to znaczy z najmniej wypchanymi kolanami – dresy. Rozglądamy się dookoła i próbujemy przekonać własną, jakże mądrą podświadomość, że naprawdę chciałyśmy przyjść na te babskie warsztaty. Właśnie teraz, w niedzielę, o godzinie, która jak psu kiełbasa, należy się nam spędzona na leniuchowaniu po tygodniu pracy.

Reklama

 

   Na salę wchodzi szczupła, drobna dziewczyna. W jej stronę kierują się wszystkie oczy. Mówi, że niby jest kosmitką i mamy opowiedzieć jej, co to są kobiety. Rozglądamy się po sobie, a ja nerwowo szukam wyjścia z sali, bo właśnie uświadamiam sobie, że na przyszłość powinnam kierować się intuicją, która na pewno nie pozwoliłaby mi na znalezienie się w tym fatalnie wybranym miejscu.

 

 

   Psycholożka, której nie zauważyłabym mijając na ulicy, brnie dalej w temat kobiecości. Same banały. Mam zupełnie odmienne zdanie od tego, co słyszę – jak w drodze do kariery i rozwoju mamy pozwalać sobie na wolny czas, na opuszczanie obowiązków, długie wakacje, rozczulanie się nad dziećmi koleżanek, a co gorsza – nieustanne wicie gniazda rodzinnego? Uważam, że właśnie to jest nasza przewaga nad samicami podrzędnych gatunków, że nie jesteśmy skazane na rozmnażanie się i siedzenie w domu. No i co za bzdury o szczęściu, które rzekomo daje robienie dobrych rzeczy dla siebie? Nie ma co się rozczulać. Wiadomo, fryzjera trzeba odwiedzić raz w miesiącu, fitness też się przyda, ale po co mówić o tym z takim pietyzmem?

 

   Jedna z kobiet zaczyna opowiadać o swoim trudnym życiu, o niekończącej się liście rzeczy do zrobienia, o zmęczeniu, strachu o utratę pracy, o niepełnosprawnym dziecku i o tym, że bardzo chciałaby się zatrzymać, wziąć głęboki oddech i zwyczajnie odpocząć. Pozostałe uczestniczki spotkania mówią, że boją się zrobić dla siebie coś dobrego, bo natychmiast pojawiają się wyrzuty sumienia, a jakiekolwiek przerwanie rutyny w wykonywaniu obowiązków skutkuje lękiem, że nie zdążą zrobić wszystkiego, a wtedy... No właśnie – co wtedy? - pyta psycholożka. Odpowiada jej cisza.

 

 

   Po chwili jedna z kobiet zaczyna mówić o swoich stopach. Że chciałaby chodzić na pedicure do kosmetyczki, ale stopa jest dla niej czymś tak intymnym, że pozwolenie innej osobie na delikatne obchodzenie się z nią, powoduje wstyd i skrępowanie, jakby było to coś złego, zakazanego.

 

   Kretynka – myślę, analizując całą sprawę z warsztatami tydzień później, leżąc na wygodnym fotelu w gabinecie kosmetycznym. Patrzę na zegarek i poganiam panią Kasię, żeby trochę pospieszyła się z tym pedikiurem, bo za godzinę mam służbowe spotkanie. Nie ma czasu na głupoty, stopa to stopa, musi po prostu dobrze wyglądać w szpilce. Głupio zrobiłam prosząc dodatkowo o masaż nóg, przecież nie muszę nikogo przekonywać do tego, że mnie nie dotyczy to idiotyczne robienie czegoś dobrego dla siebie. Jestem kobietą sukcesu i to chyba oczywiste, że należą mi się drobne przyjemności, ale nie dzisiaj, nie teraz, kiedy mam ważne spotkanie! No doprawdy, mogłaby się pospieszyć z tym masowaniem! Ile można wcierać oliwkę w stopę? I dlaczego tak powoli!?

 

 

   - Pani Alicjo, proszę nie podkulać nóg i rozluźnić mięśnie. Dlaczego jest pani taka spięta...? Przecież to nic takiego, zwykły pedikiur z masażem...

 

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama