Reklama

Tadla i Kret: Jak prymuska z hipisem

​Nie ma miłości bez wolności. Tą zasadą kierują się w swoim związku Beata Tadla i Jarosław Kret. A oto ich uczuciowa mapa pogody.

Beata Tadla - dziennikarka radiowa i telewizyjna. Autorka książek. Obecnie prowadzi serwisy informacyjne w Nowa TV. Wcześniej pracowała w TVN i TVN24 oraz TVP. Mama 17-letniego Jana. Mieszka w Warszawie. Ma 42 lata.

Poznaliśmy się pięć lat temu, w pracy. Oczywiście wiedzieliśmy o swoim istnieniu, ale znaliśmy się tylko z ekranów telewizorów. Kiedy zaczęłam pracę w telewizji publicznej jako prowadząca Wiadomości, Jarek dość szybko zaczął mnie adorować. Byłam półtora roku po rozstaniu z mężem, samotna, skupiona na nowym zawodowym wyzwaniu. Podobał mi się od początku, ale z pomocą wyszukiwarki Google dowiedziałam się, że ma synka, a to mogło oznaczać, że jest już zajęty. Gdy mi wyznał, że dziecko, owszem, ma, ale nie jest w żadnym związku, otworzyłam dla niego serce. I w ten sposób spotkali się ludzie z bagażami przeszłości, dojrzali już, poukładani w swoich światach i zaskoczeni, jaką przyjemnością może być tworzenie nowej relacji. 

Reklama

Chyba więcej nas różni, niż łączy. To, co jest wspólne, to silna baza wartości, zaś to, co odrębne, pozostaje dla nas atrakcyjne, ciekawe, stanowiące rodzaj wyzwania intelektualnego. Jarek pociąga mnie też fizycznie, uwielbiam jego ciało, w które kocham się wtulać. Bardzo tego potrzebuję - zwłaszcza wtedy, gdy jest mi źle lub bywam zmęczona. Gdy Jarek ma gorszy czas, emigruje wewnętrznie. Wtedy chce, aby dać mu po prostu święty spokój. Na początku tego nie rozumiałam, nie odstępowałam go na krok. Musiałam zaakceptować, że on w takich sytuacjach potrzebuje samotności. 

Jestem poukładana - dopiero jak zamknę jedną szufladę, otwieram kolejną. Nie lubię w życiu chaosu. Staram się nie spóźniać, żyję w przekonaniu, że ludzi należy szanować i generalnie lubić, choć czasem się zawodzę. Jarek jest samotnikiem, a ja raczej zwierzęciem stadnym. Musiałam się go nauczyć... On ma luźne podejście do czasu i zobowiązań, robi tylko to, czego sam chce. Ciężko namówić go do działań, które mu nie pasują. Natychmiast uznaje to za wywieranie presji. Więc odpuszczam, choć zdarza się, że robię to przez zaciśnięte zęby. (uśmiech) 

Przy Jarku zwalczam w sobie chęć ciągłego naprawiania świata. Mam naturę prymuski, wymagam wiele od siebie, więc wydaje mi się, że powinnam też oczekiwać dużo od innych. Ogromnie cenię samodzielność, taka ze mnie zosia samosia. Nie potrafię odmawiać, więc kalendarz mam wypełniony po brzegi, a potem narzekam na zmęczenie. Chociaż z drugiej strony te wszystkie aktywności napędzają mnie do życia. I Jarek dobrze o tym wie. Udowadnia mi jedynie, że świat się nie zawali, jeśli coś zrobię jutro. 

Nie znoszę, gdy wyjeżdża i nie ma go obok mnie. Możemy nawet siedzieć przy różnych książkach czy każde przy swoim komputerze, oglądając inne filmy i seriale... Osobno, ale jednak razem. Mamy za to ogromną wspólnotę myśli, poglądów. Jest też w nas duża wiara w wolność jednostki, w ogóle przywiązanie do wolności. 

Przez pewien czas oboje pozostawaliśmy bez stałej pracy (najpierw ja zostałam zwolniona z telewizji, a kilka miesięcy później on). To było wyzwanie dla naszego związku. Miałam stany lękowe, zachodziłam w głowę, jak sobie poradzimy. Każde z nas ma dziecko, są kredyty itp. Choć nie jestem pesymistką, to jednak wolę być przygotowana na najgorszy scenariusz. A u nas zwolnienie z pracy wiązało się nie tylko z utratą źródła utrzymania, ale też z odebraniem nam czegoś, co oboje uwielbiamy. W dniu, w którym mi podziękowano, długo płakałam, ale głównie ze względu na ogrom wsparcia, jaki dostałam i od najbliższych, i od obcych osób. Przez osiem godzin, przy butelce wina, odpisywałam na maile, SMS-y oraz wiadomości na Facebooku. Jarek schował się na górze, wiedząc, że potrzebuję sama oczyścić się z negatywnych emocji. Od następnego dnia powtarzał jak mantrę: "Zobaczysz, wszystko będzie dobrze". Zachował się wtedy cudownie, każda kobieta chciałaby dostać takie wsparcie od swojego mężczyzny. Zależało mu na tym, abym rozumiała, że powody mojego zwolnienia nie są merytoryczne. I żebym nie straciła przez to wiary w siebie.

Czy się sprzeczamy? No jasne! Ale jak sobie pomyślę o powodach tych kłótni, to wiem, że one wynikają ze zderzenia naszych odmiennych osobowości. Kiedy próbuję wyperswadować coś Jarkowi, on jeszcze bardziej się w sobie zamyka. A ja wciąż powtarzam: czy naprawdę takie drobnostki chcemy pamiętać na starość? Na szczęście uwielbiamy kolekcjonować wspomnienia: smaki, zapachy, widoki. Trzeba nauczyć się wzajemnie wyczuwać nastroje, dawać sobie swobodę. Jarek źle znosi krytykę, natomiast każda pochwała dodaje mu skrzydeł. Ale nie mogę go tylko głaskać. Jasno komunikuję, gdy zdarzają się sytuacje, które mi nie odpowiadają. Zauważam jednak to, co dobre, miłe. Na przykład jego promienny uśmiech o poranku. Jest słonecznym człowiekiem, który lubi ciepło. Ja z kolei należę do zimnolubnych. Kocham kawę z egzotycznymi przyprawami, którą Jarek mi przyrządza. Rewanżuję się świeżo wyciskanymi sokami z warzyw i owoców lub jego ulubionym omletem. Jarek do kuchni nie wchodzi, mnie z kolei gotowanie relaksuje. Pod wpływem mojego partnera przeszłam na wegetarianizm. 

Cieszę się, że Jarek nie wręcza mi bukietów. Tak, tak, oboje nie cierpimy ciętych kwiatów. W ogóle niechętnie przyjmuję materialne prezenty. Biżuterii nie noszę. Mam tylko jeden pierścionek od Jarka (pierwszy od czasów liceum). Nie potrzebuję do życia luksusowych dóbr. Oczyszczam przestrzeń ze zbędnych przedmiotów. I tu też się różnimy, bo mój partner zgromadził całe mnóstwo rzeczy. Na szczęście trzyma je w swojej kawalerce na warszawskiej Starówce, która jest jego samotnią i pracownią. To tam powstają jego wspaniałe książki.  

"Co z tym ślubem?", dopytują media i znajomi. Odpowiadam: nie mam pojęcia! Jesteśmy oboje spontaniczni i może kiedyś się zdarzy, ale na razie o tym nie myślimy, bo nie mamy czasu. Dzisiaj małżeństwo, podobnie jak kontrakt w pracy, nie daje gwarancji trwałości czy szczęścia. Wolimy więc cieszyć się tym, co mamy.

Jarosław - dziennikarz telewizyjny, fotoreporter, autor książek. Przez kilkanaście lat pracował w TVP, gdzie prezentował pogodę. Obecnie pracuje w Nowa TV. Ojciec 7-letniego Franka. Mieszka w Warszawie, ma 54 lata.

Piękna i inteligentna. Tak myślałem o Beacie, kiedy oglądałem ją na ekranie. Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce w studiu telewizyjnym Wiadomości. Skończyła prowadzić serwis informacyjny, ja zaś przygotowywałem się do zapowiedzi pogody. Przedstawiłem się jej i powiedziałem: "Jestem pod gigantycznym wrażeniem twojej fenomenalnej dykcji, umiejętności interpretacji tekstu i profesjonalizmu". Dodałem też, że uwielbiam oglądać serwisy w telewizji BBC i chętnie bym ją tam zobaczył. Wyraźnie ucieszyła się z moich słów, zwłaszcza z tego, że jest perfekcjonistką. 

Połączyły nas różnice, a właściwie fascynacja nimi. Beata to typ prymuski, co zresztą cały czas jej wytykam, a ja jestem wolnym ptakiem, rebeliantem, a mentalnie hipisem i postpunkiem. Ale oboje jesteśmy otwarci i lubimy poznawać to, co nieznane. Tyle że nie czytamy tych samych książek, nie słuchamy tej samej muzyki (chyba że klasycznej). Różnimy się temperamentem. Jesteśmy tak różni, że to nas niezmiennie ciekawi. 

Co będzie jutro? Co będzie z nami dalej? To nie znaczy, że trwa sielanka i że nie potrafimy pokazać sobie pazurów. Jasne, że potrafimy. Żadne z nas nie jest uległe. Ja wiem, że Beata potrafi silnie zawalczyć o swoje. A w takich sytuacjach pazury ma niezwykle ostre. Protestuję równie gwałtownie, kiedy ona chce swoje prymusostwo przełożyć na mnie i na moje życie. Najważniejsze w związku jest dawanie sobie przestrzeni. Moim zdaniem nowoczesna rodzina to patchwork, stworzony przez osoby o zróżnicowanych charakterach i zainteresowaniach. Taka, która podejmuje wyzwania wobec otaczającego ją świata. Niezbędnym elementem staje się wolność. Czasem muszę to uświadamiać Beacie. Nie jestem zwierzęciem towarzyskim, nie bryluję na imprezach, w klubach. Wolny czas wolę spędzać w ciszy, z książką. Jestem refleksyjnym człowiekiem, który na co dzień zgłębia wiedzę, analizuje. Czasami czytam Beacie na głos fragmenty książki, która mnie zafascynowała. Jeśli jest niespecjalnie zainteresowana treścią, porzucam tę czynność, a jeżeli zaciekawiona, to przejmuje lekturę.

Jestem wielkim indywidualistą. Zdaję sobie sprawę z tego, że Beata ma ze mną ciężko. Jej się wydaje, że ja nie mam przyjaciół. A ja po prostu dawkuję siebie innym. Część moich przyjaciół jest rozrzucona po świecie... A w ruchu być uwielbiam. To stanowi kontrę do tego mojego czasami chowania się, zamykania we własnych refleksjach. Chętnie więc wyruszam w podróże: nie tylko po Polsce i świecie, ale także duchowe. Te ostatnie odbywam najchętniej w niewielkim mieszkaniu, które mam dla siebie. Wpuszczam Beatę do tego kawałka mojego świata, jeśli tylko ma na to czas i ochotę. 

Beata docenia, że nie jestem tylko "panem od pogody". Napisałem 10 książek. Teraz pracuję nad dwiema powieściami kryminalnymi. Zostałem prezenterem m.in. po to, by pisać książki. Dzięki popularności łatwiej przekazać ludziom głębsze treści. A za sprawą kryminału mam szansę dotrzeć do tysięcy odbiorców. Dzięki Beacie uświadomiłem sobie, że jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem. (uśmiech) A jeżeli wybucham i trzasnę talerzem o podłogę, to wcale nie jest efektem mojej nerwowości, tylko... bezsilności. Co oznacza, że mogę być bezsilny wobec kobiety. Przyznaję, że to było dla mnie odkryciem. Czasami Beata chciałaby być słabą istotką, ale chyba nie do końca potrafi. Ona, przynajmniej w naszym związku, jest tą osobą, która ma wyjątkowo silny charakter. Dla mnie stanowi wyzwanie (choćby z powodu piekielnej inteligencji), które ja chętnie podejmuję! 

W każdym związku na początku są przede wszystkim wielkie emocje. Wtedy popełniamy błędy, bez względu na to, czy mamy 15, czy 50 lat. Im jesteśmy starsi, im więcej zbieramy doświadczeń, tym liczba błędów się zmniejsza. W relacji z Beatą częściej potrafię już zapanować nad emocjami, choć nie zawsze... A po co w ogóle ludzie wchodzą w związki? Moim zdaniem po to, żeby odbyła się tzw. wymiana. Na początku: genów - aby powstało nowe życie. Mój jedyny syn Franek ma 7 lat (jest moim oczkiem w głowie i cieszę się, że mamy silne porozumienie). Na kolejnych etapach życia, jako partnerzy, wymieniamy myśli, energię, potrzeby, doświadczenia. Niektóre związki być może służą do tego, aby się czegoś nowego o sobie czy o świecie dowiedzieć i wejść w kolejną relację. Mam świadomość, że to nowoczesne myślenie, odbiegające od tradycyjnego. Ale musimy zdać sobie sprawę, że świat poszedł do przodu. Na szczęście minęły czasy, w których nieudany związek trzeba ciągnąć do końca życia. Ja zawsze czułem, że nie warto tkwić w czymś, co nie jest satysfakcjonujące. 

Kłócimy się, no pewnie. Nieporozumienia wynikają głównie z różnicy temperamentów i czasami celów. Tłumaczę Beacie, że gdybyśmy nie doświadczali kłótni, to nie moglibyśmy się w pełni porozumieć. Warunek: sprzeczki muszą się kończyć zrozumieniem. Czasami trzeba więc strzelić focha. Ja tak robię, szczerze mówiąc. Ciche dni? Przydają się. Wtedy chowam się w mojej skorupie, wycofuję się, co nie jest łatwe dla drugiej strony. Ale mam pewność, że nieporozumienia potrafią być ożywcze dla związku. Ciche dni powodują przypływ nowej fali refleksji, co z kolei przynosi chęć zmiany całej sytuacji. I może też czasami nas samych? Choćby w najwspanialszym związku, to i tak jesteśmy w pewnym sensie sami. Nawet jeśli ktoś ma mnóstwo przyjaciół i kochającą rodzinę, bywa samotny. Dlatego warto nie oplatać drugiej osoby niczym bluszcz. Nie wierzę w teorię o dwóch połówkach jabłka. Są dwa owoce, w jednym koszyku. Nawet uzupełniające się siły yin i yang, które można odnaleźć w całym Wszechświecie (według starej filozofii chińskiej), są przeciwstawne. Zupełnie jak Beata i ja. 

PANI 12/2017

MAGDALENA KUSZEWSKA
Zobacz także:

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy