Reklama

Nikt jej dotąd tak nie upokorzył

Kogo miała na myśli mówiąc o podwójnych standardach?

Wszyscy pracownicy Teatru Narodowego wiedzieli, że dziewiątego kwietnia 2011 roku wydarzy się coś szczególnego. Atmosfera była napięta, ale przez ostatnie dni trudno było uzyskać jakąkokolwiek informację, czy spektakl "Tango" z udziałem Grażyny Szapołowskiej i Jana Englerta, ostatecznie się odbędzie.

Aktorzy grający w spektaklu wiedzieli, że jest mało prawdopodobne, że tego dnia wyjdą na scenę, bo ich koleżanka już dwa miesiące wcześniej uprzedziła, że bierze udział w programie "Bitwa na głosy". Informacji o odwołaniu spektaklu jednak nie było, więc aktorzy przyszli do teatru o wyznaczonej godzinie. Ale nie przebrali się w kostiumy i nie oddali w ręce charakteryzatorów. Czekali.

Reklama

O winie Szapołowskiej dowiedzieli się widzowie

O tym, że spektakl się odbył, miała dowiedzieć się cała Polska. Odbył się, tylko jego scenariusz został zmieniony. Dyrektor Englert poczekał, aż widzowie zajmą miejsca w fotelach, a następnie wyszedł i bardzo ich przeprosił za odwołane przedstawienie. 150 osób, które tego wieczora przyszły do teatru, jako pierwsze dowiedziały się, że winę za jego odwołanie ponosi Grażyna Szapołowska. Tę wersję Jan Englert przedstawił później w kilku udzielonych wywiadach.

O tym, że dwa odcinki "Bitwy na głosy" pokrywają się z terminem repertuaru Teatru Narodowego, Jan Englert wiedział już w lutym. Dwa miesiące to wystarczająco dużo czasu, aby przygotować dublerkę na te przedstawienia. A właściwie na jedno, bo 2 kwietnia teatr dawał występ na festiwalu "Interpreratacje" w Katowicach i Grażyna Szapołowska zapowiedziała w telewizji, że jechać musi. Nie pojawiła się w programie.

Jej rola w "Tangu" jest duża. Zdaniem osób, które oglądały sztukę - Szapołowska gra rewelacyjnie. Sam Jan Englert przyznaje, że jako dyrektor kilkaset razy wydał zgodę na dodatkowe zajęcia dla aktorów. W jego zespole aż 15 osób (w tym jego żona Beata Ścibakówna) gra w serialach telewizyjnych, spektakle teatralne wielokrotnie były i są przesuwane na wcześniejsze godziny, przenoszone na inne dni, bądź odwoływane właśnie ze względu na pozateatralne zajęcia aktorów.

Oczywiście nie zawsze udaje się to pogodzić i w takich sytuacjach aktorzy po prostu odchodzą. Tak było z Ignacym Gogolewskim czy Arturem Żmijewskim, z którymi dyrektor Englert rozstał się przyjaznym uściskiem dłoni, a sprawę załatwiono po cichu. Dlaczego w przypadku Grażyny Szapołowskiej stało się inaczej?

Mówił o pieniądzach, ale pieniędzy nie chciał

Od lutego Grażyna Szapołowska przeczuwała, że sytuacja zmierza w kierunku konfliktu: Jan Englert nie udzielił jej zgody na występ w "Bitwie na głosy". Co ciekawe, wysunął argument finansowy, tyle że... pieniędzy nie chciał. Ani od producenta programu, któremu na udziale pani Grażyny w telewizyjnym show bardzo zależało, ani od partnera aktorki, Eryka Stępniewskiego, który był gotów pokryć koszty całego przedstawienia. Zamiast negocjować i szukać rozwiązania, pod koniec marca Jan Englert w odpowiedzi wywiesił na tablicy ogłoszeń kodeks pracy Teatru Narodowego.

Patrząc na uśmiechniętą twarz Grażyny Szapołowskiej podczas "Bitwy na głosy" 9 kwietnia, nikt nie domyślał się, co przeżywa. W końcu jest dobrą aktorką i potrafi uśmiechać się nawet, kiedy jest zdenerwowana. Że nie jest lubiana przez młodsze koleżanki w teatrze, wiedziała od dawna, ale była pewna, że dyrektor zna jej wartość zawodową.

Dzień wcześniej, nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, wzięła wolny dzień. O tym, co zaszło w teatrze, dowiedziała się z relacji koleżanek. Szapołowska nie zaprzecza, że złamała przepisy nie przychodząc na przedstawienie. Ale czuje się skrzywdzona sposobem załatwienia sprawy.

Swoich racji będzie bronić przed sądem. A patrząc na ten spór trudno nie odnieść wrażenia, że wcale nie chodzi w nim o dobro teatru.

KH

Życie na gorąco 18/2011

Życie na gorąco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy