Sadoputinizm, czyli 100 lat prania mózgów
Na ukraińskie domy i szpitale spadają pociski. Mieszkańcom oblężonych miast kończą się leki, jedzenie i woda. Tymczasem Rosjanie widzą w telewizji, jak bohaterska armia Putina oczyszcza Ukrainę z pierwotnego zła. W duchu dodają: “Jesteśmy dobrzy. Jesteśmy wielcy. Jesteśmy wspaniali". Od dekad ich głowy chłoną obrazy, dzięki którym zbrodnie Kremla cieszą się poparciem narodu. Propaganda może skutecznie wyprać ludzi z uczuć. Tak samo nad Wołgą jak i nad Wisłą.
Oleksandra z Charkowa dzwoni do swojej mamy, mieszkającej w Moskwie i mówi drżącym głosem, że miasto jest ostrzeliwane przez artylerię, że rosyjska armia wzięła na cel cywili, a ona, zamknięta w domu z czterema psami, boi się o swoje życie.
W odpowiedzi słyszy, żeby nie opowiadała bzdur. Że nawet jeśli Charków stanął na drodze wyzwolicielom, to w cywilne budynki trafiono przez przypadek. - Oczywiście, rodzice się martwią, ale mówią, że przecież widzą w telewizji, że jest dobrze. Nie przekonują ich nawet filmy, które wysyłam" - mówi 25-letnia dziewczyna w materiale BBC.
To przypadek anegdotyczny, ale nie jedyny. Dziennikarka tego samego BBC pyta przechodniów w Moskwie o wojnę na Ukrainie. Były żołnierz cedzi do mikrofonu: "Dobrze im tak, możemy nie mieć Coca-Coli, Starbucksa i McDonalda, trzeba im pokazać za wszelką cenę".
Ukraiński pisarz i filozof Wołodomyr Jermołenko ukuł jakiś czas temu pojęcie "sadoputinizm", które idealnie oddaje dziwne uwielbienie Rosjan do wodza, który regularnie gnoi swoich poddanych, naraża na straty ekonomiczne, awersję całego świata i opinię bezdusznych agresorów. Kluczem do ich serc i głów jest namolna, uprawiana od dziesiątek lat propaganda.