Anna Ficner-Ogonowska: Czas pokazuje, czy tak miało być
- Moja trasa to godzinna podróż przez uliczne korki, podczas której można robić dużo różnych rzeczy. Jak już skończę malować paznokcie, to zaczynam myśleć. Niepostrzeżenie zakradam się do powieściowego świata - opowiada Anna Ficner-Ogonowska, autorka bestsellerowych książek dla kobiet. Właśnie ukazuje się jej najnowsza powieść "Czas pokaże".
O swoich książkach, bohaterach i tym, czym różni się jej świat "pisany" od rzeczywistego Anna Ficner-Ognowska opowiedziała podczas spotkania z dziennikarzami i fankami zorganizowanego przez wydawnictwo Znak.
O dojrzewaniu i przyjaźni z czasem
Myślę, że "Czas pokaże" jest powieścią o dojrzewaniu. O dojrzewaniu do miłości, a także do pełnego zrozumienia faktu, że każdy człowiek sam powinien być projektantem własnej rzeczywistości. Często mamy wokół siebie ludzi, którzy w dobrej wierze chcą projektować naszą rzeczywistość nawet wtedy, kiedy my tego od nich nie oczekujemy. Julię, bohaterkę tej powieści, lubię między innymi za to, że potrafi się zmienić, sprzeciwić się narzucanym jej ramom. Pomimo trudności walczy nie tylko o miłość, ale też o siebie i swoje życiowe wybory. To właśnie miłość wyzwala w niej taką odwagę, o jaką się nigdy nie podejrzewała.
Jednym z bohaterów powieści jest również czas. Mam wrażenie, że często zamiast pomagać nam w życiu, wyraźnie je utrudnia, przeszkadza. Nastawiamy budziki, wstajemy bardzo wcześnie, w ciągu dnia nerwowo zerkamy na zegarek, dzielimy dni na jednostki czasu i jest nam z tym bardzo trudno i źle. Uważam, że wspaniałą umiejętność mają ludzie, którzy potrafią zaprzyjaźnić się ze swym czasem. Nie przez przypadek jedna z bohaterek powieści sugeruje, że byłoby nam dużo lepiej, gdybyśmy czas traktowali nie jak restrykcyjnego strażnika, tylko jak dobrego przyjaciela.
O Julii
Pisząc tę książkę myślałam o osobach, które znam. Znam studentkę psychologii, która jest wolontariuszką na oddziale onkologicznym i nie ukrywam, że znajomość z nią pomogła mi w tworzeniu postaci Julki. Znam też wspaniałego lekarza, który jest lekarzem bez granic. Znam świetnego księdza. Otacza mnie wielu wspaniałych ludzi i myślę, że to dzięki nim powstają moje powieści.
Zastanawiałam się ostatnio, dlaczego bohaterki moich książek są młode. Wywnioskowałam, że lubię na sprawy, o których piszę, popatrzeć z perspektywy czasu. Może kiedy będę miała 60 lat, napiszę książkę o 40-latce - o ile będę jeszcze pisać...
Teraz napisałam książkę o życiowych rozterkach młodej dziewczyny. Wciąż pamiętam swoje dylematy z czasów, kiedy byłam bardzo młoda. Pisząc "Czas pokaże" rozmawiałam z wieloma osobami na tematy, które poruszyłam w powieści. Z osobami bardzo doświadczonymi życiowo i z takimi, które dopiero poszukują swojej drogi. Podczas tych rozmów tworzyłam galerię postaci mojej powieści. Wsłuchując się w swoje emocje i słowa młodych i ambitnych dziewcząt stworzyłam postać Julki. Może to nieskromnie zabrzmi, ale myślę, że mojej bohaterce wyszło na zdrowie to, że ma emocjonalność dostrzeganą przeze mnie w ludziach, którzy mnie otaczają.
Często czytelnicy pytają, ile jest mnie w moich bohaterkach. Myślę, że w nich jestem, bo trudno byłoby stworzyć mi bohaterów całkiem mi obcych. Lubię się z nimi przyjaźnić. Po prostu.
O miłości
Julia żyje w rodzinie, w której musi uważać na to, co mówi. Wypracowała sobie w związku z tym bardzo wygodny model komunikacji: mówi to, co inni chcą usłyszeć. Waży słowa. Jest bardzo odważna, jednak tylko w myślach. Jej myśli natomiast bardzo rzadko zamieniają się w słowa, a jeszcze rzadziej w działanie. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie okazuje się, że już tak dalej nie może robić, że chce coś zmienić w swoim życiu. To trudne, zwłaszcza wtedy, gdy dotychczas żyło się w okowach pozornego spokoju.
Julce trudno jest z niego zrezygnować. Jest studentką psychologii i wie, jakim szokiem dla otoczenia będzie zmiana jej postępowania. Ale wie również, że by żyć po swojemu, w swojej rzeczywistości, a nie świecie mamy czy ciotki, musi się zmienić. A zmiany nie są łatwe, zwłaszcza, że miłość, którą odnajduje różni się od tej, której wypatruje rodzina. Jednak to dzięki miłości Julka się zmienia, staje się odważną kobietą. Z nadzieją patrzy w przyszłość i wierzy, że wszystko się może zdarzyć i wszystko jest możliwe.
O malowaniu paznokci i wymyślaniu scen
Najwięcej scen mojej nowej książki wymyśliłam w samochodzie, w drodze do pracy. Moja trasa to godzinna podróż przez uliczne korki, podczas której można robić dużo różnych rzeczy. Jak już skończę malować paznokcie, to zaczynam myśleć. Niepostrzeżenie zakradam się do powieściowego świata. Na przykład gdy powstawała jedna z ważnych scen książki, włączyłam radio, by mieć podkład muzyczny do swych myśli. Usłyszałam piękną piosenkę w wykonaniu Kamila Bednarka "Chodź ucieknijmy" i od razu wiedziałam, jak ma wyglądać scena. Jaka ma być jej temperatura, jakie tempo i jak moja bohaterka, której nic nie wolno, będzie usiłowała uciec od rzeczywistości.
O "Szczęściu"
Domyślam się, że są pośród moich czytelników osoby niezadowolone, że "Czas pokaże" nie jest kontynuacją historii Mikołaja i Hanki, bohaterów trylogii o szczęściu, jednak jestem przekonana, że ci bohaterowie już sobie dobrze radzą w życiu, a teraz przyszedł czas na to, by czytelnikom pokazać całkiem inny świat.
Mnie też było bardzo trudno wyjść ze świata Hanki i Mikołaja. To wszystko co, chciałam pokazać w powieści "Czas pokaże" miałam w myślach już dwa lata temu. Ale za każdym razem gdy chciałam to opisać, w mojej głowie pojawiali się Dominika, Hanka, Mikołaj... myślałam więc, że jeszcze muszę poczekać, by nie zdradzać moich poprzednich bohaterów. Bardzo długo funkcjonowałam w ich świecie i wyjście z niego było dla mnie bardzo trudne. Kiedy w końcu mi się to udało, gdy dojrzałam do tego, by opuścić ich świat, chciałam wejść do zupełnie innego. Zapragnęłam poruszyć inne tematy, opisać inne ludzkie życiowe problemy, stworzyć po prostu inną historię.
O mamie-pisarce
W tym roku na wakacjach mój siedmioletni syn zapytał mnie: "Mamo, dlaczego żadna mama nie siedzi na plaży z laptopem, a ty zawsze?". To było dla mnie straszne przeżycie. Uzmysłowiłam sobie, że momentami jestem bardzo zajętą mamą.
W moim domu moje pisanie często przez domowników odbierane jest jako pewnego rodzaju fanaberia. Szczerze powiedziawszy zupełnie się temu nie dziwię. Pogodzenie mojego prywatnego świata ze światem, który opisuję w powieściach jest bardzo trudne. Zwłaszcza, że mocno w niego wchodzę. Utożsamiam się z postaciami, które opisuję. Przeżywam, kiedy mają trudne momenty. Do tego stopnia, że kiedy czytałam książkę przed oddaniem jej do wydawnictwa, kilka razy się popłakałam. Dziwiłam się, jak można się samemu na coś takiego narażać. Ale mimo wszystko lubię w moim życiu tę wędrówkę po różnych światach.
Jest mi dobrze z tym, że jestem zwyczajną mamą, która gdy pisze książki - najpierw w zeszycie - musi się schować przed innymi zamknąć gdzieś, zniknąć z zasięgu wzroku domowników. Gorzej jest, gdy zaczynam pracę z laptopem. Nastawiam budzik na 4:30 rano, bo wtedy jest cicho w domu i piszę. Spędzam mnóstwo godzin przy biurku. Pisanie książek to bardzo czasochłonne zajęcie. Mój mąż ma powiedzenie: "Kto rano wstaje, ten żonę przy laptopie zastaje". Syn natomiast często pyta: "Dużo masz jeszcze?", a córka lubi ponarzekać mówiąc: "W kółko ta książka i książka...".
O różnicy między pracą a pasją
Pisanie książek niezmiennie jest moją pasją. Nie chcę rezygnować z pracy w szkole i zamknąć się w domu. Jest to co prawda pasja bardzo pracochłonna, ale jeśli podchodziłabym do niej jak do pracy to okazałoby się, że to bardzo trudna praca. Jestem wobec siebie bardzo wymagająca, cały czas chciałabym coś poprawiać, udoskonalać tekst.
Poza tym jak wejdę już do powieściowego świata, to gdy nie piszę, od razu mam wyrzuty sumienia, że nie piszę. Czasami denerwuję się na siebie, że nie robię notatek, boję się, że zapomnę o czym w danej chwili myślę. A potem kiedy siadam i piszę, wszystko mi się przypomina, układa. Kiedyś zapisałam sobie jakiś zlepek słów na serwetce, moja córka skwitowała to zachowanie słowami: "Szymborską udaje...". Od tamtej pory staram się tego nie robić.
Z tych właśnie powodów wybieram łatwiejszą pracę i wolę myśleć, że jestem po prostu nauczycielką.
O balladzie z morałem
Dostałam kiedyś od mojej świętej pamięci babci książkę z balladami Wiery Badalskiej. Są piękne! Ponadczasowe, w każdej jest przesłanie, w każdej są takie momenty, w których wiadomo że dziecko, które ich słucha przerwie czytanie dorosłego i o coś zapyta. Uważam, że dzieci powinny uczyć się cały czas, nie tylko w szkole. Nauka, zwłaszcza przez zabawę, choćby słowami, jest najlepsza. Wówczas dziecko nawet jej nie zauważa, przyjmuje wiadomości w przyjemny sposób. Uczyniłam "Balladę o złym czarowniku" jedną z bohaterek mojej książki. Starałam się ją wpleść w sposób nienudny, naturalny. Jej słowa są adekwatne do tego, co dzieje się w powieści. Mam nadzieję, że taki zabieg spodoba się czytelnikom.
Miałam niedawno niezwykłą przyjemność poznania córki pani Wiery Badalskiej. Powiedziałam jej, że to, iż twórczość jej mamy jest w mojej książce, jest dla mnie ogromną wartością, bo owa twórczość miała na mnie ogromny wpływ.
Lubię, kiedy w moim życiu okazuje się, że coś, co się kiedyś zdarzyło, ma swój ciąg dalszy. To, że w mojej powieści cytuję balladę autorstwa pani Wiery Badalskiej jest jakby ciągiem dalszym mojego dzieciństwa. Może to nie jest odkrywcze, ale w życiu dzieje się tak, że pokonujemy pewną drogę i czas pokazuje, czy ona jest dobra i czy to wszystko właśnie tak miało być...
Opracowała: Agnieszka Łopatowska