Wielkanoc pachnie rzeżuchą
Wielkanoc w moim rodzinnym domu pachniała rzeżuchą, hiacyntami, czystością i świeżym wiosennym powietrzem.
Na stole królowały tradycyjne potrawy: baby, mazurki, szynka, żur, pasztety i mięsa w galarecie. Nic nie pasuje lepiej do świeżego, wiosennego mięsa niż ćwikła. Nic nie łączy się piękniej ze świeżym boczkiem czy pieczonym schabem, parzonym wcześniej w mleku, otoczonym lekką galaretą i startym kminkiem. Wszystko bez tłuszczu, chude jak pierwsze promienie wiosennego słońca.
W moim rodzinnym domu na stole brylowała też suszona kiełbasa, był żur kwaszony chrzanem. Najlepszym daniem była jednak co roku pieczona w całości szynka, marynowana w goździkach i skórce pomarańczowej, podawana na gorąco w aromatycznym miodowym sosie. Zresztą wszystkie mięsa podawane były w całości. Każdy odkrawał sobie tyle, ile chciał, po śniadaniu zaś resztę zawijało się na późniejsze, mniej świąteczne posiłki.
Wielkanocnym rytuałem była też biała kiełbasa. Dostarczano nam ją surową dopiero w Wielką Sobotę. Szara, namaszczona przez masarza i cudownie przygotowana przez moją mamę. Do tego ziele angielskie, czosnek i mnóstwo majeranku. W środku duże kawałki mięsa z podgardlem w roli głównej, całość zaparzona i podana z sosem cebulowym na białym winie. Śniadanie wielkanocne zawsze było przygotowane idealnie. Potrawy lekko zamrożone, wszystko podane na zimno, idealnie schłodzone. Wszystko lądowało na stole w całości: ciasta, szynki, kiełbasy, na których szczycie królował pęk przepięknych liści borówek.
W Niedzielę Wielkanocną mama otwierała okna, a ja słyszałam kościelne dzwony i czułam zapach zupełnie innego powietrza. Nie było już zimy w tym zapachu, były kwitnące fiołki i forsycje.
Magda Gessler