COVID-19: Polacy pomiędzy strachem a lekceważeniem

- Badania nad społecznymi reakcjami Polaków na epidemię pokazują, że przebiegają one według pewnego scenariusza, etapami - tłumaczy prof. Michał Wróblewski. - W przypadku epidemii SARS początkowo reakcje były zróżnicowane (niektórzy bagatelizowali problem, inni uważali nowy wirus za śmiertelne zagrożenie). Potem, gdy władze wprowadziły pierwsze restrykcje, ukształtował się konsensus (większość osób uważała, że należy się bać), a końcowym etapie była obawa o indywidualne zdrowie. Wydaje mi się, że wchodzimy w ten trzeci etap - dodaje socjolog.

Polacy szybko przyzwyczaili się do nowej sytuacji
Polacy szybko przyzwyczaili się do nowej sytuacji123RF/PICSEL

Magdalena Tyrała: Jak ocenia pan reakcje Polaków na pandemię wirusa COVID-19? Zachowujemy się w miarę racjonalnie czy jako społeczeństwo ulegamy nadmiernej panice?

Michał Wróblewski, prof. socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu: - O sygnałach wskazujących na panikę mogliśmy mówić w zasadzie w pierwszych dniach trwania epidemii. Wtedy ruszyliśmy do sklepów i zaczęliśmy wykupywać masowo różne towary, w tym przede wszystkim środki dezynfekcyjne. To jednakże szybko minęło. Wydaje się, że Polacy szybko przyzwyczaili się do nowej sytuacji. Nie ulegamy również teoriom spiskowym i dezinformacji, a są to elementy często pojawiające się w takich okolicznościach. Oczywiście, historie o tym, że koronawirus powstał w chińskim laboratorium czy twierdzenia, że pandemia jest projektem mającym na celu obniżenie liczby ludzi na Ziemi pojawiają się stosunkowo często i za sprawą mediów społecznościowych przykuwają dużą uwagę. Teorie spiskowe towarzyszyły również wcześniejszym pandemiom. Myślenie spiskowe może prowadzić do upowszechnienia się szkodliwych zachowań społecznych, na przykład przy okazji ruchów antyszczepionkowych mogących nasilić zjawisko odmowy obowiązkowych szczepień. Nie sądzę jednakże, że w przypadku pandemii koronawirusa mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Więc tak - uważam, że Polacy zachowują się w miarę racjonalnie.

W naszym podejściu dominuje strach czy raczej lekceważenie?

- Badania nad społecznymi reakcjami na epidemię pokazują, że przebiegają one według pewnego scenariusza, etapami. W przypadku epidemii SARS początkowo reakcje były zróżnicowane (niektórzy bagatelizowali problem, inni uważali nowy wirus za śmiertelne zagrożenie). Potem, gdy władze wprowadziły pierwsze restrykcje, ukształtował się konsensus (większość osób uważała, że należy się bać), a końcowym etapie była obawa o indywidualne zdrowie. Wydaje mi się, że wchodzimy w ten trzeci etap. Zwracamy i będziemy zwracać większą uwagę na zachowania innych, będziemy się nawzajem dyscyplinować, będziemy oczekiwać od instytucji publicznych zapewnienia środków bezpieczeństwa dla nas i naszych bliskich. To wszystko w dużej mierze wynika ze strachu.

Z drugiej strony długi czas izolacji społecznej oraz świadomość nadchodzącego kryzysu gospodarczego mogą wywoływać frustrację. Niektóre badania opinii społecznej pokazują, że Polacy bardziej niż utraty zdrowia boją się teraz utraty pracy. Co więcej, coraz popularniejsza w dyskursie medialnym staje się narracja, że koronawirus nie jest tak groźny, jak myśleliśmy oraz że przesadziliśmy z obostrzeniami rujnując tym samym naszą gospodarkę, co w rezultacie wywoła więcej zgonów niż sam wirus. Ten sposób myślenia może prowadzić do lekceważenia zagrożenia.

Czy są już jakieś dane pokazujące, na ile przestrzegamy wprowadzanych przez rząd restrykcji, a na ile je bagatelizujemy? Jak wyglądamy w tym zakresie na tle innych krajów?

- Możemy tutaj mówić o trzech rodzajach danych. Są badania, w których respondenci odpowiadają na pytanie czy stosują się do obostrzeń, czy nie oraz jakie środki ostrożności podejmują. W przypadku Polski badania pokazują, że przeważająca większość z nas deklaruje zachowanie zgodne z obowiązującymi wytycznymi. Wypadamy dużo lepiej niż na przykład Brytyjczycy. Jak wskazuje badanie przeprowadzone na Wyspach na początku kwietnia, około 30 proc. respondentów wychodziło z domu również w błahych celach już po rekomendowaniu przez rząd dystansowania społecznego.

Są również analizy danych geolokalizacyjnych pochodzących z telefonów komórkowych, które pokazują mobilność użytkowników. Tutaj z kolei wypadamy lepiej niż Włosi. Dane z początku marca pokazują, że w dużo większym stopniu niż mieszkańcy półwyspu Apenińskiego ograniczyliśmy przemieszczanie się. Analizy tego rodzaju prowadzi również Google. Tutaj możemy się porównać na przykład ze Stanami Zjednoczonymi. Bardziej niż mieszkańcy tego kraju ograniczyliśmy wizyty w sklepach, parkach czy miejscach pracy. Są wreszcie statystyki policyjne pokazujące liczbę naruszeń obowiązkowej kwarantanny. Chociaż w niektórych miejscach ta liczba rośnie, to tych przypadków jest relatywnie mało.

Czy są dane pokazujące, które grupy społeczne bardziej stosują się do obostrzeń, a które nie przywiązują do nich większego znaczenia?

- Na bazie badań socjologicznych odnośnie wcześniejszych pandemii czy epidemii można sformułować pewne prawidłowości dotyczącego tego, co sprawia, że ludzie stosują się do wytycznych. Gdy ludzie wierzą, że obostrzenia mają sens, boją się, że choroba dotknie ich bezpośrednio i może wywołać poważne konsekwencje zdrowotne, a także ufają, że rząd dostarcza im rzetelnych i wyczerpujących informacji, to wówczas chętniej będą stosowali się do wprowadzanych obostrzeń.

Przy okazji pandemii wirusa H1N1 w Wielkiej Brytanii restrykcje częściej stosowały kobiety, osoby młode (18-24 lata) oraz rodzice młodych dzieci. Na bazie badań prowadzonych przez dr Katarzynę Hamer i dr Martę Marchlewską z Uniwersytetu SWPS możemy stwierdzić, że w przypadku pandemii koronawirusa w Polsce to kobiety i osoby starsze są bardziej skłonne do przestrzegania obostrzeń. Można to wyjaśnić tym, że kobiety generalnie częściej podejmują działania o charakterze prozdrowotnym oraz tym, że koronawirus zagraża głównie osobom starszym.

Z dotychczas dostępnych badań wynika, że Polacy zaadaptowali się do nowej sytuacji głównie poprzez podejmowanie różnego rodzaju czynności domowych
Z dotychczas dostępnych badań wynika, że Polacy zaadaptowali się do nowej sytuacji głównie poprzez podejmowanie różnego rodzaju czynności domowych123RF/PICSEL

Jak ocenia pan zachowania Polaków w sytuacji zagrożenia pandemicznego? Więcej jest pozytywnych czy negatywnych przykładów? Sprawdzamy się jako społeczeństwo w tym trudnym czasie?

- Ostatnio coraz częściej słyszę o wrogości wobec przedstawicieli służb medycznych, która wynika z obawy o zakażenie się wirusem. Dla przykładu - sąsiedzi mieszkającego na osiedlu lekarza bądź ratownika medycznego zostawiają pod wycieraczkami samochodowymi kartki z obraźliwymi napisami. To są bardzo negatywne zachowania wynikłe ze strachu przed zagrożeniem.

Jest też oczywiście wiele pozytywnych przykładów związanych z organizowaniem samopomocy. Tutaj mógłbym wymienić chociażby Warszawski Hackerspace, który w ramach wolontariatu produkuje przyłbice i dostarcza je całkowicie za darmo szpitalom i przychodniom.

Z socjologicznej perspektywy trudno na dzień dzisiejszy powiedzieć, które z tych zachowań są bardziej powszechne. Wydaje mi się, że dużym testem dla społeczeństwa będzie moment, w którym coraz więcej ludzi będzie musiało zmierzyć się ze skutkami kryzysu gospodarczego. W takich okolicznościach odpowiedzialne przestrzeganie restrykcji czy chęć niesienia pomocy innym mogą być zastąpione przez zwyczajny egoizm, napędzany ekonomiczną niepewnością.

Czy socjologowie znają jakieś sposoby na opanowanie wynikających z niepokoju reakcji spowodowanych przez pandemię koronawirusa?

- Różne badania pokazują, jakie zjawiska mogą zwiększać poziom niepokoju, a jakie go obniżać. Możemy to odnieść do różnych instytucji czy podmiotów tworzących dyskurs na temat pandemii. Politycy powinni dbać o to, aby ludzie ufali ich przekazom, to znaczy komunikować się w sposób zarazem wyważony, ale i rzetelny oraz zrozumiały.

Eksperci powinni przekazywać wiedzę na temat wirusa czy potencjalnych metod leczenia z wielką ostrożnością, to znaczy albo nie rozbudzając nadmiernych oczekiwań społecznych, albo dzieląc się jedynie sprawdzonymi i zweryfikowanymi wynikami badań. Media powinny informować nie tylko o nowych zakażeniach, ale i o liczbie osób wyzdrowiałych, bazować jedynie na rzetelnych źródłach informacji, nie skupiać się na kontrowersjach i nie wyostrzać skrajnych przypadków.

My natomiast powinniśmy uważać na dezinformację obecną w mediach społecznościowych. Skala fake newsów jest w przypadku pandemii koronawirusa ogromna i chociaż, tak jak mówiłem, nie generują one jeszcze widzialnych oznak niepokoju, to powinniśmy się mieć na baczności i czerpać wiedzę o koronawirusie jedynie z rzetelnych źródeł.

Jak pana zdaniem nasze społeczeństwo radzi sobie z kolei z sytuacją izolacji społecznej?

- Z dotychczas dostępnych badań wynika, że Polacy zaadaptowali się do nowej sytuacji głównie poprzez podejmowanie różnego rodzaju czynności domowych. Mówią o tym dane chociażby sprzedażowe. Dużą popularnością cieszą się drożdże, artykuły ogrodnicze czy budowlane. Czyli postanowiliśmy przeżyć izolację piekąc, gotując, pielęgnując ogród czy dokonując odkładanych wielokrotnie drobnych napraw. Jednocześnie jemy dużo popcornu i mrożonej pizzy, prawdopodobnie spędzając dużo czasu przed telewizorem i oglądając treści w serwisach streamingowych. Rekordową popularnością cieszą się portale z treściami pornograficznymi.

Z drugiej strony musimy pamiętać, że dla wielu osób długotrwała izolacja społeczna może wiązać się z pojawieniem bądź pogłębieniem problemów psychicznych. Psychologowie i psychiatrzy biją na alarm, że również w dziedzinie naszej psyche będziemy musieli poradzić sobie z poważnymi konsekwencjami pandemii.

Komu w izolacji jest najtrudniej?

- Koronawirus najbardziej dotyka osoby w podeszłym wieku. Coraz częściej mówi się ponadto o tym, że ten patogen zostanie z nami na dłużej. Nawet jeżeli prędzej czy później dojdzie do rozluźnienia i nie będziemy musieli stosować dystansowania społecznego w takim stopniu co teraz, to seniorzy nadal będą w grupie ryzyka i być może nadal będą musieli ograniczać swoje kontakty społeczne. W Polsce ta grupa społeczna i tak jest już mocno wykluczona, a obecna sytuacja jeszcze to pogłębi.

Musimy też pamiętać, że trudno jest również tym, którzy pracują bezpośrednio z innymi ludźmi i którzy nie mogą wykonywać pracy zdalnie. Warunki ich pracy stały się nagle bardzo stresogenne. Właściwie każdy dzień wiąże się w ich przypadku z poczuciem wysokiego ryzyka.

Masowa inwigilacja społeczeństwa jako efekt pandemii? To możliwe
Masowa inwigilacja społeczeństwa jako efekt pandemii? To możliwe 123RF/PICSEL

Czy są znane jakieś schematy postępowania, które umożliwiłyby lepszą adaptację ludzi do izolacji będące wynikiem doświadczeń z podobnych sytuacji w przeszłości?

- W naukach społecznych mówi się o czymś takim, jak pamięć zbiorowa czy społeczna. W przypadku epidemii badania pokazują, że jeżeli dana społeczność konfrontuje się regularnie z zagrożeniem ze strony wirusów, to jest na nie lepiej przygotowana zarówno na poziomie indywidualnym czy instytucjonalnym. Wydaje się, że między innymi z uwagi na doświadczenie związane z epidemią SARS z 2003 roku Chińczycy tak dobrze poradzili sobie z SARS-CoV-2. Ludzie chętniej tam stosowali się do wytycznych, a szpitale i cała służba zdrowia zadziałały dużo sprawniej niż w przeszłości.

Niestety, w Polsce w pamięci społecznej nie mamy tego typu wydarzeń. W 2018 roku razem z dr hab. Łukaszem Afeltowiczem z AGH i mgr Andrzejem Melerem z UMK badaliśmy społeczne postrzeganie chorób zakaźnych wśród Polaków. Z naszych analiz wynika, że Polacy generalnie nie postrzegają wirusów za ważne zagrożenie dla zdrowia (w przeciwieństwie do raka czy chorób serca). Chorobą zakaźną wywołującą emocje, jak pokazały nasze badania, jest natomiast AIDS, które było problemem w latach 90. AIDS jednakże jest zupełnie inną jednostką chorobową niż COVID-19. W związku z tym jako społeczeństwo nie jesteśmy przygotowani na pandemię, gdyż nie mamy podobnych doświadczeń z przeszłości.

Jak ocenia pan decyzje naszego rządu w sytuacji pandemii? Zwłaszcza na tle decyzji podejmowanych przez rządy innych państw?

- Strategię przyjętą przez nasz rząd nazwałbym zarządzaniem przez strach. Stosunkowo szybko wprowadzono dość radykalne restrykcje, a jednocześnie komunikacja ze strony premiera i ministra zdrowia miała wzbudzić w odbiorcach niepokój. Również podawane co jakiś czas szacunki dotyczące przebiegu pandemii okazywały się być przesadzone. To jest zresztą schemat widoczny w przypadku wcześniejszych epidemii. Przy okazji tzw. świńskiej grypy w niektórych państwach również przyjęto model najgorszego możliwego scenariusza, by w ten sposób skłonić obywateli do postępowania zgodnie z wytycznymi.

Biorąc pod uwagę skalę zagrożenia, brak dokładnej wiedzy na temat działania wirusa, a także widoczne już teraz skutki wprowadzenia obostrzeń uważam, że działania rządu były prawidłowe. Oceniam to oczywiście głównie jako socjolog, to znaczy pod kątem zarządzania emocjami społecznymi. Inne decyzje mogłyby doprowadzić do gorszych konsekwencji, to znaczy do mniejszej dyscypliny w przestrzeganiu obostrzeń czy wybuchu masowej paniki.

Rząd upiera się przy zorganizowaniu wyborów prezydenckich w Polsce. W sytuacji pandemii jest to działanie bardzo niebezpieczne. Jak pan uważa?

- Państwo powinno teraz skupiać swoje wysiłki i zasoby na walce z wirusem. Wybory to przecież bardzo skomplikowany proces organizacyjny, wymagający dużego personelu, nakładów finansowych i instytucjonalnych. W tej sytuacji to jest marnowanie energii. Organizowanie wyborów może mieć również negatywne konsekwencje dla zaufania społecznego wobec instytucji publicznych. Jeżeli Polacy uznają, że wybory w tym czasie źle świadczą o państwie i jego organach, to utracą wiarę w to, że politycy są w stanie poradzić sobie z pandemią. Jest to ważne, ponieważ w przyszłości zaufanie opinii publicznej będzie niezwykle ważną kwestią, na przykład kiedy dojdzie w końcu do zorganizowania w naszym kraju masowych szczepień.

Tutaj znowu podeprę się badaniami: generalnie ludzie zgadzają się na szczepienia, gdy ufają rządowi i instytucjom publicznym. Sytuacja będzie o tyle problematyczna, że szczepionka na COVID-19 będzie nowa, wzbudzająca na pewno wiele emocji ze strony ruchów antyszczepionkowych. Jeżeli rząd i instytucje publiczne nie będą cieszyły się zaufaniem ze strony obywateli, to obawiam się, że narracja antyszczepionkowa, jako alternatywa wobec narracji władzy, może stać się popularna i przyczynić się do bardzo negatywnych konsekwencji.

Czy koronawirus może odcisnąć trwały ślad na naszym społeczeństwie?

- Koronawirus na pewno mocno wpłynie na nasze społeczeństwo. Jak konkretnie? Tutaj można tylko gdybać. Być może zmieni się sposób, w jaki pracujemy i praca zdalna stanie się normą, a nie, jak było dotychczas, czymś rzadko spotykanym.

Jak zmienią się relacje międzyludzkie?

- W sytuacji kryzysu gospodarczego, który nas czeka poziom zaufania do innych może znacząco spaść, ponieważ w takich okolicznościach powszechniejszy jest egoizm i dbanie o własny interes.

Nowe technologie komunikacyjne okazały się nieocenione zarówno w pracy, jak i edukacji, jednak są też wykorzystywane przez władzę do kontrolowania społeczeństwa w sytuacji pandemii. Wywrze to na nas jakiś wpływ?

- Jeżeli koronawirus zostanie z nami na dłużej, to będziemy musieli się nauczyć z nim żyć i na bieżąco nim zarządzać. Może to oznaczać, że w naszym życiu codziennym na trwałe zagości niepewność i poczucie ryzyka, a nasze aktywności będą skrupulatnie monitorowane właśnie przez nowoczesne technologie. O nastaniu społeczeństwa masowej inwigilacji mówi się od dawna, teraz jednak wydaje się, że mamy do czynienia z okolicznościami, w których ludzie mogą zaakceptować daleko idącą ingerencję w prywatność.

A co może zmienić się w popkulturze?

- Jeżeli chodzi o popkulturę, to jeszcze przed pandemią powstawały liczne filmy, książki, komiksy czy gry komputerowe, które poruszały motyw epidemii. W kulturoznawstwie ten podgatunek ma nawet swoją nazwę: narracje epidemiczne. Wydaje się, że tego typu twory kultury będą się teraz częściej pojawiać.

***

#POMAGAMINTERIA

Na Farmie Życia w Więckowicach mieszka 10 osób z autyzmem. Żadna z nich nie jest samodzielna, wymagają wsparcia w codziennych czynnościach życiowych. Jeśli Farma nie przetrwa, alternatywą dla jej mieszkańców pozostaje szpital psychiatryczny, koniec czułej opieki, przywiązani pasami do łóżka stracą poczucie bezpieczeństwa, stracą swój dom. Możesz im pomóc! Sprawdź szczegóły >>

W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA łączymy tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas