Magdalena Różczka: To klucz do szczęśliwego związku
Więcej czasu spędzonego z rodziną? Dla jednych to błogosławieństwo, dla innych gorzki test emocji. O tym, jak z emocjami radzą sobie bohaterowie najnowszego serialu audio "Fucking Bornholm" i jak można pomagać w czasie pandemii opowiada Magdalena Rożczka.
Izabela Grelowska, Styl.pl: Czy epidemia koronawirusa wpłynęła na to, jak spędza pani czas?
Magdalena Różczka: - Moje życie akurat się mało zmieniło, bo jestem domatorem.
Wystąpiła pani w serialu audio "Fucking Bornholm". Czy ten projekt jest odpowiedzą na sytuację?
- Pomysł powstał wcześniej. Cała produkcja odbyła się tuż przed ogłoszeniem pandemii i restrykcji, które teraz mamy.
Nie działają teatry, zdjęcia do filmów i seriali są zawieszone. Czy nagrywanie seriali audio byłoby realne w czasie pandemii?
- Tak. To byłby doskonały pomysł. Przy nagraniach tego typu aktor może zagrać, przebywając w pojedynkę w studiu dźwiękowym. Realizator znajduje się w pomieszczeniu obok. Z łatwością można zastosować wszystkie środki ostrożności. Zresztą żyjemy XXI wieku i bez problemu można kupić mikrofon dający dźwięk bardzo wysokiej jakości. W tej chwili czwórka aktorów, która zagrała w tym słuchowisku, a raczej serialu, mogłaby nagrać swoje kwestie bez wychodzenia z domu.
Na czym polega różnica między serialem a słuchowiskiem? Ten serial bardzo przypomina mi słuchowiska z dawnych lat takie, jak te z cyklu "Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym".
- Mnie również. Myślę, że ten serial jest czymś bardzo nowatorskim w treści. Tekst Ani Kazejak, mówiący o pokoleniu czterdziestolatków, o ich wypaleniu, emocjach i potrzebach, jest naprawdę nowoczesny i bardzo dobrze skonstruowany. Natomiast forma bardzo przypomina dawne słuchowiska, które miały działać na wyobraźnię. Do dzisiaj zresztą Teatr Polskiego Radia nagrywa słuchowiska, w których wszystkie odgłosy są robione w studio: tupanie, trzaskanie drzwiami.
Tutaj było podobnie. Ja grałam moje sceny zupełnie na sucho. Wszystkie dźwięki oprócz naszych głosów zostały dodane w postprodukcji. I to dopiero zrobiło magię. Zadanie wydawało mi się bardzo trudne - przekazać wszystko, nie widząc. A jednak się udało - również dzięki wizji reżysera i pomocy obsługi technicznej.
Pani ma duże doświadczenie w dubbingu. Czy to było podobne doświadczenie?
- Dubbingowanie kreskówek to zupełnie coś innego. Podczas dubbingowania filmu trzeba zgrać się z ruchem ust aktorów, to jeszcze co innego. Praca nad serialem audio bardziej przypomina granie w filmie, gdzie trzeba stworzyć postać, stać się nią. Wzbudzić w sobie emocje. I być w tym prawdziwym, mając do dyspozycji tylko jeden środek wyrazu: głos.
Może pani opowiedzieć o swojej bohaterce Mai?
- To kobieta, która od dawna ma ułożony świat i trudno jej wprowadzić jakąkolwiek zmianę w życiu, a nawet przyznać się, że takiej zmiany potrzebuje. Myślę, że to dotyczy wielu osób mniej więcej w moim wieku. Jeśli mamy w życiu "jako tako", to niechętnie opuszczamy strefę komfortu. Potrafimy tak tkwić latami i nie zawsze jest nawet czas, by zastanowić się, czy to naprawdę nam odpowiada. Czasem warto przyjrzeć się tej codzienności i wprowadzić choćby małe zmiany.
Zmieniając, można też zepsuć...
- Tak, obawiamy się tego. Często boimy się, że będziemy niezrozumiani. Mnie się wydaje, że w wieloletnim związku bardzo ważna jest szczerość. I to szczerość najpierw ze sobą samym, a później z partnerem. Moja bohaterka mogła poznać swojego męża, kiedy mieli po 20 lat. Nie wszystkie zasady i reguły wytworzone między nimi wtedy muszą się teraz sprawdzać. Minęło sporo czasu, a przecież każdy przechodzi przemianę. I to jest moim zdaniem klucz do szczęśliwego związku - rozmowa, otwartość i nieustanne poszukiwanie.
Dla bohaterów testem emocji był wyjazd na majówkę. Obecnie wiele rodzin przejdzie taki test, bo przyjdzie im spędzić wspólnie znacznie więcej czasu. Czy takie testy są potrzebne?
- Dobrze, gdyby nie musiały się odbywać. Gdyby każdy z nas pamiętał, że uważność i rozmowa są ważne na co dzień, nie musielibyśmy czekać na kolejnego wirusa, żeby się zastanowić, czy jest nam dobrze w domu czy nie.
Ma pani receptę, jak sobie poradzić z takim testem?
- Nie mam. Myślę, że trzeba być czułym na swoje potrzeby i potrzeby rodziny.
Pani jest też czuła na potrzeby innych i cały czas działa pani charytatywnie. Może pani o tym opowiedzieć?
- Są miejsca, które naprawdę potrzebują pomocy. Ja od wielu lat wspieram Interwencyjny Ośrodek Adopcyjny w Otwocku. Trafiają tam dzieci, które mają jeden, dwa, czasem trzy dni i które z jakichś przyczyn nie mogą być wychowywane przez rodziców. To miejsce zawsze ma bardzo dużo potrzeb. A teraz największy apel, jaki ma dyrektorka tego ośrodka, to prośba, żeby zostać w domu.
To może uratować życie tym, którzy muszą pracować. Na przykład pracownikom IOP. W tej chwili przy 20 dzieciach na jednej zmianie jest sześć pielęgniarek, które przychodzą na 24 godziny, a nie na kilka godzin, jak to było wcześniej. Zachowują wszelkie środki ostrożności, a jednak za każdym razem, wychodząc z domu, żegnają się z rodziną i ze swoimi dziećmi. Jeśli na ich zmianie wykryto by wirusa, to cały ośrodek zostanie objęty kwarantanną. Czyli te sześć pielęgniarek zajmujących się dziećmi pozostałoby tam przez dwa tygodnie w sytuacji, gdzie nie wiadomo, kto jest zarażony, a kto nie.
Pozostając w domu, chronimy inne osoby, również te najbardziej potrzebujące.
Czy oprócz siedzenia w domu możemy jeszcze jakoś pomóc?
- Możemy przez internet kupić rękawiczki jednorazowe i płyny do dezynfekcji i jako adres dostawy podać adres ośrodka: ul. Batorego 44, IOP w Otwocku.
#POMAGAMINTERIA
Inżynierowie wywodzący się z Politechniki Śląskiej prowadzą zrzutkę na bramy odkażające dla szpitali. Chcą postawić ich co najmniej dziesięć, uruchomili już działający prototyp. Możesz im pomóc i wesprzeć szpitale w walce z epidemią koronawirusa.
W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA łączymy tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!