Jeśli miłość, to na całe życie
Potrzebował kobiety takiej, jaką ma: silnej i twardo stąpającej po ziemi. Miał szczęście...
Jego "Śpiewka 1920" do najnowszego hitu kinowego Jerzego Hoffmana "1920 Bitwa warszawska" ma szansę stać się wielkim przebojem. Kto wie, czy nie największym w bogatej czterdziestoletniej karierze estradowej.
Jednak Jacek Cygan (61) nie czuje się gwiazdą. Uważa, że sława to tylko dodatek, bonus od życia. On sam lubi być w cieniu. Na polskiej scenie muzycznej od lat jest kimś szczególnym. Prawie każda piosenka stawała się przebojem.
- Mam wiele piosenek bliskich sercu - wyznaje. - Te skromniejsze często są dla mnie ważniejsze. Cieszę się, gdy ludzie do mnie piszą: byłem w dołku psychicznym i pana piosenka pomogła mi z niego wyjść.
Ojciec uczył szlifierstwa i tokarstwa w szkole zawodowej. Potem był kierownikiem warsztatów. Obowiązkowym i wymagającym. Jemu zawdzięcza determinację w dążeniu do celu. Natomiast od mamy wziął pogodęducha, spokój i wiarę, że wszystko będzie dobrze.
Zanim stał się "tym Cyganem", chciał być Robin Hoodem. Z rówieśnikami urządzali zawody łucznicze. Nie przerażało go, że ma jabłko na głowie, a kolega może przypadkiem wybić mu oko. Lubił szkołę. Nauczycieli, kółko teatralne, mecze piłki ręcznej. Dużo czytał, pisał świetne wypracowania z polskiego. Był wzorowym uczniem.
Po maturze zdecydował się na studia na wydziale cybernetyki w Wojskowej Akademii Technicznej. Na jedno miejsce było 17 kandydatów. Udało się. Spotkał tam ludzi, którym chodziło o coś więcej niż tylko o dyplom inżyniera. Zaczął jeździć na rajdy, wszedł w kulturę studencką. Zaczął pisać teksty. Spodobały się.
Studia skończył z tytułem inżyniera i w randze oficera. Pracował na uczelni, a "po godzinach" pisał teksty. Szybko okazało się, że musi podjąć trudną decyzję: robić karierę naukową i doktorat, czy zostać artystą.
Swoją przyszłą żonę Ewę Łabuńską poznał w 1978 r. w garderobie Teatru im. Słowackiego w Krakowie, podczas Festiwalu Piosenki Studenckiej. Związany był wówczas z zespołem Nasza Basia Kochana. W pewnej chwili do garderoby wpadła energiczna blondynka, asystentka reżysera festiwalu. A ta Nasza Basia to kto? - zapytała. - To ja - odpowiedział.
Później spotykali się w różnych miejscach związanych z kulturą studencką na próbach, koncertach, przy ogniskach. Byli sobą coraz bardziej zafascynowani. - Przekonałem się - opowiada Jacek Cygan - że Ewa jest niezwykle interesującą osobą. Mądra, otwarta, serdeczna. Zobaczyłem w niej partnerkę na całe życie.
Pani Ewa z wykształcenia jest filologiem i teatrologiem. Mogła pracować w teatrze. Wolała zająć się domem. Mają wprawdzie skrajnie różne charaktery, ale na pytania o podstawowe wartości odpowiadają zwykle tak samo.
Celebrują życie. Cieszą się spotkaniami z przyjaciółmi, lubią słuchać muzyki, biesiadować, podróżują. Najlepiej czują się w kręgu kultury śródziemnomorskiej. - Podobają nam się te same obrazy i krajobrazy - komentują. Nie przywiązują wagi do pieniędzy.
Sielanka? Nie zawsze. - Żyjemy normalnym życiem, normalnymi codziennymi sprawami. Czasem się pokłócimy - tyle że szybko potrafimy łagodzić nasze konflikty. O ważnych sprawach dyskutujemy, sprzeczamy się tylko o drobiazgi, żeby nie powiedzieć o głupstwa.
Wszystkie decyzje związane z domem i rodziną podejmuje ostatecznie Ewa. Tak było, gdy niedawno zdecydowali się na przeprowadzkę. Sprzedali piękny dom na warszawskiej Sadybie i zdecydowali się zamieszkać w apartamentowcu w Centrum. Jacek najchętniej nie kontaktowałby się z urzędami czy fachowcami. Nie przyjmuje do wiadomości, że coś się psuje, że trzeba płacić rachunki. Nie potrafi nic naprawić.
W ubiegłym roku obchodził 60. urodziny. Każda kolejna rocznica skłania do zadumy. - Czasem mówimy o kimś, że pięknie żył, był pogodny, nie krzywdził ludzi. Staram się taki być, choć nie zawsze mi się to udaje.
AB
Życie na gorąco 41/2011