Z Kossakówki do Białowieży: Droga do szczęścia

Ponoć rozumiała mowę zwierząt. Zaprzyjaźniła się z dzikiem, w jej łóżku spał ryś. 30 lat spędziła w ukrytej w głębi puszczy leśniczówce, ale nie odcięła się od świata. Została profesorem, prowadziła lubiane programy radiowe, kręciła filmy przyrodnicze i pisała książki. Sama zapracowała na swoje nazwisko, choć to nazwisko znali wszyscy w Polsce. O Simonie Kossak opowiada Anna Kamińska, autorka książki "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak".

Dla sarenek Simona była jak matka /fot. Lech Wilczek
Dla sarenek Simona była jak matka /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

Izabela Grelowska, Styl.pl: "Simona..." to opowieść o buntowniczce. Przeciwko czemu buntowała się Simona?

Anna Kamińska: - Przeciwko mieszczańskiej obłudzie i kindersztubie, w jakiej została wychowana. Matka uczyła ją siedzenia od linijki, uśmiechania się i całej gry pozorów związanej z tzw. dobrym wychowaniem. Kiedy tylko Simona przeprowadziła się z Krakowa do Białowieży, natychmiast zrezygnowała z tych zachowań.  Mówiła to, co myśli. Na przykład jeśli kogoś nie akceptowała, nie ukrywała tego. Dla niej najważniejsza była prawda.

Buntowała się przeciwko rodzinie?

- Buntowała się przeciwko temu, co reprezentowała jej matka, ale na pewno nie przeciwko rodzinie jako takiej. Ceniła twórczość ojca, dziadka i pradziadka.

- Szanowała postawę kobiet, które dbały o dom w latach świetności rodziny, kiedy panowie zamykali się w pracowni lub wyjeżdżali na plenery. Uwielbiała twórczość swojej ciotki, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, miała w pokoju jej akwarele, kochała jej wiersze. Mniej lubiła drugą ciotkę, Magdalenę Samozwaniec.

- W młodości Simona bardzo się szarpała. Chciała działać artystycznie, jak wszyscy w jej rodzinie. Zdawała do szkoły teatralnej, na polonistykę, a nawet na historię sztuki, żeby być bliżej tego świata. Ale w końcu odnalazła swoją drogę. Poszła za tym, co jej w duszy grało.

Jerzy Kossak ponoć strzelił do obrazu, kiedy dowiedział się, że znowu urodziła się córka  /fot. archiwum rodzinne Kossaków
Jerzy Kossak ponoć strzelił do obrazu, kiedy dowiedział się, że znowu urodziła się córka /fot. archiwum rodzinne Kossakówmateriały prasowe

- Po latach w każdej wypowiedzi, którą kierowała do młodzieży, podkreślała, że warto iść za swoim głosem wewnętrznym. Radziła młodym ludziom, żeby robili to, co lubią. Nieważne ile pieniędzy na tym zarobią, ani co inni o tym powiedzą. Ważna jest wyłącznie wewnętrzna potrzeba, to by ją usłyszeć, a potem podążać tą drogą.

To, co było naprawdę smutne w tej historii, to relacje Simony z matką. Wydaje się, że naznaczyły ją na całe życie...

- Tak, te relacje chyba nie mogły być gorsze. Simona przez wiele lat walczyła o akceptację ze strony matki, Elżbiety, która była zafascynowana domem Kossaków i tradycją artystyczną rodziny. Elżbieta chciała urodzić syna, który kontynuowałby tę tradycję. Tak się nie stało i chociaż Simona przez wiele lat próbowała sprostać oczekiwaniom matki, były to próżne wysiłki.

- W końcu zorientowała się, że już nic nie zrobi, że nie jest to od niej zależne. Wiedziała, że matka nigdy nie zaakceptowała tego, że nie miała syna.

Elżbieta Kossak była kobietą elegancką i dystyngowaną /fot. archiwum rodzinne Kossaków
Elżbieta Kossak była kobietą elegancką i dystyngowaną /fot. archiwum rodzinne Kossakówmateriały prasowe

Ten brak akceptacji był daleko posunięty. Elżbieta niemal zagłodziła dziecko po urodzeniu.

- Nie można wykluczyć tego, że cierpiała na depresję poporodową, którą nasiliło jeszcze poczucie, że po raz kolejny rozczarowała męża. Simona, tak jak teraz ja, starała się usprawiedliwić jakoś zachowanie matki i znaleźć jego przyczynę.

Po wojnie Elżbieta zrobiła wiele, żeby ocalić dziedzictwo rodziny, zachować Kossakówkę w nienaruszonym stanie, ze wszystkimi pamiątkami. W tym czasie jej dzieci niedojadały i miały po jednej zmianie odzieży. Chroniła spuściznę ich kosztem.

- W zaufanym gronie Elżbieta otwarcie przyznawała, że nigdy nie miała instynktu macierzyńskiego. Chciała to zrobić dla męża - urodzić mu syna. Być może chłopcem potrafiłaby się lepiej zająć?

W Białowieży Simona poczuła się w pełni szczęśliwa /fot. Lech Wilczek1
W Białowieży Simona poczuła się w pełni szczęśliwa /fot. Lech Wilczek1materiały prasowe

To nie mogło pozostać bez wpływu na Simonę. Obrazy, lampy, filiżanki okazywały się ważniejsze niż one - dzieci. Jaki był stosunek Simony do pamiątek rodzinnych i w ogóle do rzeczy materialnych?

- Z jednej strony ceniła pamiątki rodzinne i bolało ją serce, kiedy widziała, że jej siostra, Gloria, te rzeczy rozdaje, sprzedaje, oddaje.

- Z drugiej - kompletnie nie przywiązywała wagi do rzeczy materialnych, jeśli nie miały wartości sentymentalnej. Nawet kiedy została profesorem, nadal chodziła w takiej samej zielonej kurtce, w jakiej chodzili wszyscy w Hajnówce i wciąż jeździła tym samym zielonym maluchem. Ubierała się w sklepach z tanią odzieżą. Nie miała wygórowanych potrzeb materialnych.

No i mieszkała w leśniczówce bez prądu.

- To nie była nawet jej własność.  Przez 30 lat mieszkała w wynajętym mieszkaniu w środku puszczy. Nie zabiegała o to, by się czegoś dorobić.

Matka odwiedzała Simonę na Dziedzince /fot. Lech Wilczek
Matka odwiedzała Simonę na Dziedzince /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

Myślisz, że kroiło jej się serce, kiedy widziała, co się dzieje z pamiątkami rodzinnymi, czy kiedy widziała, co się dzieje z jej siostrą?

- Trzeba wziąć pod uwagę, że Simona od dzieciństwa nie miała dobrych relacji z siostrą. Gloria sprawiła Simonie (i to chyba nie raz) krzywdę, a jednocześnie była faworyzowana przez matkę. To w Simonie zostawiło ślad, ten konflikt nigdy nie wygasł.

- Starała się za to jak mogła, zająć się dziećmi Glorii. Joanna była u niej na wakacjach co roku, Simona miała na nią ogromny wpływ. Żałowała nawet, że jej nie adoptowała.

W jednym z wywiadów Joanna Kossak opowiada, że macierzyńskiej troski doznała ze strony Simony, bardziej niż ze strony własnej matki. Simona nie miała dzieci, ale spełniła tę rolę wobec dzieci siostry

- Tak, na pewno wobec Joanny. Z Dagmarą miała mniejszy kontakt. Simona tłumaczyła siostrę w jakimś wywiadzie, że Gloria nie miała dobrego wzorca, bo ich matka była pozbawiona uczuć macierzyńskich.

Simona rozumiała mowę zwierząt /fot. Lech Wilczek
Simona rozumiała mowę zwierząt /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

Simona też nie miała wzorca, ale potrafiła nieźle zająć się dziećmi siostry.

 - Tak. Pod jej opieką były zadbane, najedzone i szczęśliwe.

 Widziała w siostrze kopię matki?

- Widziała w niej destrukcyjną siłę działającą na dom, jego tradycje, dziedzictwo.

 Simona różniła się charakterem od innych członków rodziny?

- Bardzo różniła się od mamy i siostry. Jej mama i siostra bardzo lubiły życie towarzyskie. Lubiły bywać i zapraszać.  Były kobietami dystyngowanymi, w eleganckich sukniach, z makijażem. Przykładały do tego wagę. Simona chodziła w rozciągniętym swetrze, pluła sarkazmem, okazywała, że nie chce brać udziału, w tym, co się dzieje w domu. Odcinała się od tego już w czasie studiów. Robiła to, o co matka ją prosiła, ale nie reprezentowała tego, co one. To nie był ani jej styl ani sens życia.

Fot. Lech Wilczek
Fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

Po studiach Simona ucieka do Białowieży. Prowadzi nowe życie, robi to, co lubi.  Zostaje profesorem, jej filmy przyrodnicze są nagradzane i ukazują się jej książki np. "Saga Puszczy Białowieskiej".  I w pewnym momencie wydaje się, że realizuje program, który zadano jej jeszcze w dzieciństwie. Przecież  Gloria miała zostać malarką, a Simona pisarką. Koło się zamyka.

- Simona wychowała się w domu otwartym, przez który przewijało się mnóstwo ludzi. Siostra nadużywała alkoholu, matka była osobą toksyczną. To nie było dobre miejsce do życia i pracy. To nie było miejsce, do którego chciało się wracać. Simona żyła tam w napięciu. Zrywała się na każdy krzyk matki, która wołała ją bardzo nieprzyjemnym głosem, waląc przy tym w podłogę kulą.

- Wyjeżdżając do Białowieży Simona odcięła się od wszystkich negatywnych wpływów. Miała dom, w którym mogła spokojnie spać. Miała wokół siebie życzliwych ludzi. Poznałam osoby, które były z nią zaprzyjaźnione z Białowieży - to są fantastyczni, serdeczni, życzliwi ludzie. Simona miała ogromne szczęście, że się akurat tam znalazła. Mogła żyć spokojnie w zdrowym otoczeniu. Miała pracę, perspektywę awansu. W tych warunkach mogła się rozwijać, stawiać sobie kolejne cele.

- Jej podstawowe potrzeby były zaspokojone, ale wciąż niezaspokojone było ego. A ego zawsze miała duże, to powtarzali nawet jej znajomi z Krakowa... Simona miała ambicje i chciała sama zapracować na nazwisko, nie chciała tylko odcinać kuponów. W Białowieży mogła zrealizować siebie i życie, o jakim marzyła.

Dziedzinka /fot. Lech Wilczek
Dziedzinka /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

W Białowieży zapisała się do Koła Łowieckiego, chociaż publicznie potępiła polowania -  rozrywkę, którą uwielbiali jej ojciec i dziadek. Jaki był tak naprawdę jej stosunek do polowań?

- Simona miała zagrodę z sarenkami, nad którymi prowadziła badania potrzebne do doktoratu. Kiedy koło zagrody zaczął kręcić się ryś, Simona uznała, że potrzebna jest jej broń, żeby chronić sarenki. I żeby ją zdobyć, zapisała się do Koła Łowieckiego.

- Tymi sarenkami Simona opiekowała się jak własnymi dziećmi, ale oprócz tego ciekawiło ją wszystko, co się dzieje w puszczy. Jak działają naukowcy i myśliwi. W późniejszym czasie, kiedy miała już spory autorytet, starała się aktywnie wpływać na poczynania takich osób - tu przynależność do Koła Łowieckiego też się przydawała.

- Była zdania, że jeśli ktoś poluje, by wykarmić swoje dzieci, albo by regulować stan zwierzyny - to w porządku. Ale była zdecydowaną przeciwniczką polowań służących rozrywce. Takich, w jakich uczestniczyli jej ojciec i inni przodkowie.

"W pewnej chwili zrozumiałam, że przekroczyłam kordon i znalazłam się po stronie drzew i zwierząt."- to słowa Simony. Kochała przyrodę, rozumiała mowę zwierząt.  A jak było z ludźmi? Była odludkiem?

- Nie. Simona uważała, że zwierzęta nie są obłudne. Jeśli da im się ciepło, jedzenie, to będą lgnąć do człowieka. Oswoiła dzikiego rysia, dzikiego osła, dzika, mieszkała z nimi pod jednym dachem. O ludziach nie miała aż tak dobrego zdania, wiedziała, że człowiek zawsze może zdradzić i zawieść.

- Ale chociaż Simona nie wchodziła w głębokie relacje, to była życzliwa i serdeczna. Pomagała finansowo wielu ludziom. Potrafiła podarować pieniądze osobie, o której wiedziała, że jest w trudnej sytuacji, mówiąc "Proszę mi nie oddawać, ale też komuś kiedyś pomóc".

- Kiedy dowiedziała się, że człowiek, z którym była w konflikcie nie ma na bilety lotniczy, by odebrać ważną nagrodę, bez wahania postanowiła mu przekazać brakujące zdaje się 3 000 zł. I to w taki sposób, by nie wiedział, że pochodzą od niej. Potrafiła docenić talent bez względu na konflikt i nie chciała stawiać drugiej osoby w kłopotliwej sytuacji.

Simona i jej oswojony ryś /fot. Lech Wilczek
Simona i jej oswojony ryś /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

- Nie była małostkowa. Nie obrażała się. Toczyła zażarte spory z myśliwymi, ale kiedy ci próbowali później zwracać się do niej przez chłodne i oficjalne "pani profesor",  mówiła: "Przestań, to że się kłócimy nie oznacza, że nie mamy się odwiedzać i sobie pomagać" i przynosiła im do domu kubełek malin.

- Nigdy nie wpadała w depresję, szybko podnosiła się po porażkach i znowu podejmowała działanie. Była silna, twórcza, miała w sobie pęd do życia, ambicje, zawsze chciała więcej. Po pracy w instytucie zajeżdżała na Dziedzinkę z siatami zakupów, karmiła zwierzęta. Jak mówią jej znajomi: "robota od razu szła".

Na Dziedzince poznała Lecha Wilczka. Ten związek również wygląda na toksyczny.

- Lech Wilczek sam przyznaje w swojej wypowiedzi, która znalazła się w książce, że Simonę "terroryzował" ... Zostańmy przy tym, że ta ich relacja to nie była bajka...

Od toksycznych relacji z matką uciekła, z nim została...

- Byli razem, ale daleko od siebie.

Na Dziedzince Simona stworzyła dom, w którym była szczęśliwa
Na Dziedzince Simona stworzyła dom, w którym była szczęśliwamateriały prasowe

Dawali sobie przestrzeń?

- Dużo, dużo przestrzeni. Ona jemu na pewno.

Nie wybrali się. Połączyło ich zrządzenie losu.

- Tak. Wynajęli dwie części tej samej leśniczówki. Proszę zwrócić uwagę, że Simona w każdym wywiadzie mówiła o Leszku "towarzysz życia". Nigdy nie powiedziała "mój ukochany", "mój mężczyzna",  "kochany Leszek". To jest znaczące.

Ten dystans potwierdza układ domu: dwa osobne mieszkania z wybitym drzwiami.

Zaprzyjaźnić się z dzikiem? Tylko Simona potrafiła takie rzeczy! /fot. Lech Wilczek
Zaprzyjaźnić się z dzikiem? Tylko Simona potrafiła takie rzeczy! /fot. Lech Wilczekmateriały prasowe

- Jak się kłócili, to każde spało w swojej części. Rysica, którą hodowali, była wtedy kompletnie zdezorientowana - pół nocy spała z Simoną , pół nocy z Leszkiem.

- Aranżacja wnętrz też była inna w obu częściach. U Leszka były plastry drzewa służące za stół, niedźwiedzie skóry, zegary, mnóstwo rozrzuconych zdjęć i wieczny bałagan - jednym słowem było po męsku. U Simony były kwiaty na stole, porcelana, lustra, obrazy na ścianach i tapeta w różyczki. I Simona była tam szczęśliwa. Kochała ten dom. To miejsce pozwoliło jej uzyskać spokój, zadowolenie i harmonię.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas