Królowa odpina narty

Koniec z tym. Mistrzyni jest gotowa do życiowej rewolucji. Od 16 lat na nartach, ciągle w podróży, bez życia prywatnego. Już nie chce, by sport przysłaniał wszystko inne. Kocha go dalej, ale poświęcenie dla miłości ma granice. Czy Justyna Kowalczyk odnajdzie się w świecie bez medali i aplauzu? Jak wykorzysta siłę, którą pokazała, zdobywając olimpijskie złoto?

Justyna Kowalczyk - jedyna kobieta, która zdobyła dla Polski złoto na igrzyskach olimpijskich
Justyna Kowalczyk - jedyna kobieta, która zdobyła dla Polski złoto na igrzyskach olimpijskichMarlena Bielińska/MoveTwój Styl

Przez kilka dni twoja stopa była sprawą narodową. Co się właściwie z nią stało?

Justyna Kowalczyk: - To zdarzyło się w dniu moich urodzin, w trakcie zawodów Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie. Obchodziłam pierwsze od 13 lat urodziny w kraju, pierwsze od osiemnastki. W pewnym momencie przebiegając obok stołu, uderzyłam o niego stopą. Poczułam nieziemski ból. Czułam, że coś tam "trachnęło". Od razu zrobiłam okłady, położyłam lód. Rano mieliśmy jechać na przedolimpijskie zgrupowanie w Santa Caterina we Włoszech. Wstałam z łóżka na jednej nodze. Przypomnij sobie filmową scenę, w której Shrek nadmuchuje żabę, to dobrze oddaje widok mojej lewej stopy.

Nie pojechałaś na ostry dyżur?

- Ze stłuczeniem? Bo założyłam, że to tylko to. Oddalałam od siebie wszelkie pesymistyczne wersje. We Włoszech nie zamierzałam rezygnować z treningu. Włożyłam but za duży o dwa numery i poszłam. W ogóle nie było mowy o biegu stylem klasycznym, czyli o ruchu w ułożeniu, gdy stopa jest prosto. Kiedy ustawiłam ją pod kątem, mogłam coś kombinować. Jechałam jak paralityk. Ale najważniejsze, że się ruszałam.

Pojawiła się myśl: może jednak odpuścić udział w igrzyskach?

- No coś ty! Przecież szykowałam się do tego cztery lata. Poza tym z dnia na dzień było lepiej, a może po prostu przyzwyczajałam się do bólu? Minął pierwszy tydzień, zostały dwa do Soczi. Wtedy zaczęłam chorować. Stres na pewno miał na to wpływ. Ale na lekach i środkach przeciwbólowych dziesięć dni po uderzeniu pobiegłam pierwszy szybki trening.

- Trenowałam w temperaturze minus dwadzieścia parę stopni. Dzień przed wyjazdem na zawody Pucharu Świata w Toblach, innej włoskiej miejscowości, dodatkowo odmroziłam paznokcie u obu paluchów - paznokcie trzeba było ściągnąć, ale zajęłam piąte miejsce. To był zastrzyk optymizmu. Jednak generalnie dwa ostatnie tygodnie przed igrzyskami wspominam jako wielkie cierpienie. Psychicznie też kosztowały mnie bardzo dużo.

Po Toblach wciąż nie zrobiłaś prześwietlenia. Dlaczego?

- Bo wiedziałam, że i tak wystartuję w Soczi, zdjęcie niczego by nie zmieniło. A poza tym jeżeli rentgen wykazałby poważną kontuzję, najprawdopodobniej nie zostałabym zakwalifikowana do ekipy. Już w Soczi lekarz kadry powiedział, że może mi założyć miejscową blokadę. Spróbowaliśmy. Mogłam bez bólu zrobić rozgrzewkę i cały trening.

Wystartowałaś w biegu łączonym na 15 kilometrów. Nie zdobyłaś medalu. Przesadziłaś z tym startem?

- Nie. Miałam dobry bieg. Zajęłam szóste miejsce przez głupią przewrotkę w czasie zmiany nart. Kto wie, jaki byłby wynik, gdyby nie ten upadek. Jednak po biegu ruszyła fala krytyki - że biegłam ociężale i po co w ogóle startowałam. Wściekłam się. Ale w końcu pomyślałam: mam to w nosie - skoro wy gracie ostro, to ja też. W TVP powiedziałam, co o tym wszystkim myślę, użyłam nazwisk. Wtedy też postanowiłam, że zrobię prześwietlenie. Wynik: złamanie wielowarstwowe. Jak się potem okazało - zmęczeniowe.

Z tą diagnozą postanowiłaś wystartować na 10 kilometrów. Dlaczego?

- Było widać, że złamanie umiejscowione jest w tej części śródstopia, która pozostaje względnie stabilna. Na start znowu założyliśmy blokadę. Pobiegłam świetnie, zdobyłam złoty medal. Dałam radę.

Na kogo mogłaś liczyć w tamtych trudnych momentach?

- Na większość kolegów sportowców. Także dziennikarze, którzy na miejscu widzieli, jak walczę, byli życzliwi i wyrozumiali. Wspierała mnie moja drużyna. Byłam w tym czasie, począwszy od Santa Cateriny - łagodnie mówiąc - rozemocjonowana. Żyć ze mną nie było łatwo. Ale trener widział, że mimo stresu nie dopuszczam myśli o rezygnacji z igrzysk. Na którymś treningu poszła mi krew z nosa, na innym miałam fatalny czas. On był jednym wielkim wsparciem. Nie zwątpił we mnie.

Wspierała cię rodzina?

- Rodzice wsiedli do samochodu i widząc, co się dzieje, przyjechali do Santa Cateriny. Tysiąc czterysta kilometrów w jedną stronę! Mama powiedziała, że musiała przywieźć mi na pocieszenie moje ulubione andruty. Skontrolowali sytuację i pojechali z powrotem. Wiedzieli, że nie ma sensu odwodzić mnie od decyzji, po prostu naładowali mi akumulator.

Gdy już zostawałaś sama ze sobą, pozwalałaś sobie na chwilę słabości?

- W Soczi buczałam prawie bez przerwy. Ale "dam radę" to było jedyne, co miałam do powiedzenia na ten temat.

Odezwała się waleczna góralska dusza?

- Nie stawiałabym siebie za wzór siły. Albo inaczej - potrafię być bardzo silna, ale też bardzo słaba. W tym momencie ujawniła się siła, wręcz ośli upór. Ale czy to góralskie? Szczerze mówiąc, Limanową, miejsce, w którym się urodziłam, i moją rodzinną Kasinę prawdziwi górale uważają za niziny. Z tą góralskością bym nie przesadzała. Raczej identyfikowałabym się z... wiejskością. Hart ducha dziewczyny ze wsi, która nie boi się pracy - to tak.

Czy to, co się stało w trakcie igrzysk, potrząsnęło tobą na tyle, żeby pomyśleć: to czas na zmiany?

- Tak. Kontuzja w tym pomogła. Wiadomo było, że po Soczi coś się skończy i coś się zacznie. Jeżeli zostanę w sporcie wyczynowym, to już bez stuprocentowego zaangażowania. Bo mam 31 lat. Nie mogę być wyłączona z życia na kolejne cztery. Nie znam innego życia niż to, które funduje sport. Na zgrupowania i zawody zaczęłam wyjeżdżać jako piętnastoletni dzieciak. Jako dorosła nigdy nie zaznałam normalności. W ciągu ostatnich dziesięciu lat byłam w kinie dwa razy. Od szesnastu nie zatrzymałam się w jednym miejscu dłużej niż na trzy tygodnie. Żyję w hotelach i to nie jest fajne. Wolałabym bałagan we własnym pokoju niż hotelowy apartament. A kiedy jestem w kraju, wpadam na moment tu czy tam i zaraz uciekam. Piorę, pakuję się i znowu jadę. Walizki, walizki, walizki...

Startowała ze złamaną stopą i odmrożonymi paznokciami, blokując ból zastrzykami. Ale nie dlatego, że jest cyborgiem
Startowała ze złamaną stopą i odmrożonymi paznokciami, blokując ból zastrzykami. Ale nie dlatego, że jest cyborgiemMarlena Bielińska/MoveTwój Styl

Na ile w tym kołowrotku miałaś świadomość, co dzieje się w świecie zewnętrznym? Kto dostał Nike, Oscara, jak rozkładają się słupki przed wyborami?

- To akurat śledzę. Znajomi podsyłają mi polskie gazety, przeglądam internet, więc jestem zorientowana w polityce. Ale o tym, co wydarzyło się u moich rodziców, w ich wiosce, czym żyją, co jest ich troskami, wiem mało. A nawet jeśli wiem, nie zawsze rozumiem. Bo funkcjonuję w zupełnie innym świecie, oderwana od spraw rodziny. Gdy przyjaciele brali ślub albo komuś bliskiemu rodziło się dziecko, wysyłałam tylko SMS. Jak długo można tak żyć? Nie mogłam być na pogrzebie własnego dziadka. Musiałam się pogodzić ze stratą wielu ważnych życiowych momentów.

Nie chcesz już płacić takiej ceny?

- Nie. Teraz to się musi zmienić. Moje życie powinno mieć w końcu normalne fundamenty, nie tylko sportowe. Medali mam już tak dużo... I pewnie będzie ich więcej, bo jeśli zostanę w sporcie, to nie dla zachowania ładnej figury. Jednak bieganie nie może już być całym moim światem. Powinno być przyjemne, przynosić rezultaty, ale ja po prostu nie mogę nim żyć.

To już nie jest taka frajda jak na początku?

- Jest. Biegi i cały roczny trening wciąż mi się podobają. Jestem aktywna, odkąd zaczęłam się świadomie poruszać, jestem dumna z mojej wydolności, wytrzymałości. Nie umiem wyobrazić sobie zadyszanej siebie podczas wchodzenia na trzecie piętro, przejeżdżającej jeden przystanek autobusem, bo nie mam siły iść, czy zmęczonej na parkiecie podczas tańca. Niekoniecznie jednak chcę doprowadzać się do stanu, w którym kolejny raz przesuwam własne granice, by w ten sposób wskoczyć na wyższy poziom. Poza tym przez lata nawarstwiło się zmęczenie. Im jestem starsza, tym trudniej mi niwelować jego skutki. Chcę już złapać luz w bieganiu.

Mówisz: inny fundament. Ale w życiu poza sportem nie ma tak spektakularnych sukcesów, medali. Jak się w nim znajdziesz?

- W mojej głowie sukces to nie tylko podium. Zawsze ważny był cały proces, który do niego prowadził. Gdy widziałam, że starania, ciężka robota dają efekt. Te drobne kroczki. Oczywiście jeśli były uwieńczone złotym medalem - bajka. Ale przecież moje najcenniejsze medale zaczęły się od igrzysk w Turynie, czyli osiem lat temu. Ogrom pracy musiałam wykonać wcześniej, gdy nikt tego nie widział. Dlatego nie myśl, że nakręcały mnie medale.

- Dam bez nich radę. Bylebym widziała, że codzienne starania przekładają się na konkretny rezultat. Wydaje mi się, że jeżeli poza sportem będę miała z czymś kłopot, to właśnie z zachowaniem tej zależności: ile wkładam, tyle dostaję z powrotem. Bo jeżeli w coś się bardzo angażuję, oddaję temu całe serce i czas, oczekuję, że wróci to do mnie dobrem, jak bumerang. A w "normalnym" życiu chyba niekoniecznie tak to działa.

Kim będziesz w nowym wcieleniu?

- Chciałabym pracować w sporcie, ale nie jako trener. Byłam bardzo wymagająca wobec siebie, więc od innych też egzekwowałabym dużo, może za dużo. U siebie nie dopuszczałam słabości i wydawało mi się to normalne. Jednak wiele osób przekonywało mnie, że to normalne nie jest. A jeżeli nie jest, to w ogóle nie ma po co się szarpać. Bo ja inaczej nie umiem.

A gdybyś mogła wybrać sobie dowolne miejsce, w którym chciałabyś zamieszkać? Byłaby to Polska czy świat, Kasina czy Nowy Jork?

- Mieszkałam już w takich dziurach, o jakich nikomu się nie śniło. Byłam też w miejscach pięknych, w wielkich miastach. Mam pełen przegląd. I właśnie dlatego uważam, że to jest najmniej ważne. Tam będzie moje miejsce, gdzie będą ludzie, z którymi chcę żyć. I moja praca. Jeżeli ona wyrzuci mnie kiedyś do Australii albo na Syberię - nie ma problemu. Jeżeli wkrótce się okaże, że będę panią w garsonce zatrudnioną w korporacji, też dobrze.

Jednak jakoś tego nie widzę...

- E tam! Jedyny problem w tym, że nie mogłabym pracować w żadnym biurowcu, bo tam nie wolno otwierać okien, a mój organizm nie znosi klimatyzacji.

Dom, powiedz o domu. Jaki on będzie?

- Zobaczymy. Moje możliwości finansowe są dość duże, ale nigdy nie planowałam konkretnie: chciałabym mieć 300-metrowe mieszkanie w najlepszej dzielnicy Warszawy. Przyjmę, co życie przyniesie. Jeżeli będę chciała kupić dom od pana Artura Żmijewskiego - czym ekscytował się internet, to kupię. Oczywiście jeżeli nie zażąda astronomicznej ceny za swoją willę w Szklarskiej Porębie. Żartuję.

Myślisz jednak, że twój dom mógłby być wielopokoleniowy?

- Że niby mama i tata wyjadą z Kasiny? Uuu, ciężko będzie. Mówiąc serio, nie jesteśmy już związani pępowiną. Rodzice tak wychowali rodzeństwo i mnie, że wszyscy dajemy sobie wielkie wsparcie, ale nikt się nikogo nie trzyma na siłę.

- Mama i tata zrobili, co mogli, by otworzyć nam jak najwięcej drzwi. Siostra i brat są lekarzami, druga siostra nauczycielką. Rodzice chcą, żebyśmy teraz po prostu żyli. To zwykli, pokorni ludzie. Kochają miejsce, w którym mieszkają, są przywiązani do ziemi. Choć Kasina to naprawdę malutka miejscowość. Żeby złapać zasięg jedynej działającej tam sieci komórkowej, trzeba iść na drugie piętro domu i położyć telefon na parapecie.

W planie twojego "nowego otwarcia" jest też miejsce dla dzieci, męża? Jaki on powinien być?

- Rodzina - kiedyś tak, choć to nie jest plan na dziś. A ten, który będzie moim partnerem? Powinien być silniejszą stroną w naszym związku. W życiu prywatnym nie muszę być liderką. Nie jestem feministką, wystarczy mi, że mężczyzna uszanuje moje prawo do własnego zdania i moje wybory. Poza tym chciałabym, żeby otwierał przede mną drzwi i nosił zakupy. Co do dzieci nie mam jeszcze konkretnego planu. Jedno, troje? Nie wiem. Nie zastanawiałam się, czy chciałabym mieć najpierw chłopca, czy dziewczynkę. Każde będę bardzo kochała. Jestem na to gotowa.

Skoro jesteś gotowa na zwykłe życie, daj się zabrać na zmyślony spacer jako zwykła obywatelka. Umiesz tak po prostu iść ulicą?

- Marzę o takim spacerze. Wyobrażam sobie, że staję na przejściu dla pieszych, pali się czerwone światło i nikt mnie nie rozpoznaje. Nie macha do mnie żaden kierowca.

Do jakich sklepów wchodzisz?

- Z dobrym jedzeniem, fajną bielizną, torebkami, kosmetykami. Kupuję szminkę. Dotąd używałam wyłącznie błyszczyku, teraz chcę się nauczyć malować usta szminką.

Wpadasz do banku?

- Nie, omijam go. Nie cierpię rachunków, nie umiem wypełniać PIT-ów. Czasem tylko spoglądam na biling telefoniczny, wzdycham i szybko o nim zapominam. Mam doradcę finansowego, nawet nie wiem, na co idą moje pieniądze. Ale podczas zakupów decyduję sama. Umiem wybrać telewizor, buty, samochód. Decyzje mam opanowane dobrze. Także te poważniejsze, np. dotyczące udziału w reklamie, programie telewizyjnym. Świadomie udzielam wywiadów. Mam wiele propozycji od popularnych dwutygodników, ale jeśli decyduję się coś powiedzieć, wybieram "Twój STYL", a w telewizji program Tomasza Lisa. Nie chcę "wysypywać się" z rozrywkowych show, w których gada się o niczym.

Wracaj na spacer. Mamy po drodze kino, teatr. Co ty na to?

- Z przyjemnością. Pod warunkiem, że obejrzałybyśmy coś pogodnego. Nie chcę wychodzić z kina przytłoczona. Rozrywka ma być rozrywką. Tak jest z filmami, z muzyką, z książkami. Ale oczywiście czytam też ambitne książki. Teraz często w łóżku. Lata w sporcie nauczyły mnie zasypiania w minutę po przyłożeniu głowy do poduszki. Przez ostatnie perturbacje łatwość zasypiania uleciała. Ale wróci, wróci.

Na naszej drodze jest jeszcze kawiarnia z tarasem. Masz czasem ochotę, żeby usiąść w fajnym miejscu z kawą albo winem i po prostu się pogapić?

- Tak! I robię to. Zwłaszcza w mieście, bo to jest dla mnie atrakcja ci wszyscy ubrani kolorowo, spieszący się ludzie, w dodatku bez nart... Albo po prostu biorę kawę na wynos i sobie łażę, łażę, łażę. Na szczęście nie jestem zaczepiana na każdym kroku. Ludzie rozpoznają mnie, ale potrafią uszanować intymność. Czasem tylko się do mnie uśmiechają. Lubię patrzeć na ich twarze. Mam chyba łatwość odczytywania intencji. Choć jestem do ludzi nastawiona bardziej optymistycznie, niż powinnam, bywam naiwna. Ale w sumie rzadko się rozczarowuję.

Może powinnaś zostać psychologiem?

- Nie, dziękuję. Mam naturę sportowca, przy tym zostańmy. I słuchaj, mogłabyś zamówić mi jeszcze jedno ciasteczko? Uwielbiam słodycze. Mówiłam ci, mam słabe punkty. Można mnie złamać jednym andrutem.

Rozmawiała: Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 5/2014

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas