Jak rodzi się przemoc

Aktualizacja

przemoc
przemoc123RF/PICSEL
Kobietom trudno mówić o tym, że są w domu ofiarami przemocy
Kobietom trudno mówić o tym, że są w domu ofiarami przemocy123RF/PICSEL

Przemoc to nie tylko wstydliwy i upokarzający problem. To także problem podlegający swoistej „naturalizacji”: mamy zatem tendencję by mówić: „to normalne, oczywiste że mężczyzna ma władzę w domu, to normalne, że może ją egzekwować pięścią...” .

Moja ulubiona bohaterka…

Odpowiedzieć wprost się chyba raczej nie da. Jest jedna Pani, która kiedyś mnie zachwyciła. I mimo, że potem poznałam wiele jej następczyń, czy może kopii, ta ciągle gdzieś tam z tyłu siedzi w mojej głowie. Ale, żeby powiedzieć o niej powinnam najpierw powiedzieć, skąd ona, z jakiego uniwersum pochodzi… A pochodzi z głośnej trylogii Larssona, zatytułowanej „Millenium”. Pierwszy jej tom (Millenium. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet.) jest głośną krytyką nazizmu, jest także krytyką kapitalizmu. Ale pierwszy tom jest przede wszystkim rewelacyjnie dobrym kryminałem, opartym na dogmatycznym kryminalnym pytaniu: „Kto zabił?”. I w tym to kryminale pojawia się jedna z moich ulubionych bohaterek – LISBETH SALANDER.

Krótki wstęp dla tych, którzy nie czytali (jeśli tacy istnieją, rzecz jasna…) Mikael Blomkvist – dziennikarz i współwłaściciel Millenium zostaje uznany za winnego w procesie o zniesławienie biznesmena i ma dość poważne problemy finansowe, więc poproszony o pomoc potentatowi finansowemu Vangerowi – za sowitą zapłatą – nie odmawia. Stojący już właściwie na końcu drogi Vanger co roku dostaje na swoje urodziny passe-partout z suszoną, rzadką rośliną. Taki właśnie prezent dostawał co roku na swoje urodziny od bratanicy – Harriet Vanger. Jest tylko jeden problem. Harriet zniknęła pewnego letniego dnia 1966 roku i nie udało się jej odnaleźć. Vanger jest pewien, że ów makabryczny urodzinowy prezent przesyła morderca. I tego mordercę ma odnaleźć Mikael Blomkvist. Nie sam, bo ostatecznie pomagać mu będzie MOJA Lisbeth Salander, haker – geniusz. Oboje oczywiście hojnie opłacani przez starego przemysłowca.

Dalej akcja toczy się wręcz klasycznie. Blomkvist wspomagany umiejętnościami Salander odkrywa to, czego nie udało się odkryć szwedzkiej policji przez lat pięćdziesiąt i systematycznie (nieco zdziwiony własnymi odkryciami) brnie do celu. Koniec – jak chcą reguły gatunku – jest lekko niespodziewany, trochę gwałtowny i nieco zaskakujący. I – jak dla mnie – aż nadto ckliwy, co nie znaczy oczywiście, że wolałabym widzieć Harriet Venger gdzieś na dnie fiordu martwą.

Tom drugi – Dziewczyna, która igrała z ogniem – nie dotyka już kwestii ideologicznych. Skupia się on raczej na wewnętrznych problemach Szwecji. I jest on krytyką o tyle zaskakującą, że Szwecja słynie z tego, że jest krajem bezwzględnie przestrzegającym praw kobiet i równouprawnienia, walki z przemocą w rodzinie. Już w 1999 roku wprowadzono tam ustawę, na mocy której obowiązuje zakaz kupowania usług seksualnych, chociaż, jak pisze Larsson i potwierdza w swoim artykule w Polityce Tomasz Walat - prawo to nie jest przestrzegane. Druga historia Larssona jest właśnie o tym. Dag, młody dziennikarz zajmujący się problematyką traffickingu i handlem żywym towarem zostaje zamordowany w swoim własnym mieszkaniu. Życzących Dagowi śmierci z pewnością było wielu, bo był on właśnie na etapie konsultowania swoich odkryć – dotyczących płatnego seksu (z nieletnimi – dodam) z tymi, którzy z takich usług korzystali prywatnie, a zawodowo zajmowali wysokie stanowiska i często głośnio napiętnowali ów proceder… Blomkvist wzywa policję, a policja znajduje niedaleko miejsca zbrodni pistolet z odciskami Lisbeth Salander. I tak zaczyna się pościg – za (jak głoszą media ziejące nienawiścią) potrójną morderczynią. Potrójną, bo okazuje się, że zginął również Nils Bjurman, kurator Lisbeth Salander. Jego ciało znaleziono na łóżku, a po jego odwróceniu okazało się, że jest na nim tatuaż (zrobiony jeszcze w pierwszym tomie) - średniej jakości artystycznej, ale wysoce interesujący literacko: JESTEM SADYSTYCZNĄ ŚWINIĄ, DUPKIEM I GWAŁCICIELEM.

I teraz przejdę do meritum (mój mąż mówi, że zwykle mam z tym trudności i patrząc na powyższe zaczynam sie zastanawiać, czy nie ma przypadkiem racji)...

