Każda inna, wszystkie piękne
Tylko sześć procent Polek uważa się za piękne. Przeceniamy młodość i idealne wymiary, nie doceniamy siły indywidualności i umiejętności przekuwania słabości w atuty. Czas to zmienić.
Jakie to fajne i zarazem okropne uczucie spotkać po wielu latach koleżanki ze szkolnej ławy. Z jednej strony, nie można się nagadać, a z drugiej - przeżywa się szok. A więc to właśnie są moje rówieśniczki! Wiem, że czas mnie nie oszczędza, ale mimo wszystko myślałam, że jestem młodsza!
Z trudem rozpoznaję dawne piękności. Gwiazdy towarzystwa zgasły. Nie otacza ich już wianuszek zazdrosnych fanek, marzących, by się z nimi przyjaźnić. Teraz dziewczyny grupują się wokół jakiejś Kaśki, której twarz nic mi nie mówi. Ale ona mnie pamięta i przypomina, że zakazałam jej się śmiać, bo wtedy widać jej całe dziąsła. Mówiąc to, wybucha śmiechem, i wtedy ją rozpoznaję.
Dziś należy do tych osób, o których się mówi, że gdy one się śmieją, to śmieje się cały świat! Kiedyś szara mysz, teraz osoba przyciągająca uwagę. Nie jest pięknością, ale jest naturalna i zadbana. Nie ma w sobie tej nerwowej nadaktywności, sztucznego entuzjazmu. Nie chce wszystkim udowodnić, że mamy jej czego zazdrościć. Nie podstawia pod nos smartfona ze zdjęciami wspaniałych dzieci, cudownego męża i tych wszystkich palm, pod którymi zrobiła sobie selfie.
Opowiada, że pracuje w aptece, biega w maratonach i przybiega do mety w trzeciej setce. Nic nadzwyczajnego, a jednak chce się jej słuchać, chce się być blisko niej. Po chwili wiem, w czym tkwi sekret. Ona ma siłę! Ta siła nie jest powiązana z przebojowością, potrzebą rywalizacji czy dominacji. To rodzaj wewnętrznego spokoju, równowagi i spełnienia. Ona jest naprawdę zadowolona z życia. Emanuje to z niej w sposobie mówienia i słuchania, w mowie ciała. To ją opromienia.
Wszystkie Polki są piękne
Z takim hasłem ruszyła akcja "NaroDove Piękno" pod patronatem marki Dove, która w reklamach pokazuje zwykłe kobiety, a nie modelki. W badaniach przeprowadzonych na użytek kampanii 71 proc. kobiet otwarcie przyznało, że czuje presję społeczną związaną z koniecznością bycia piękną. Co to znaczy być piękną? Z rozmów z kobietami wiem, że nie wierzą już w mit urody, która ustawia nas do końca życia. Atrakcyjny wygląd pomaga przetrwać trudne dorastanie, ale to fałszywa polisa na szczęście w dojrzałym życiu.
Ładne może i łatwiej znajdują miłość, szybciej pracę, ale okazuje się, że nie chodzi o to, by coś złapać, ale o to, by to utrzymać.
Przeciętna znaczy nierozleniwiona własnym powabem.
Piękno nie przekłada się przecież na jakość związków. Nie dodaje nam mądrości w ustalaniu strategicznych celów, podejmowaniu decyzji i zarządzaniu grupą ludzi w pracy. Ale nadal jest ideałem, do którego chcemy dążyć, tylko inaczej je dziś definiujemy. Piękno to bardziej kategoria zmysłowo-psychologiczna niż fizyczny wizerunek ciała. To już nie idealna kombinacja cech uznanych za doskonałe, ale pewna niedoskonałość, która nas wyróżnia. To ta szczególna cecha, która inteligentnie wyeksponowana staje się uwodzicielskim wabikiem.
Jest dużo naturalnych piękności, ale do historii popkultury przechodzi Kate Moss ze swoim zezikiem i lekko krzywymi łydkami. Podobnie jest z Kim Kardashian, która zamiast wpaść w kompleksy z powodu nieproporcjonalnie dużej pupy, zrobiła z niej swój znak rozpoznawczy i wylansowała modę na kształtne tyłeczki, co pozwoliło jej rodzinie zbudować świetnie prosperujący biznes medialno-odzieżowo-kosmetyczny.
Nic nie jest tak nudne i tak szybko się nie starzeje jak perfekcyjna uroda. Spójrzcie na Meryl Streep, Julianne Moore, Tildę Swinton - o ich pięknych rówieśniczkach świat już dawno zapomniał, tymczasem one nadal dostają najlepsze role. A kiedy są na ekranie, nie można od nich oderwać oczu. To uwodzicielki masowej wyobraźni, chociaż ich piękna nie da się opisać w doskonałych proporcjach twarzy, w kilogramach i centymetrach. To nie są posągowe boginie srebrnego ekranu, a jednak poruszają nasze emocje. Nie doskonałością i zgodnością z kanonem piękna, ale siłą indywidualności, wrażliwością, dystansem do siebie. Są piękne, bo mają odwagę pokazywać się jako zwyczajne kobiety. Z tego, co kontrowersyjne lub nawet brzydkie, robią oręż, a nie przeszkodę.
To nie żaden wyczyn być atrakcyjną, kiedy się jest młodą i zadbaną. Prawdziwa sztuka to wzbudzać podziw, kiedy nie ma się szczególnej chęci ujawniać swojego PESEL-u.
Milion dolarów i funt kłaków
Na zakończenie spotkania ze szkolnymi koleżankami oglądamy fotografie sprzed lat. W naszej klasie, jak zresztą w każdej, były dziewczyny duże i małe, kościste i grube, okularnice i lolitki, ale wszystkie patrząc na siebie po latach, myślimy: "Jaka ja kiedyś byłam ładna!".
Wystarczy spojrzeć na swoje zdjęcie sprzed dziesięciu lat, by się docenić. Dlatego kiedy teraz patrzysz na siebie z niechęcią, to pomyśl, że za kilka lat będziesz się sobie na tym zdjęciu bardzo podobać. Może więc nie warto aż tak długo czekać?
To, jak o sobie myślimy, wpływa na nasze zachowanie, a więc i na to, jak jesteśmy odbierane i oceniane. I wcale nie chodzi o to, jak dobrze wyglądamy, ale jak się z naszym wyglądem czujemy.
Można wyglądać jak milion dolarów, a czuć się tak, że nie dałybyśmy za siebie funta kłaków. Gdy postrzegamy własne piękno jako kategorię wizerunkową, zewnętrzną, wtedy jesteśmy bardziej narażone na lęki związane z upływem czasu. Możemy się odtrącać, nie lubić albo gonić za straconym wdziękiem i przegapić w życiu wiele ważnych rzeczy.
Ciekawość świata to psychologiczny kosmetyk.
Tak jest z 50-letnią Alicją. Kiedyś aktywnie uczestniczyła w życiu studenckim, śpiewała poezję i wszędzie było jej pełno. Była królową życia. Czas zrobił na jej twarzy swoją robótkę. Widać zmarszczki, ale nadal może uchodzić za klejnot kobiecej urody. Tylko jak ona ten szlachetny kamień oprawiła?! W tandetne pozłotko. Ma urodę klasycznej, chłodnej blondynki, a nosi kolorowe legginsy i bluzki z aplikacjami Myszki Miki.
Lubię kobiety, które nie ubierają się wbrew metryce. Elementy młodzieżowej szafy dodają może rockandrollowego wdzięku, ale nie wszystkim i nie na zawsze. Alicja wygląda jak przebrana, a nie ubrana. Eksponuje szczupłą sylwetkę, ale wydaje się, jakby donaszała ciuchy córki. Wszystko przez to, że ubrania nie wyrażają jej stylu, lecz są desperacką i dość żałosną manifestacją: Widzicie? Nadal mieszczę się w młodzieżowy rozmiar. Nadal jestem Królową Balu i nie dam się zdetronizować!
Alicja chce być wiecznie młoda, ale nie zatrzyma młodości, buszując w dziale dla nastolatek. W ten sposób eksponuje to, co chce ukryć: niepogodzenie się z samą sobą.
Budując własne poczucie wartości, popełniamy podstawowy błąd, bo rywalizujemy i się ścigamy. Porównujemy się z innymi. Z dawną sobą. A wszystko po to, żeby nie skupić się na sobie tu i teraz. Nie chodzi o to, by zająć pierwsze miejsce na podium, ale żeby zająć swoje miejsce.
Co to znaczy? Poznać swoje atuty, podkreślić je. Z mądrą pokorą uznać również własne ograniczenia. Mówiąc sportowym językiem - wiedzieć, w jakiej lidze się gra, i nie zadręczać się, że nie jest to superliga.
Czasami mając masywne uda, robimy z tego życiową katastrofę, jakby naszym jedynym spełnieniem była praca polegająca na reklamowaniu rajstop. A nic tak nie szkodzi naszej urodzie jak lęk, że wydamy się komuś brzydkie.
Kwestia przeciętności
Badania Dove pokazały, że 59 proc. Polek postrzega swoją urodę jako przeciętną. I znowu pojawia się pytanie: co to znaczy przeciętność? Nie jest dobrze, kiedy deklaracja o własnej przeciętności to rodzaj barw ochronnych. Mimikra. Pragnienie, by wtopić się w tłum, bo tak bezpieczniej. Nie wyróżniam się i tym samym zmniejszam ryzyko odtrącenia. Minimalizuję prawdopodobieństwo, że spotka mnie zła miłość czy wymagający awans.
Tak rozumiana przeciętność to gest asekuracji i niepewności. Bo na nasz wizerunek wpływają również kompleksy niezwiązane z wyglądem. Łatwiej zamaskować niedoskonałości skóry niż nieśmiałość albo brak skutecznej prezentacji własnych umiejętności zawodowych.
Piękno to pewna niedoskonałość, która nas wyróżnia.
Jestem przeciętna, bo jestem nijaka. Brakuje mi interesującej osobowości. Nie potrafię sprzedać swojej wiedzy i doświadczenia. I tu pojawia się niszczące błędne koło, ponieważ tak o sobie myśląc, jeszcze bardziej sabotujemy swoje atuty. Możemy rozwinąć w sobie skłonność do unikania wyzwań. Uciekać przed sytuacjami, w których będą nas porównywać z innymi. Bać się awansu, bo zaraz odkryją, że się nie nadajemy i bardziej pasujemy do szarej strefy korporacji.
Do tego dochodzi przewrażliwienie, swoisty masochizm zadręczania się własną banalnością. Jednak przeciętność może być również powiązana z odwagą i dyspozycją do zmiany. Jestem przeciętna, a więc nieudręczona kompleksami ani nierozleniwiona swoim powabem. Dlatego jako psycholożka uważam, że przeciętność to dobry punkt wyjścia, by coś jeszcze ze sobą zrobić. To blejtram dla marzeń. Możemy coś sobie dodać. Tym czymś może być fantazyjny kapelusz, jakaś nowo odkryta pasja - biegi na orientację albo gotowanie tylko z trzech składników. I już jesteśmy niezwykłe, nieprzeciętne.
Czy warto coś dodawać, kiedy ma się już na głowie pracę i dom? Po co? Odpowiadam, że są dodatkowe zajęcia, dzięki którym lżej się żyje, łatwiej wypełnia obowiązki i zobowiązania, bo ma się do czego wracać. Nawet wtedy, gdy nasze dzieci już na nas nie czekają. Aktywna postawa, ciekawość świata, gotowość, by się w coś zaangażować, to rodzaj troski o siebie. Psychologiczny kosmetyk, który wydobywa unikatową urodę naszej osobowości. Przecież najbardziej piękniejemy od tego, że umiemy zobaczyć piękno w świecie i się nim zachwycić.
Zyta Rudzka
PANI 6/2015