Zakupy jak z horroru
Smaki i kulinarne preferencje bywają różne. Jednak towar, który ostatnio pojawił się na półkach jednego z francuskich supermarketów, odebrał apetyt nawet klientom o mocnych nerwach i żołądkach.
W pierwszym odruchu chciałoby się pomyśleć, że to kampania obrońców praw zwierząt. Widok sklepowej chłodni, wypełnionej plastikowymi tackami, na których umieszczono nieoskórowane ciała zwierząt, niejednego potrafiłby przekonać do wegetarianizmu. Wystarczyło jednak przyjrzeć się uważniej, by dostrzec, że to żaden eko-aktywizm, a czyste interesy. Mięso było prawdziwe, cena na nim prawdziwa, a pani w kasie naprawdę sczytywała kod kreskowy i inkasowała pieniądze za ten dość makabryczny produkt. Nie mniej prawdziwe było też oburzenie klientów, z którym spotkał się pomysł sprzedawania nieoskórowanych zwierząt.
Na taki koncept wpadła francuska sieć Leclerc, a konkretnie jeden z należących do niej marketów, ulokowany w miejscowości Morières-lès-Avignon. Sprawa nabrała rozgłosu po tym, jak jedna z klientek zamieściła na Twitterze zdjęcie sklepowej chłodni, wypełnionej nieoskórowanymi zwierzętami. Oburzenie wzbudził nie tylko sam produkt, ale również jego pochodzenie. Mięso nie pochodziło - tak jak niektórzy sugerowali - od lokalnych myśliwych, ale zostało zaimportowane z Belgii. "Na etykiecie jest napis: "Belgia". 1000 kilometrów ciężarówką, plastik, jak mamy to rozumieć"? - pisali internauci.