Elżbieta Czyżewska: Nasza Marilyn Monroe
Tak nazywano ją u szczytu sławy. Była jedną z największych gwiazd PRL-u. Szaleli za nią mężczyźni. Mimo to jej życie było pełne cierpienia, o czym można się przekonać, oglądając nowy dokument o Czyżewskiej.
Czyżewska miała nietuzinkowe życie, bo z jej bezkompromisową osobowością nie mogło być inaczej. Wszystkiego próbowała, nie znosiła obłudy i udawania. Nosiła w sobie wiele traum. Schodziła do piekła, kiedy walczyła z alkoholizmem, ale potem odbiła się i do końca życia nie tknęła alkoholu. Potrafiła też być radosna i niezwykle twórcza, a swoją energią zarażała wszystkich dookoła" - tak o Elżbiecie Czyżewskiej (†72) w jednym z wywiadów mówiła jej przyjaciółka Maria Konwicka, współautorka filmu o gwieździe pod tytułem "Aktorka", który w grudniu wszedł na ekrany kin. Życie polskiej Marilyn Monroe faktycznie nadaje się na scenariusz filmu.
Dzieciństwo Elżbiety było owiane tajemnicą. Ona sama niechętnie je wspominała, tak jakby chciała na zawsze wymazać z pamięci trudne doświadczenia. Jej ojciec zmarł na wojnie, a matka, krawcowa, była uzależniona od alkoholu i nie radziła sobie z utrzymaniem rodziny. Elżbieta i jej siostra Krystyna żyły z matką w skrajnej biedzie na warszawskiej Tamce. Podobno właśnie ze względu na trudne warunki matka aktorki oddała swoje córki do domu dziecka. To z pewnością musiało zostawić trwały ślad w psychice przyszłej gwiazdy. Wszyscy, którzy ją znali, podkreślali, że wciąż szukała ciepła i chciała być po prostu kochana. Po części jej się to udało.
Aktorką została, jak to często bywa, przypadkiem. Koledzy z kółka recytatorskiego namówili ją, żeby razem z nimi zdawała do szkoły teatralnej. Ku zaskoczeniu przyjaciół Czyżewska oczarowała komisję i... zdała. Im się to nie udało. Gdy dotarło do niej, co osiągnęła, zrozumiała, że aktorstwo jest jej prawdziwym powołaniem. "Zawsze będę grać", mawiała.
W 1956 roku rozpoczęła studia. Zrobiła wielkie wrażenie nie tylko na profesorach, ale też na nowych kolegach. "Kiedy w 1958 roku Ela pojawiła się w STS-ie (Studencki Teatr Satyryczny), wszyscy się w niej zakochaliśmy, bo była zjawiskiem niezwykłym. Duża, pyzata buzia, włosy typu siano, odrobina piegów, uroda raczej proletariacka. Obłędny biust, który doprowadzał chłopców do szaleństwa, arystokratyczne dłonie i szalenie zgrabne nogi. Jej uśmiech - najcudowniejszy, jaki widziałam w życiu. Czarujący, pełen radości i inteligencji, a także ironii wobec otaczającej rzeczywistości", wspominała Czyżewską Agnieszka Osiecka w książce Zofii Turowskiej "Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką".
W 1960 roku Elżbieta skończyła szkołę, a drzwi kariery stały przed nią otworem. Niemal od razu dostała propozycje zagrania w filmach. Przez kolejne sześć lat wystąpiła w prawie 30 produkcjach. Widzowie kochali ją za role w komediach "Mąż swojej żony", "Żona dla Australijczyka", "Małżeństwo z rozsądku", "Giuseppe w Warszawie", czy "Rękopis znaleziony w Saragossie".
"Miała status prawdziwej gwiazdy. Zastanawiam się, czy jest obecnie aktorka, z którą mógłbym ją porównać. Nie wiem, może tylko Krystyna Janda? Na sukces Czyżewskiej złożyło się kilka elementów. Gdy debiutowała, w polskim kinie poszukiwano nowego typu współczesnej dziewczyny. Ona wpasowała się idealnie. Młoda, niezależna, co w połączeniu z żywiołowością i autentyzmem stało się jej atutem. »To nasza wersja dziewczyny z sąsiedztwa«, powiedział o niej kiedyś Aleksander Bardini", przypominał Janusz Głowacki w jednym z wywiadów.
Jednak już na początku kariery dał o sobie znać trudny charakter aktorki. Niektórzy mówią, że był jej przekleństwem. "Bywała autodestrukcyjna i zawistna. Od kolegów reżyserów wiem, że na planach zachowywała się karygodnie. Straciła wiele szans przez swoją porywczość i egocentryzm", mówiła Kinga Dębska, reżyser filmu "Aktorka".
Elżbieta potrafiła też jednak czarować jak nikt inny. Wiedziała, jak działa na mężczyzn i świadomie to wykorzystywała. Może też dzięki temu często uchodziło jej na sucho gwiazdorskie zachowanie. Jej urokowi uległ m.in. znany reżyser Jerzy Skolimowski. Wzięli ślub, a Czyżewska grała w jego filmach. Ta sielanka trwała jednak tylko sześć lat - rozwiedli się w 1965 roku.
Czyżewska nie płakała długo po nieudanym małżeństwie. Jeszcze w tym samym roku poznała drugiego męża. W Teatrze Dramatycznym grała w sztuce "Po upadku" Arthura Millera. Wcieliła się postać Maggie wzorowaną na Marilyn Monroe. Na widowni siedział sam autor sztuki, który zachwycił się naszą gwiazdą. Jednak to nie on wpadł w sidła ślicznej aktorki. Wieczorem odbywał się bal. Czyżewska zjawiła się na nim w seksownej koronkowej sukni. Do tańca poprosił ją David Halberstam, bardzo znany korespondent "New York Timesa", który przyjechał wtedy do Warszawy. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
David szybko się oświadczył i równie szybko stanęli na ślubnym kobiercu. Jeszcze w tym samym roku wzięli ślub, który był towarzyskim wydarzeniem roku. Oglądało go kilka tysięcy fanów gwiazdy. Wydawać by się mogło, że życie Czyżewskiej to bajka. Miała wspaniałego męża i robiła oszałamiającą karierę. Rzeczywistość była jednak inna. David był na celowniku władz PRL.
"Po ślubie zamieszkaliśmy w hoteliku przy ul. Zgody - tam byli zakwaterowani korespondenci. Co jest romantycznego w tym, że cały czas byliśmy obserwowani, a nasze telefony były na podsłuchu? Zaczęłam dostawać coraz mniej propozycji zawodowych", wyznała Czyżewska w jednym z wywiadów.
Jej życie zmieniło się bezpowrotnie w 1967 roku. To wtedy jej mąż opublikował w "New York Timesie" artykuł wymierzony w Gomułkę. To rozwścieczyło komunistów, którzy podjęli decyzję o natychmiastowym wydaleniu amerykańskiego dziennikarza. Czyżewska stanęła przed najtrudniejszym wyborem w swoim życiu. Czy zostać w Polsce, w której jest u szczytu sławy, czy jechać do Stanów, do męża? Na początku miała nadzieję, że uda się jej wszystko pogodzić, że będzie mogła mieszkać w Stanach, ale wciąż grać w filmach w Polsce. Niestety, stała się ofiarą nagonki.
W polskiej prasie ukazywały się artykuły przekonujące, że zdradziła swój kraj, wyjeżdżając do Ameryki. Czyżewska dostawała pogróżki, a przebywając w ojczyźnie, była wciąż obserwowana. Zrozumiała, że musi się pożegnać ze swoim życiem w Polsce. "Jechałam do Nowego Jorku i nawet nie znałam angielskiego. Nie byłam idiotką, wiedziałam, co to oznacza. Jeśli chcę wrócić do zawodu, a to było dla mnie oczywiste, czeka mnie ogromny wysiłek. Ale tak naprawdę zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo różni się praca aktora w Polsce i w Stanach", wyznała w jednym z wywiadów.
Faktycznie Nowy Jork nie był ziemią obiecaną dla aktorki, której nikt tam nie znał. Czyżewska miała jednak w sobie ogromne pokłady siły i uporu, które bardzo się jej wtedy przydały. Postanowiła nauczyć się języka angielskiego i chodziła na castingi. Grała też w teatrze, gdzie ponoć zrobiła oszałamiające wrażenie na przyszłej hollywoodzkiej gwieździe - Meryl Streep, która chodziła za Czyżewską i podpatrywała jej warsztat aktorski.
Wydawało się, że pomimo trudnej sytuacji wszystko zaczyna się układać dobrze. Z mężem zamieszkali na Manhattanie. "To było przytulne, dwupokojowe mieszkanko w samym sercu miasta. Z okien można było zobaczyć Times Square. Trudno się było w nim swobodnie poruszać, gdyż było pełne bibelotów, gazet, płyt, antyków, pamiątek i książek. Po mieszkaniu Elżbiety chodziło się specjalnymi ścieżkami. Tam przenosiłeś się w inny świat, daleki od nowojorskiej wrzawy", wspomina Zofia Żalewska-Bobrowski, znana fotografka.
Czyżewska prowadziła otwarty dom. Była osobą bardzo inteligentną i oczytaną, więc znalazła wielu przyjaciół, zwłaszcza wśród Polonii. Zapewne kontakty z rodakami były dla niej ważne także dlatego, że dla nich była gwiazdą. "Podobno, kiedy Czyżewska miała zły dzień, chodziła na Greenpoint, gdzie mieszkało dużo Polaków, licząc, że ktoś ją rozpozna, poprosi o autograf. Bywała jak każdy aktor próżna i skupiona na sobie", powiedziała w jednym z wywiadów Kinga Dębska.
Niestety, ta skłonność do szukania ciągłego towarzystwa znajomych i robienia imprez przestała się podobać jej mężowi. To był jeden z powodów, dla których w 1977 roku para rozwiodła się. Dla Czyżewskiej to był wielki cios. To wtedy zaczęła zaglądać do kieliszka. "Uzależnienie odcisnęło piętno na jej życiu prywatnym i zawodowym. Alkohol odebrał jej urodę, zrujnował przyjaźnie i kontakty zawodowe. Czyżewska spaliła wiele mostów, a jednak kiedy postanowiła, że zrywa z nałogiem, przestała pić z dnia na dzień. I nigdy później nie sięgnęła po kieliszek", mówi Dębska.
Zanim jednak odstawiła alkohol, sięgnęła dna. Miała poważne problemy finansowe i zdrowotne. Nigdy o siebie specjalnie nie dbała. Piła dużo czarnej kawy i paliła papierosa za papierosem. Zawsze miała przy sobie papierośnicę i szukała okazji do palenia. Gdy dodatkowo uzależniła się od alkoholu, jej organizm zaczął się buntować. Przyszedł jednak moment, że aktorka postanowiła uporać się ze swoimi demonami. Chciała pokazać wszystkim, że da radę stanąć jeszcze na nogi. Pomimo samotności i trudnej sytuacji wyszła z nałogu. W końcu uznała Nowy Jork za swój dom.
"Po 11 września wydawało się, że najlogiczniej byłoby wynieść się z miasta. A ja wtedy uświadomiłam sobie, że się stąd nie wyniosę. Tu jest mój dom. Z przypadku i z wyboru. Nieuchronnie na nasze życie amerykańskie nakłada się - przez podwójną sferę językową, przez fakt, że czytamy inne gazety, że odbywamy inne wieczory poetyckie - odmienny wymiar: polski. To komplikuje przynależność do miejsca. Ponadto sam fakt, że jesteś przybyszem, daje ci poczucie pewnej tymczasowości. Jesteś, ale jakby nie na zawsze. Tamten wrzesień paradoksalnie uprzytomnił mi, jak mocny jest mój związek z Nowym Jorkiem, bardziej trwały, niż mi się wydawało", wyznała Elżbieta w jednym z ostatnich wywiadów.
Niestety, w momencie, gdy zaczęła odzyskiwać wiarę w lepsze jutro, dotarła do niej wiadomość o śmierci eksmęża Davida, który zginął w wypadku samochodowym. To był kolejny cios. Aktorka wpadła w depresję. Wtedy też (w 2007 roku) dowiedziała się, że cierpi na raka przełyku. Poddała się leczeniu, jednak okazało się, że ma przerzuty.
"Nawet jeśli było bardzo źle, Elżbieta nigdy się nie żaliła. To nie było w jej stylu. Nigdy nie mówiła o bólu czy chorobie. Dzielnie znosiła zabiegi. Wierzyła, że wyzdrowieje. Myślę, że zabiły ją papierosy. Kopciła jednego za drugim. Zawsze miała przy sobie swoją popielniczkę. Czasami biłam ją po jej ślicznych, delikatnych łapkach, żeby tylko nie paliła. Nie pomagało...", wspominała Małgorzata Potocka.
Czyżewska zmarła w Nowym Jorku, 17 czerwca 2010 roku.
"Myślę, że była na swój sposób szczęśliwa, bo w Nowym Jorku była wolna i żyła po swojemu. Nie odnalazłaby się w roli matki, żony gotującej obiady. Gdyby chciała, mogłaby to mieć. Ale nią kierowała szalona ambicja połączona z niezwykle trudnym charakterem. Chciała przede wszystkim pracować w zawodzie. I udało jej się. Grała do samego końca. Dopóki nie zemdlała na schodach do Actors Studio w drodze na przesłuchanie", wspominała Maria Konwicka.
Magdalena Makuch
SHOW 1/2016