Zatopione kościoły
Kiedyś tętniły życiem i były sercem swoich małych społeczności. Osią mikroświatów, które zniknęły na zawsze. Później już tylko najwyższe punkty - szczyty dzwonnic, iglice wież - przypominały o istnieniu wiosek i miejscowości, które musiały ustąpić elektrowniom i zbiornikom retencyjnym. Dzisiaj niektóre z tych świątyń dosłownie "wychodzą z wody".

Zatopione kościoły
Kiedyś tętniły życiem i były sercem swoich małych społeczności. Osią mikroświatów, które zniknęły na zawsze. Później już tylko najwyższe punkty - szczyty dzwonnic, iglice wież - przypominały o istnieniu wiosek i miejscowości, które musiały ustąpić elektrowniom i zbiornikom retencyjnym. Dzisiaj niektóre z tych świątyń dosłownie "wychodzą z wody".

Kościół św. Mikołaja w miejscowości Mawrowo w Macedonii został zbudowany w 1850 roku i był dumą miejscowej społeczności. Marmurowy ołtarz, bogato zdobiony ikonostas, piękne ikony, książki i inne przedmioty użytku religijnego – ten wiejski kościółek był prawdziwą perełką. Krach nadszedł wraz z budową elektrowni wodnej Mawrowo. Teren został zalany, a kościółek zniknął pod wodą. Część cennych przedmiotów uratowano, o niektórych zapomniano. Choć był czas, gdy jedynie szczyt wieży ponad wodą przypominał o kościele, liczne susze znacznie obniżyły poziom wody i budowla zaczęła „powracać do żywych”. Szczególnie w miesiącach letnich zdarzało się, że kościół „wychodził na ląd” i można było do niego dojść suchą stopą. Kilka lat temu znalazła się również firma, która postanowiła odremontować budynek i przywrócić mu dawną świetność. Widać tej świątyni nie było pisane być „podwodnym kościołem”. 123RF/PICSEL

W rumuńskiej miejscowości Geamana szczyt kościelnej wieży również wznosi się nad taflą jeziora. Ale o ile tyrolski Curon zachwyca i uważany jest za jeden z najbardziej uroczych i romantycznych pejzaży, to Geamana budzi raczej grozę i wstręt. Nie ma tu mowy o przejrzystych wodach. Miejscami są one jednak turkusowe. A także czerwone, albo żółte. Tutejsze jezioro to toksyczny ściek, efekt działalności pobliskiej kopalni miedzi, jednej z największych na kontynencie. Wioskę zatopiono w 1978 roku, kiedy to Nicolae Ceausescu zadecydował o budowie gigantycznej kopalni Roșia Poieni. Część mieszkańców odmówiła przesiedlenia i po prostu przeniosła się na wyżej położone tereny. Żyją oni w ekstremalnie skażonym środowisku. Toksycznego szlamu przybywa jednak z roku na rok i poziom „wody” podnosi się, zagarniając coraz to więcej ziemi i podchodząc coraz bliżej domostw ostatnich mieszkańców Geamany. 123RF/PICSEL

Cerkiew św. Iwana Rylskiego, a raczej jej ruiny, to jedyne co pozostało po wiosce Zapalnja w Bułgarii. Latem, gdy wody sztucznego zbiornika Żrebczewo, w pobliżu miasta Tvardica, nieco opadną obiekt jest dobrze widoczny. Historię miejsca smutno podsumowuje lakoniczna tablica “Wieś Zapalnja, zasiedlona XV w., wysiedlona 1962 r.”. 123RF/PICSEL

Również budowa tamy na rzece Ebro w Hiszpanii wiązała się z poświęceniem pewnej wioski. Mieszkańcy Fayon nie chcieli wyprowadzić się dobrowolnie, protesty nic nie dały i ostatecznie Guardia Civil wyprowadziła ludność przemocą. Dziś o wiosce przypomina wyłaniająca się z wody wieża kościoła, określana czasami jako Katedra Ryb.123RF/PICSEL

Katalońskie miasteczko Sant Romà de Sau liczyło sobie tysiąc lat, gdy przyszedł jego kres. Przyczyna była podobna jak w przypadku wielu innych zatopionych w połowie XX wieku miejscowości – budowa tamy. Mieszkańców przeniesiono do wybudowanego nieopodal Vilanova de Sau. Zabrali ze sobą wszystko co mogli, również kości przodków, bo i cmentarz został przeniesiony. Pozostały puste domy i kościół, wszystko to wkrótce znalazło się pod wodą. Prawie wszystko, bo wieża kościoła wystawała nawet gdy poziom wody był bardzo wysoki. Przy niskim widoczna stawała się niemal cała budowla. Wkrótce okazało się, że ten niezwykły element krajobrazu jak magnes przyciąga turystów. A to spowodowało, że o kościół postanowiono jednak zadbać i podczas jednej z susz wzmocniono konstrukcję obiektu. 123RF/PICSEL

Miejscowość Mologa nazywana jest rosyjską Atlantydą. Zniknęła w odmętach sztucznego zbiornika Rybińsk (na Wołdze) jeszcze w latach 40. z rozkazu Stalina. Ale kilka lat temu wody opadły na tyle, że zabudowania powoli zaczęły się wyłaniać. Być może nie wzbudziłoby to większej sensacji, gdyby nie pewien dowcipniś, który sprytnie wyretuszował zdjęcie: podniszczone ale wciąż piękne złocone cebule cerkwi wyłaniają się na nim z wód zbiornika. Fotografia obiegła Internet i nad Wołgę zwalił się dosłownie tłum dziennikarzy z całego świata! Rzeczywistość okazała się nieco bardziej rozczarowująca. Żadnych złotych kopuł na miejscu nie było, Atlantyda okazała się być kolejną przymusowo wysiedloną wioską. Potomkowie mieszkańców do dziś nie mogą pogodzić się z zatopieniem miejscowości, a przede wszystkim z metodami jakimi się to odbyło. Tu nie było mowy o przenoszeniu cmentarzy, część obiektów sakralnych wysadzono w powietrze. Niektórzy twierdzą, powołując się na raport NKWD, że 290 osób, głównie kobiet i dzieci, bo mężczyźni byli wtedy na froncie, zostało po prostu zatopionych w swoich domach. Według innych to nie prawda, choć mieszkańcy doznali wielu prześladowań, a kustosz miejscowego muzeum nazywa tamte wydarzenia katastrofą humanitarną. Getty Images

Legenda głosi, że przez kilka dni w roku można usłyszeć dzwony z wieży zatopionego kościoła. Czy to prawda, a jeśli tak to kto i kiedy może je usłyszeć? Dzwonnica wznosząca się ponad taflą jeziora Resia w Południowym Tyrolu we Włoszech pobudza wyobraźnię. Historia sięga lat 50. XX wieku, kiedy to postanowiono wysiedlić okoliczne wioski i wybudować tamę. Po połączeniu jezior Curon i Resia teren znalazł się pod wodą i jedyne co przypomina tamte wydarzenia, to romańska dzwonnica pochodząca jeszcze z XIV wieku. Dziś to malowniczy i chętnie fotografowany pejzaż, ale kiedy decyzja o budowie tamy zapadła, nie obyło się bez protestów. Dla mieszkańców był to dramatyczny moment. Miejsca, z którymi byli związani od pokoleń miały po prostu zniknąć. Zwrócili się nawet o pomoc do papieża Piusa XII, ten był jednak bezradny. Mieszkańców przeniesiono do wyżej położonych osiedli, a inwestycję zrealizowano. Czy wciąż mogą jednak usłyszeć dzwony jak za dawnych lat? Taka legenda krąży i zyskała sporą popularność jednak nie ma wiele wspólnego z prawdą, ponieważ dzwony zostały zdjęte z wieży w 1950 roku.