Młodość to jest... mój stan umysłu
Jest skrajną optymistką, widzi w ludziach tylko to, co dobre. Amerykanie uważają ją za jedną z najwybitniejszych śpiewaczek jazzowych na świecie. Swoje córki też wychowała na artystki.
Wkrótce Urszula Dudziak skończy 68 lat, ale energią przebija najmłodsze uczestniczki programu muzycznego "Bitwa na głosy", w której przewodzi drużynie z Zielonej Góry. Jej życie to dwie wielkie pasje - śpiewania i kochania.
W latach 80. razem z mężem Michałem Urbaniakiem podbiła Amerykę. Ich związek nie wytrzymał próby czasu i emocji, jednak jego owocem są dwie córki, Mika i Kasia, które po rodzicach odziedziczyły wielki talent artystyczny. Później była związana uczuciowo z wielkim polskim pisarzem światowej sławy, Jerzym Kosińskim (†58). O wszystkim opowie dokładnie w pisanej właśnie przez siebie książce.
Wydając wspomnienia odpali pani wielką bombę?
Urszula Dudziak: - Wszystko okaże się już jesienią... Teraz wolałabym nie zdradzać żadnych szczegółów. Jestem na etapie kończenia autobiografii.
Czego się z niej dowiemy?
- Będą opisani wszyscy moi mężczyźni. I to, co przechodziłam w Stanach z mężem, gdy się już tam znaleźliśmy. Dużo jest takich rzeczy, o których ludzie nie wiedzą. Pewnego razu zostaliśmy okradzeni ze wszystkiego, co mieliśmy. Pokażę wiele wydarzeń i ludzi z innej strony. Również nieznaną twarz Jurka Kosińskiego.
Tymczasem jest pani w programie "Bitwa na głosy". To nietypowe miejsce dla światowej sławy jazzowej śpiewaczki.
- Dlaczego? Przecież to cudny program, za który nawet chciałabym bardzo pochwalić TVP. Jestem pod wrażeniem, że podjęła się takiego wyzwania jak promowanie wspólnego śpiewania.
Myśli pani, że w ten sposób nauczy pani Polaków śpiewać?
- Mam taką nadzieję i dlatego zdecydowałam się wziąć w tym udział.
I dobrze pani idzie...
- Myślę, że nawet bardzo dobrze. I tak się zastanawiam...
...czy nie wygrać?
- (śmiech) ...że jak tak mi dobrze idzie, to co to będzie za 20 lat?
Pani musi być bardzo młoda duchem.
- Ja za parę miesięcy skończę 68 lat. A młodość to mój stan umysłu.
Nauczyła się pani tego w USA?
- Ja się strasznie dużo rzeczy nauczyłam w Ameryce. To Ameryka dała mi młodość.
W jaki sposób?
- Przez szalony optymizm i wiarę, że jak jest coś złego i dobrego, to trzeba najpierw patrzeć na to, co dobre. I to dobro rośnie, ponieważ - jak mawiają w Stanach - to, na czym się koncentrujesz, ulega wzmocnieniu.
Prowadzi pani zespół z Zielonej Góry. To pani miasto?
- Wprawdzie urodziłam się w Straconce, ale w Zielonej Górze poszłam do szkoły, tam zdałam maturę... Najważniejsze lata mojego życia to Zielona Góra. Mam piękne wspomnienia związane z tym miastem.
A miasto odwdzięcza się pani taką samą miłością?
- Jestem jego honorowym obywatelem. Ostatnio, razem z zespołem, który prowadzę w "Bitwie na głosy", zaśpiewaliśmy na rozpoczęciu sezonu żużlowego w Zielonej Górze. Dla 15 tysięcy kibiców! Wspaniale nas przywitano.
No tak... pani to Zielona Góra, ale pani córki to już Nowy Jork.
- Kasia i Mika tam się urodziły, tam się wychowały, tam poszły do szkoły, a potem na studia.
I tam zostały?
- Kasia mieszka na Manhattanie. Rzeźbi, maluje, pisze poezję. Jest po prostu artystką. I udaje jej się żyć w Nowym Jorku ze sztuki, co jest wielką... sztuką. Ale bez przerwy tu przyjeżdża.
A Mika?
- Mieszka w Warszawie od ośmiu lat. Nie ciągnie jej do Nowego Jorku. Tutaj ma mieszkanie, przyjaciół, a teraz nagrywa drugą płytę.
Dziewczyny dobrze mówią po polsku?
- Kasia doskonale. Mika odrobinę gorzej. Fantastycznie przekręca niektóre słowa. Na przykład kiedyś - niestety jest palaczką - siedzimy sobie w grupie, a ona mówi: "Muszę się odwrócić od was, ponieważ nie chcę wam dymać w twarz". A potem się denerwuje i mówi: "Mamo, dlaczego ty mnie nie poprawiasz"? Albo kiedyś przeczytała o akcji propagującej u kobiet badanie narządów rodnych i przychodzi do mnie z informacją: "Wiesz, chyba powinnam zbadać swoje rządy narodowe".
Czuje się pani bardziej Polką czy Amerykanką?
- Kocham Zieloną Górę, kocham Warszawę i kocham Nowy Jork. Gdziekolwiek przebywam, jestem szczęśliwa, bo jestem spełniona.
Michał Wichowski
Świat i Ludzie 17/2011