Wina Salander dla policji staje się ewidentna. Dla większości szwedzkiego społeczeństwa też.I tu – wydaje mi się – pojawia się drugi problem społeczny, nie tylko szwedzki, który sygnalizuje Larsson. Lawina artykułów prasowych krytykuje wszystko to, co w liberalnej Szwecji zdaje się być dozwolone, szukając w tym patologii. Biseksualizm bohaterki, jej przyjaciółkę lesbijkę, muzykę rockową, która nagle staje się satanistyczną etc. A społeczeństwo tę krytykę akceptuje. Taki szwedzki kołtun… Problem w tym, że dla części prowadzących śledztwo wyznacznikiem poszukiwań i stosunku do poszukiwanej są również własne (bardzo dulszczyźniane) poglądy. By więcej nie zahaczać o tanią psychologię dodam tylko, że mam świadomość, że Larsson korzysta w tym miejscu z klisz, ze stereotypów, ale wcale nie jestem przekonana, że akurat w tym przypadku (opisując właśnie takie mechanizmy) bardzo się myli. I nagle wokół Salander (samotnej jak zwykle, i nie potrzebującej pomocy – też jak zwykle) zaciska się pętla.

I teraz o Lisbeth będzie jeszcze szerzej – żeby nie było, że mijam się z tematem! Po pierwsze lubię ją, bo nie jest banalna, tak jak kobiety w Bondzie, panny w bikini w Miami Vice itp. Itd. Właśnie na ten aspekt zwracają uwagę (w sumie dość bliskie mi) środowiska lewicowe, uznając jej kreację za wręcz rewolucyjną. Jak więc jest odbierana panna Salander? Wg Larssona Salander jest Pippi Langstrumpf, która (prawie) dorosła (a przecież wszyscy wychowaliśmy się na Pippi, prawda?) . Dwa - Lisbeth jest nieprzystosowana, czyli tak jak my, co odczuwamy po każdej awanturze szefa, fochach dziecka, kłótni z teściową. Jest szczera do bólu – tak jak chcielibyśmy, czy może raczej: jak chciałabym. Mściwa, czy może raczej konsekwentna w wymierzaniu swojej sprawiedliwości – też jak chciałabym:).

Lubię ją, bo jest ona novum w kreacjach popkulturowych. Zamiast niesamowicie sprawnej i atrakcyjnej Lary Croft dostajemy Lisbeth Salander. Fizycznie nieatrakcyjną, androgeniczną, drobną dziewczynę, która o Sieci wie wszystko. I nie ma zamiaru być ofiarą. I za to ją uwielbiam najbardziej! Swoją drogą zastanawiające jest przekonanie o owej nieatrakcyjności – tym bardziej, że życie erotyczne Salander jest bujne (wliczając w to Blomkvista, Mimmi i pomniejsze związki z „wakacji” na koszt Wennerstroma). Ale może to też jest odbiciem kobiecych frustracji i desperackich prób dowartościowania się. Tylko przed kim???

Co tak naprawdę jest nowego w kreacji Salander, co mnie jakoś w niej pociąga?. Intelekt? Siła? Konsekwencja? Bunt? Nie wydaje mi się, żeby propozycja Larssona była tak szalenie nowatorska. Zwraca się uwagę (i tu znów odwołuję się do tekstu Przeglądu), że wygląda ona świeżo na tle panów w prochowcach. Ale przecież dla wielbicieli kryminałów świat już dawno odszedł od panów w prochowcach, ba – minęli nawet sfrustrowani panowie przed emeryturą (u Mankella, Conelly’ego i Fossum), czy komputery, które też już były – chociażby u Jeffrey’a Deavera (jego Lincoln Rhyme i Amelia Sachs). Samych tekstów (i filmów) o hakerach komputerowych jest na pęczki (prawie prehistoryczne Gry wojenne z 1983 chociażby).

I jeszcze jedno pytanie z rodzaju tych retorycznych. Polacy (w tym Ja) zafascynowali się Lisbeth Salander. Pokochali Larssona (podobnie, jak wcześniej pokochali Mankella, czy Krajewskiego – i w obu tych przypadkach widać opiniotwórczą rękę Polityki) i podobnie, jak zakochali się w Camilli Läckberg, elemenciet istotnym w grupie Wielkich Skandynawskich Kryminałopisarzy… Zastanawiam się tylko nad jednym. Ja jestem wielbicielką Lisbeth Salander. Lubię ją, bo jest oryginalna (choć tak naprawdę wcale nie jest :)). Ale był czas, gdy uwielbiali ją wszyscy (vide odwołania do różnych artykułów w moim tekście). I dziennikarze i piękne panie w TV i gospodynie domowe – wszędzie. Ze mną włącznie - choć gospodynią być nie lubię. Pytanie, czy tak samo lubilibyśmy ją, gdyby była bliżej. Ja mówię TAK. Co powiedziałaby moja mama? Nie jestem wcale taka pewna.

I ostatnia uwaga – na koniec. Prasowo zarysowała się dyskusja na ile Millenium – i mam na myśli tu całą trylogię – jest tekstem feministycznym, jak chce Kinga Dunin w felietonie Superwoman . Na pewno wypowiedziało się w tej kwestii kilkanaście znawczyń gender (były absolutnie za), i kilku męskich przeciwników (byli zdecydowanie przeciw). A mnie się wydaje (abstrahując od terminu „znawczyni”), że szukając feminizmu w tekstach pokazujących jak powinien (mimo wszystkich aberracji systemu) funkcjonować normalny kraj, pokazujemy jak bardzo nasz kraj jest od tych norm daleko. A polityka, thriller i cała reszta? Larsson zamyka tom trzeci słowami: Kiedy się dobrze przyjrzeć, to w całej tej historii nie chodzi o szpiegów i służby państwowe, ale przede wszystkim o zwyczajną przemoc wobec kobiet i o mężczyzn, którzy się jej dopuszczają . Czy bunt przeciw takiej sytuacji jest feminizmem? Mnie się zdaje, że powinien być normalnością. Nieideologiczną normalnością.I właśnie za pokazanie tego cenię Salander najbardziej. I wy trochę też powinniście – akcja Bije tylko słaby nie wzięła się z niczego, prawda???

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas