Nie chcę być najlepszy
Na czym naprawdę zarabiają kucharze i dlaczego sam tego nie robi? W rozmowie z SHOW Pascal zdradza też, z jakiego powodu kłóci się z ukochaną i dlaczego jego syn jest... mądrzejszy od niego.
Program "Smakuj świat z Pascalem" to spełnienie twoich marzeń?
Pascal Brodnicki: - Nie. Moje marzenia dotyczą sfery prywatnej, a nie pracy. Praca jest dodatkiem, nie celem mojego życia. Uważam, że najważniejsze jest, by być zdrowym i mieć obok siebie bliskich. Choć oczywiście bardzo się cieszę, że prowadzę ten program. Mam w nim możliwość pokazywania nie tylko kuchni, ale też ludzi i regionów, kultury. Te podróże zawsze porządkują mi hierarchię wartości. Wracam do Warszawy po zejściu z pola ryżowego i nie mogę się nacieszyć luksusem, którego na co dzień nie zauważamy: ciepłą wodą w kranie, sklepem pod domem, pełną lodówką...
W programie lubisz gotować "na dziko" - w terenie, a przecież odbyłeś staż w restauracji nagrodzonej dwiema gwiazdkami Michelin.
- To bardzo ważne, by trafić do świetnej restauracji na początku drogi zawodowej. Miałem wtedy 20 lat i od razu postawiłem sobie poprzeczkę najwyżej, jak się dało. Było mi bardzo ciężko - zamieszkałem daleko od domu, sam, w regionie baskijskim, gdzie nie miałem znajomych. Ale wiedziałem, czego nie chcę. Uwielbiałem pracować na wysokim poziomie, choć nie wyznaczanym przez gwiazdki. Mojemu szefowi współczułem. Ciągły stres, praktycznie żadnego życia rodzinnego.
- Dziś wiem, że trzeba mieć warsztat i wymagać od siebie dużo, ale doba ma tylko 24 godziny - musi więc być czas na szachy z dzieckiem, na to, by pograć z nim w nogę. Pracowałem zresztą nie tylko w ekskluzywnych restauracjach. Kilka miesięcy gotowałem w szpitalu, dla ludzi bardzo chorych. Musiałem się nauczyć wyeliminować wszystko, co niezdrowe, a jednocześnie dać przyjemność posiłków. W programie robię niestandardowe rzeczy, bo uważam, że kuchnia to nie laboratorium. Może dlatego, że jestem Francuzem i bliżej mi do temperamentu ludzi Południa. W tym roku zjechałem Włochy i identyfikuję się z podejściem, gdzie tradycja bierze górę nad pincetą w kuchni.
Masz plan, co dalej?
- Kiedy program się skończy? Biorę życie takim, jakie jest. Może otworzę restaurację. Chcę też podróżować, bo jestem głodny świata. Ale co będzie? Nie wiem. Zobaczymy.
Kiedy otworzysz restaurację, staniesz w szranki np. z Wojciechem Amaro?
- Absolutnie nie. Nie lubię konkurować. Nie spalam się takim podejściem do życia i bardzo współczuję ludziom, którzy tak żyją. Moja Aga pracuje jako coach i bardzo często spotyka osoby kompletnie zagubione między tym, czego same pragną, a tym, czego oczekują od nich inni. Dla mnie najważniejsze jest, by gotować tak, jak lubię. Kuchnia domowa, tradycyjna, ale też z najlepszymi smakami świata, gdzie Azja łączy się z Europą - to moja bajka.
Zdradzisz, jaka będzie twoja restauracja?
- Kiedy wejdziesz, poczujesz, że wchodzisz do mnie do domu. Skosztujesz smacznego jedzenia. Na pewno nie będzie przerostu formy nad treścią. Nie będzie tak, że kelner ci powie: "Proszę to jeść od góry do dołu i od lewej do prawej". Są takie restauracje, ale moja taka nie będzie. Ja jestem naturalny. I chcę, by taka była też moja restauracja. Może to dziwnie zabrzmi, ale ja się od lat nie zmieniłem.
Sukces ani trochę nie przewrócił ci w głowie?
- Nie! Oczywiście mój status finansowy się zmienił. Nie ukrywam tego. Natomiast ja się nie zmieniłem. Nie wychodzę na ulicę i nie mówię: "Patrzcie na mnie, to ja idę". Coraz modniejsze, zwłaszcza wśród celebrytów, jest zapraszanie do swojego domu znanego kucharza.Trzeba mieć na to czas i chęć. Ja w życiu nie kieruję się pieniędzmi. Uważam, że człowiek bogaty to taki, który ma czas. Bo możesz mieć miliony na koncie, ale kiedy nie znajdujesz czasu dla siebie i swoich bliskich, to co to za bogactwo? Dlatego staram się odmawiać.
Rezygnujesz też z eventów, a przecież to na nich kucharze zarabiają najwięcej.
- To prawda. To są wysokie stawki. Ale mój syn tylko raz będzie mały.
