Hiszpańska fiesta Enrique w Trójmieście
Po zeszłorocznym, całkowicie wyprzedanym koncercie w Krakowie, "książę latynoskiego brzmienia" - Enrique Iglesias - powrócił do Polski. Repertuar z ostatniej płyty oraz swoje największe przeboje zaprezentował w trójmiejskiej Ergo Arenie 17 maja.
Ostatni raz boski Enrique gościł w naszym kraju 16 grudnia 2016 w Krakowie. Jako, że ten koncert wyprzedał się do ostatniego miejsca, artysta postanowił w pojawić się Polsce ponownie. Tym razem w Trójmieście - dając tym samym możliwość udziału w wyjątkowym koncercie tym wszystkim, którym nie udało się zdobyć biletów na spotkanie z nim w stolicy Małopolski.
Wydarzenie w Ergo Arenie nie było jednak zwyczajną powtórką z trasy "Sex and love Tour" - trójmiejski koncert zaskoczył nie tylko odmienioną aranżacją sceny, ale też nowym muzycznym programem. Punkt 21:00 piosenkarz pojawił się na scenie wraz z 10-osobowym składem. Scena wcinająca się w płytę koncertową, blisko publiczności, oraz bogata oprawa multimedialna zapowiadała prawdziwy show.
Ogromna dyskoteka
Iglesias ubrany skromnie, z charakterystyczną wojskową czapeczką na głowie wywołał ogromny aplauz, głównie żeńskiej części publiczności. Jak zwykle w świetnej kondycji rozpoczął energicznie od hitu “Freak" dając przedsmak tego, co czeka publiczność Ergo Areny. Impreza szybko rozkręciła się na dobre: “I Like How It Feels", “Heartbeat", do którego wstępem było gitarowe intro z “Wicked Game" Chrisa Isaaka (taka niespodzianka ;). Na finał piosenki mroki Ergo Areny rozjaśnił pokaz laserowy. Pełna do ostatniego miejsca hala zamieniła się w ogromną dyskotekę.
W kolejne hity wprowadziły nas klasyczne hiszpańskie gitary i dźwięki flamenco. Nie zabrakło największych hitów, jak “Bajlamos", “El Perdón" czy “I Just Wanna Be With You".
Enrique nie rozmawiał zbyt wiele z publicznością, nie chciał zapewne ochładzać gorącej atmosfery wieczoru. Raz tylko przyznał się, że pierwszy raz był w Polsce kiedy miał 18 lat i zupełnie inaczej wspominał nasz kraj.
Zaskoczeniem był cover “Knockin on heaven's door" autorstwa Boba Dylana. Jednak dla mnie było to wykonanie pozostawiające wiele do życzenia. Gdybym był w jury muzycznego show, byłbym raczej na nie.
Kolekcja pamiątek od fanek
Fiesta trwała w najlepsze. Enrique wiele razy schodził do publiczności w pierwszych rzędach, stawał na barierki, przybijał piątki, rozdawał autografy i non stop kolekcjonował bieliznę, listy miłosne i pluszaki, które skrzętnie chował później pod perkusją.
Kolejnym zaskoczeniem było chwilowe zaciemnienie sali, po którym Iglesias znalazł się na jej drugim końcu, na małym podwyższeniu blisko tłumu. “To dla Polski!" powiedział i zaśpiewał jeden ze swoich największych przebojów “Hero". Wspaniałości tej chwili dodali sami fani, rozświetlając Ergo Arenę tysiącami światełek z telefonów komórkowych. Efekt był spektakularny.
Po tej piosence Enrique wrócił na scenę (tak jak z niej zniknął, czyli został przewieziony schowany w technicznej skrzyni), aby ponownie podnieść temperaturę gorącymi rytmami. Na zakończenie wybrzmiało “Baby I like it", a na publiczność spadły ogromne białe balony z inicjałami E.I., które cała sala - łącznie z gwiazdą - odbijała w rytm muzyki. Półtoragodzinny show zakończył deszcz konfetti. Tym razem, mimo nawoływań fanek, nie było bisów.
Kolejny raz polska publiczność pokazała, że kocha się bawić oraz uwielbia prawdziwy pop i latynoskie brzmienia. Zaś Enrique udowodnił, że mając 42 lata można czuć się i zachowywać jak zakochany nastolatek. Całe show był kompletne, perfekcyjnie wyreżyserowane i nagłośnione, a każdy z członków zespołu dał z siebie 100 procent. A po tym koncercie wielu zostało w głowie: “Bailamos, let the rhythm take you over Bailamos. Te quiero amor mio - Bailamos "...
Krzysztof Pawełek