- Właśnie wróciliśmy z Barcelony. Zabrałem tam Leo na stadion, pokazałem mu architekturę Gaudiego, by zrozumiał, że to, co robimy, może być zupełnie inne niż wizja większości. Tak, mogłem w ten weekend gotować i dołożyć cegiełkę na koncie. Ale nie dałoby mi to jednej setnej satysfakcji, jaką miałem, idąc po boisku, na którym gra idol mojego syna - Lionel Messi.
Ojcostwo cię zmieniło?
- Pewnie, że tak. Stałem się bardziej odpowiedzialny. Leo ma prawie 7 lat. Spędzam z nim dużo czasu, on mnie uspokaja. Lubi gotować i, co rzadkie w jego wieku, odkrywać nowe smaki. Kiedyś bał się próbować nowych rzeczy, teraz w ogóle się nie boi.
Czym cię zaskakuje?
- Swoją niesamowitą wiedzą na temat piłki nożnej. Ja nie wiem tyle co on! Myślę, że kiedyś zostanie piłkarzem. To fajnie, że jest nie tylko ciekawy świata, ale też bardzo empatyczny. Pyta mnie na przykład, czy jestem szczęśliwy. To mnie rozczula.
Zadaje też trudne pytania?
- O tak! Ale tata nie zawsze wszystko wie, więc często korzystamy z Google i książek. Ja w jego wieku nie znałem tak świata. Leo ma dużą mapę w pokoju i wystarczy, że rzucę nazwę jakiegoś państwa, a on już wie, gdzie to jest. Tak jak my lubi podróżować. Cieszy mnie to.
Mówi płynnie po francusku i po polsku?
- Ma idealny francuski akcent i piękną polszczyznę. W domu ja rozmawiam z nim po francusku, a Agnieszka po polsku. Kiedy się urodził, mówiliśmy do niego wyłącznie po francusku. Kiedy poszedł do przedszkola, nie znał nawet słowa po polsku. Nauczył się w pół roku.
Wkurzają cię żarty na temat twojego akcentu?
- Już nie. Znam Francuzów, którzy mówią po polsku perfekcyjnie, ale to rzadkość, większość ludzi mówi jednak z akcentem. Ja nigdy nie byłem na kursie. Sam się nauczyłem mówić i czytać. Moja bolączką jest to, że ludzie mnie nie poprawiają. Wtedy bym się uczył. Gdy słyszę, że moje kaleczenie polskiego jest słodkie, to mnie krew zalewa.
To prawda, że twoja ukochana też gotuje?
- Tak, gotujemy razem. To ciekawe, bo ona jest weganką, a ja mięsożercą. Jestem wychowany na kuchni łasucha - kocham śmietanę i masło. Z mięsa nie zrezygnuję, bo nie może być tak, że nie jem tego, co gotuję na ekranie. Ale bardzo cenię kuchnię Agnieszki. W tym miesiącu Aga wydaje książkę o coachingu zdrowego stylu życia. Znajdą się w niej zarówno moje jak i jej przepisy.
Jaką kobietą jest Agnieszka?
- Naturalną, spokojną, delikatną, tajemniczą i kochaną. Nieważne, czy jest w szpilkach, czy na bosaka, zawsze tak samo mi się podoba. Nic dla niej nie jest problemem, zawsze mogę liczyć na jej mądre podejście do życia.
Więc pewnie się nie kłócicie?
- Skąd, kłótnia musi być! Czasem bywa tak, że kryzys jest ważnym elementem, dzięki któremu przypominamy sobie, że mamy potrzeby i musimy je realizować. Trzeba umieć go przekuć na zysk. Bo każdy kryzys może być błogosławieństwem, jeśli odpowiednio na niego spojrzymy.
Kto pierwszy wyciąga rękę na zgodę?
- Nie kłócimy się tak, że jedno czeka aż drugie się złamie i poda rękę. Od początku sporu wiemy że chodzi o to, by znaleźć rozwiązanie problemu. Ważne, by się szanować, nawet gdy są duże emocje.
Jakie są składniki udanego związku?
- Zaufanie i wolność.
Co go psuje?
- Zdrada, kłamstwo, bycie zamkniętym na drugą osobę. I brak szczerości. Aga by dodała, że jeśli coś ci nie pasuje, zacznij od siebie. Nie szukaj w drugiej osobie źródła swoich nieszczęść.
Powiedziałeś ostatnio: "Najbardziej na świecie kocham wolność". To dlatego nie chcesz się żenić?
- Nie. Wolność to jest to, że Agnieszka mi ufa i że nie muszę jej pytać, czy mogę to czy tamto. To działa też w drugą stronę. Uważam, że to nasz sukces.
A co z tym małżeństwem?
- Znam ludzi, którzy byli ze sobą długo, a po ślubie się rozstali. Bezpieczeństwo i zaufanie są w związku ważniejsze niż papier. Wierzę, że nie musisz iść do kościoła czy gminy, żeby dać twojej połówce szczęście. Jesteśmy 10 lat razem, małżeństwa z takim stażem są coraz większą rzadkością. Małżeństwa, które utrzymują taką temperaturę związku jak nasza, też nie należą do częstych. Oboje mamy wątpliwości co do formalizowania tego, co mamy. Jest idealnie tak, jak jest.
Justyna Kasprzak
SHOW 23/2014