Zawsze zostaje ślad
Prawniczka, kryminalistyk, współpracuje z Archiwum X, które analizuje przestępstwa niewyjaśnione. Bada sprawy makabryczne, ale to jest po coś. Bo zgłasza się kobieta, która od lat poszukuje zaginionej siostry. Albo wciąż nie złapano sprawcy zabójstwa. Myśli o tym wracają nawet po pracy, w domu, więc trzeba nauczyć się je odpychać. Ale Joanna Stojer-Polańska mówi, że prawdy należy szukać do końca.
Twój Styl: Zabójstwa, porwania, przemoc... Kryminalistyka to nie jest zajęcie dla wrażliwców. Chciałaś udowodnić, że kobieta da radę?
Joanna Stojer-Polańska: - Nie, zostałam kryminalistykiem, bo lubię pomagać. Mam to z domu. Pomagania nauczyli mnie rodzice. Moja mama jest lekarzem. Mieszkaliśmy na wsi, na Śląsku. Wiejski doktor nie tylko leczy, jest też powiernikiem, kimś w rodzaju psychologa, ale i policjanta - wysłuchuje historii związanych z ludzkimi skomplikowanymi sprawami. Tata, matematyk, należał do ochotniczej straży pożarnej. On też opowiadał o dramatycznych zdarzeniach, jak choćby wielka powódź w Raciborzu, w roku 1997. Ciągle więc ocierałam się o nieszczęście i właśnie na nie się uwrażliwiałam.
Nie mogłaś zostać terapeutką? Gabinet z kozetką jest czysty, sterylny, a sprawy, którymi się zajmujesz, brudne.
- Ale ciekawe. Jako studentka wyprawiałam się z tatą i jego kolegami historykami na eskapady po Śląsku. Podobały mi się szczególnie nasze "wyprawy krzyżowe". Tzw. krzyże pokutne stały się potem tematem mojej pracy magisterskiej. To średniowieczne kamienne symbole winy przestępców. Osądzeni wystawiali je w widocznym miejscu na znak pokuty i rzeźbili na nich narzędzie swojej zbrodni - nóż, siekierę itp. To mnie fascynowało. W młodości przeczytałam wszystkie kryminały, jakie były do wypożyczenia.
Prawie wszyscy lubimy kryminały i policyjne seriale, które "badałaś", pisząc pracę doktorską. O co w tym chodzi? Zło jest atrakcyjne?
- Rzeczywiście, im bardziej skomplikowane, krwawe przypadki, tym więcej widzów mają seriale kryminalne. Książki o brutalnych zabójstwach też znajdują wielu czytelników. Lubimy przyglądać się mrocznej stronie życia. Może chcemy oglądać to, co złe, żeby się upewnić, że sami jesteśmy normalni? No i wciąga nas tajemnica. Także podglądanie, jak pracuje policja.
Szczególnie że w filmie występuje wysportowany detektyw w ciemnych okularach. Tylko że gdy wybito mi szybę w aucie, zeznania spisywał ślamazarny ponurak. Ulegamy mitowi?
- Tak. Na studiach miałam praktyki w policji. Jeździłam ze śledczymi, technikami kryminalistyki. Oni dużo mówili o oczekiwaniach wywołanych przez seriale, wtedy wszedł na ekrany W11. Byli sfrustrowani, że ludzie myślą o pracy policji z perspektywy tego, co widzą w filmie. Nazywamy to "efektem CSI", od nazwy amerykańskiego serialu CSI: kryminalne zagadki... Po jego emisji w Stanach odezwały się głosy, że filmy kryminalne działają szkoleniowo i potem poszkodowani mają "serialowe" wymagania wobec policji, a przestępcy podglądają np. nowoczesne techniki badania śladów. Z kolei przysięgli są rozczarowani, bo to, co widzą na sali sądowej, nie przypomina filmu kryminalnego oglądanego wieczorem.
W prawdziwym życiu, w Polsce często dzieją się takie rzeczy jak w "Fali zbrodni" czy w "Kryminalnych"?
- Nie. Brutalne, seryjne zabójstwa nie zdarzają się co tydzień. Mało jest przypadków wyrafinowanej gry przestępcy z policją. W filmie widzimy obraz podkoloryzowany. Zagadka rozwiązuje się błyskawicznie, jeden twardy policjant trzyma w garści całe śledztwo, a dochodzenie zwykle kończy się sukcesem. To ostatnie ma akurat dużo wspólnego z prawdą, bo poważne przestępstwa, zabójstwa, porwania, zgwałcenia w rzeczywistości przeważnie są wykrywane. Nie ma zbrodni doskonałej. Przestępca zawsze zostawia ślady.
W kryminałach wiele tajemniczo stało rozwikłanych dzięki badaniu włosa zostawionego na miejscu przestępstwa albo śladu zapachowego. W życiu też tak jest?
- Tak. Pomóc może rzęsa, drobinki naskórka, odprysk lakieru do paznokci. Wszystko, co pozwoli odtworzyć okoliczności zdarzenia. Odpowiedzieć, czy doszło do walki, czy ofiarę ktoś zaskoczył, ciągnął po podłodze? O tym mówią ślady. Czy sprawca ścierał krew? Może nie zrobił tego dokładnie? Trzeba obejrzeć wszystko. Ważne są też ślady, których nie widać, i te nas również bardzo interesują, np. ślady zapachowe. Zapach też można zabezpieczyć. Technicy mają pochłaniacze, które wyglądają jak pielucha. Kładzie się pochłaniacz na krześle, przykrywa folią i materiał wciąga zapach. To ślady najmniej trwałe, dlatego śledczy tak dbają, by nikt niepotrzebny nie wchodził do pomieszczenia, gdzie rzecz się stała. Im więcej osób, tym więcej zapachu i więcej obcego DNA.
Badanie DNA stało się lepszym sposobem na przestępcę niż dedukcja Sherlocka Holmesa?
- Tak. DNA jest bardzo dobrym śladem do badań. Jego świetnym nośnikiem jest ślina, dlatego guma do żucia pozostawiona na miejscu zdarzenia to skarb. Także resztka nadgryzionej czekolady, odcisk ust na szklance. DNA to cenny materiał, gdy chcemy potwierdzić, że podejrzany był w jakimś miejscu. Niestety nie istnieją bazy danych, w których moglibyśmy odnaleźć każdego człowieka po jego kodzie DNA. Teoretycznie można by pobierać próbkę od noworodka i umieszczać ją w bazie. Ale to zbyt kontrowersyjne, bo w materiale genetycznym mamy zapisane skłonności do chorób i inne "dane wrażliwe". Kto miałby tym dysponować? Choć istnienie takiego rejestru byłoby pomocne przy identyfikowaniu zwłok albo przy poszukiwaniu zaginionych. Myślę o tym, bo zaginięcia interesują mnie szczególnie.
Dlaczego właśnie one?
- To chyba kwestia empatii. Zdarza się, że ludzie mnie znajdują albo trafiam na nich sama i trudno mi przejść obojętnie, gdy słyszę: "Czekam na córkę siedem lat, niech mi pani poradzi, czy mogę jeszcze coś zrobić, bo myśl, że ona gdzieś cierpi, odbiera mi zmysły". Często tylko rozmawiamy przez telefon. Pada pytanie: "Czy jest szansa? Siostry nie ma już rok...". A ja wiem, że są sprawy, które trwają nawet 20 lat i nie wiadomo, co się stało. Powinnam uprzedzić: proszę mieć cierpliwość. Ale nie zawsze przechodzi mi to przez gardło. Dlatego chcę szukać za wszelką cenę. Współpracuję z krakowskim Archiwum X, policyjną jednostką ds. niewyjaśnionych. Gdy koledzy podejrzewają, że zaginiony padł ofiarą przestępstwa, a ciało zostało ukryte, robią wszystko, by je odnaleźć. Od nich nauczyłam się, że trzeba szukać prawdy. To ważne dla bliskich.
Jak to się dzisiaj robi?
- Sprawdzona metoda to wykorzystanie psów. Jednak ciężko szukać, gdy obszar jest nieograniczony. Potrzebne są wskazania, a przynajmniej jakieś podejrzenia. Tu liczymy na doświadczenie policjantów. Gdy czyta się stare historie kryminalne, okazuje się, że sprawy są do siebie podobne. Często powtarza się schemat: ktoś zgłasza zaginięcie, a w finale okazuje się, że jest sprawcą. Zwłoki chowa przeważnie niedaleko domu ofiary - w piwnicy, ogrodzie. Ale czasem w oddalonym lesie i wtedy jest problem. Dlatego teraz myślimy o wykorzystaniu dronów. Z góry może być widać TO miejsce. Niedługo po ukryciu ofiary może być tam widoczna większa aktywność zwierząt, które czują rozkładające się ciało. Roślinność także może się zmieniać, np. być bujniejsza. Chcemy wykorzystywać technikę, ale brakuje u nas doświadczeń, jakie prowadzi się na amerykańskich "farmach śmierci".
Brzmi przerażająco. Czym są takie farmy?
- Sprawdza się tam eksperymentalnie, co dzieje się ze zwłokami w różnych warunkach, czasie, miejscu. Człowiek dobrowolnie może oddać swoje ciało do badań po śmierci. Taka procedura "donacji ciała" jest też w Polsce, ale dotyczy przekazania go akademii medycznej. A ja uważam, że u nas też potrzebne są doświadczenia, które pogłębią naszą wiedzę, pomogą sprawdzać możliwe scenariusze. Brzmi drastycznie, ale Amerykanie robią te eksperymenty od dawna i mają efekty. My stawiamy dopiero pierwsze kroki. Robiliśmy eksperyment z użyciem plastikowego szkieletu i rzeczywiście, z góry miejsce jego zakopania wyróżniało się, ziemia była wyraźnie obniżona, zapadnięta.
Zbrodnie, dramaty, drastyczne eksperymenty. Jak z tym żyć? Śpisz dobrze? Jak odreagowujesz stres?
- Mam rodzinę, dom, psa. Na tym się skupiam. Od bliskich dostaję bardzo dużo wsparcia. Z dwiema córkami, które mają sześć i siedem lat, jeździmy konno, pieczemy ciasteczka. Albo na warsztatach lepimy z gliny, ostatnio przytaszczyłyśmy do salonu glinianego wieloryba. Czasem idziemy do restauracji na rodzinną pizzę. Zamartwiamy się, że pies zabrał do budy coś niejadalnego, albo wymyślamy tort urodzinowy dla którejś z dziewczynek. To jest najlepszy wentyl. Książka, spacer, gotowanie.
Potrafisz nie myśleć o pracy, zostawić swoje horrory za progiem?
- Mąż jest... policjantem, więc tematów do rozmów byłoby dużo. Ale staramy się je omijać. Laptop, w którym są np. drastyczne materiały, jest strzeżony, dzieci nie mają do niego dostępu. Mamy w domu masę specjalistycznych książek i wkrótce będziemy musieli zrobić to, co niektórzy koledzy po fachu - odwrócimy książki grzbietami do ściany. Żeby dziewczynki, które zaczynają czytać, nie widziały tytułów w stylu "Morderstwa seryjne". Ale są chwile, kiedy muszę coś obgadać z mężem i wtedy sprawdzam, czy dzieci nie słyszą. Ostatnio pracuję nad stworzeniem zespołu, który zajmowałby się poszukiwaniami. Przyznaję, dużo o tym myślę.
Kogo chcesz wziąć do takiego zespołu?
- To powinni być policjanci, przewodnicy psów, medycy sądowi, genetycy, archeolodzy. Także strażacy, bo często to oni pierwsi są na miejscu zdarzenia. Wchodzą do mieszkań, w których ktoś leży kilka miesięcy. Wyciągają zwłoki z wody. Muszą wiedzieć, jak zabezpieczać ślady. Takie ekipy przydałyby się bardzo przy pracy nad tzw. ciemną liczbą przestępstw. To mój drugi konik.
Ciemna, czyli...
- Nieznana. Przestępstwa, których teoretycznie nie ma. Nie zostały wykryte, bo nikt ich nie zgłosił. Zwykle są to sprawy lżejszego kalibru, np. nieujawniane kradzieże. Na zasadzie: "Dla tysiąca złotych nie będę się wychylał, jeszcze wyjdzie na jaw w dochodzeniu, że zalegam z niezapłaconymi mandatami". Czasem świadek czy ofiara milczy, bo boi się zemsty. Albo wstydzi się, bo występek ma związek np. ze zdradą. Bywa też, że przestępstwo nie zostaje zakwalifikowane jako takie. Ktoś np. zgłasza "tylko "przemoc w rodzinie, a jakby się bliżej przyjrzeć, było to usiłowanie zabójstwa. No i na pewno w tej ciemnej liczbie są zabójstwa. Można wyobrazić sobie taką sytuację w rodzinie. Sprawca ukrył zwłoki i nawet nie zawiadomił o zaginięciu ofiary. To mogą być sprawy, które w aktach widnieją jako zaginięcie, ale my podejrzewamy zabójstwo. Interesują mnie takie nierozwikłane historie jak w przypadku dziewczyny z Sopotu - Ilony Wieczorek. Czasem takie rzeczy latami czekają na rozwiązanie, na wypłynięcie ważnego dowodu.
Pamiętasz taki przypadek?
- Na przykład sprawa bezdomnego, którego pochowano jako NN z informacją, że zgon prawdopodobnie nastąpił naturalnie. Gdy go znaleziono, na ciele nie dało się już wykryć śladów świadczących o zbrodni. Ale po kilku latach ktoś zaczął opowiadać, że był świadkiem zabójstwa, opisał szczegóły. Policjanci skojarzyli je, znaleźli innych świadków i po długim procesie udało się skazać zabójców. Koledzy z Archiwum X robili ekshumacje po wielu latach od śmierci i okazywało się, że to, co wcześniej uznano za zgon z powodu choroby, w rzeczywistości było otruciem.
Ci policjanci mają jakiś szczególny instynkt, dar?
- Najważniejsze jest ich doświadczenie. I pasja. Czytają tony akt, łączą podobne sprawy, wyłapują detale. Analizują styl, rytm życia osoby zaginionej, zachowanie rodziny, podejrzanego. Zdarza się, że sprawca sam zgłasza zaginięcie, bo dzięki temu może wiedzieć, na jakim etapie jest postępowanie, zyskuje poczucie kontroli i dostęp do informacji. Takie zachowanie się powtarza. Dlatego im więcej ktoś w policji ma wprawy, im więcej o takich sprawach przeczytał, tym większa szansa, że w końcu złapie odpowiedni trop.
Ty też myszkujesz, żeby wpaść na ślad? Jak detektyw?
- Tak. Grzebię, wracam do starych spraw. Jeśli tylko akta nie są utajnione, czytam je jak najbardziej wciągające książki. Teraz pracuję nad sprawą, do której mamy dziewięć tomów szczegółowych zapisków. Mój ojciec, który wciąż interesuje się historią Śląska, czyta w bibliotece cyfrowe wersje gazet z dziewiętnastego wieku. Kiedy znajduje wzmiankę o samobójstwie czy zabójstwie, natychmiast przesyła ją do mnie.
Jak stare sprawy rozgryza Archiwum X?
- Niektóre mają po dwadzieścia kilka lat, a na postawienie oskarżenia mamy czas do trzydziestu lat od momentu popełnienia zbrodni. Były śledztwa "na granicy" i wtedy wszystko potrafiło się skomplikować. Na przykład przedłużała się procedura wydania pozwolenia na rozbiórkę budynku, pod którym, jak można było przypuszczać, ukryto zwłoki. Ale udało się zdążyć, a podejrzenia okazały się słuszne.
Zdarza się odnaleźć i oskarżyć podejrzanego tuż przed tą bezpieczną dla niego granicą?
- Tak. Specjaliści z Archiwum X prowadzili takie sprawy. Czasami po wielu latach przestępca popełnia błąd, na który się czeka. Coś zabrał ofierze i nieświadomy, że jest obserwowany, sprzedaje to na aukcji internetowej. Albo komuś się wygadał, świadek milczał 20 lat, jednak umierając, chciał oczyścić sumienie i wyjawił tajemnicę. Można powiedzieć, że przestępca nigdy nie może być spokojny.
Nawet wówczas gdy sprawa się przedawnia?
- Rzeczywiście, wtedy na ogół nikt już o niej nie chce słyszeć. Znam pewną prokurator, która prowadziła postępowanie o przedawnione przestępstwa seksualne w rodzinie. Córka, dopiero kiedy dorosła, była w stanie zgłosić, że wykorzystywano ją jako dziecko. Prokurator odnalazła sprawcę, ten ojciec żyje. Być może ofierze było bardziej potrzebne nazwanie winy po imieniu niż wsadzenie sprawcy do więzienia. Powstaje pytanie, co w takiej sytuacji daje satysfakcję.
Czasami "przepraszam" jest warte więcej niż milionowe odszkodowanie?
- Możliwe. Na przykład w Skandynawii w sprawach o zgwałcenie proponuje się mediację. Wydawałoby się, że to absurdalne - po co jeszcze raz narażać ofiarę i sprawcę na kontakt. A chodzi o to, żeby ofiara mogła powiedzieć: skrzywdziłeś mnie, oczekuję przeprosin. To jest jedyna okazja, kiedy on może usłyszeć, co czuła ona. Bo przecież może myśleć: w sumie co takiego zrobiłem?
Poza tym chyba warto mówić głośno: TO jest przestępstwo, TEGO nie wolno tolerować?
- Tak. Dziś rozmawiałam ze znajomą, jest po rozwodzie. To świadoma kobieta, która jako dziecko była ofiarą przemocy w domu, a potem związała się z mężczyzną, który też pił i bił. Opowiedziała zdarzenie z czasów, kiedy byli jeszcze parą. Jechali pociągiem, on pijany, zaczął ją szarpać. Próbowała się bronić, krzyczała. Co na to inni ludzie? Stanęli po jego stronie - po co ona pogarsza sytuację, on zaraz zaśnie i się uspokoi. Jakby nic się nie stało. To mnie oburza, chce mi się płakać, kiedy słyszę coś takiego.
Twarda "kryminalna" czasem się wzrusza?
- Jasne. Kiedy rozmawiam z bliskimi ofiar, a czasem w sytuacjach, które mnie zaskakują. Prowadzę zajęcia plastyczno-kryminalistyczne z dziećmi. Odlewamy ślady buta, badamy linie papilarne. Mówię: używamy do tego pędzla z puchu marabuta. I jeden dzieciak chwali się, że był na wakacjach w Afryce i widział takiego ptaka. A niedługo potem, kiedy rozmawiamy o śladach zbrodni, inny mówi smutno: "Siniak jest śladem. Na przykład, że ktoś pobił dziecko...". I coś mnie nagle chwyta za gardło.
Mówiłaś o przestępstwach z długą historią. Pracujesz także nad nowymi?
- Tak, wiele z nich ma związek z rozwojem internetu. Mamy nowe typy czynów zabronionych. Parę lat temu do Kodeksu karnego dodano np. przepis, że kiedy ktoś filmuje czynności seksualne, nie może zamieścić nagrania w internecie bez zgody osób filmowanych. Wcześniej takiego wymogu nie było. Jeśli nie chodziło o gwałt, prawo karne nie miało podstaw do ścigania kogokolwiek. Pojawia się też kategoria zupełnie nowych zachowań i trzeba ustanowić nowe przepisy. Wyobraź sobie kradzież... miecza w grze komputerowej. Jest rodzaj gier, w których wyposażenie kupuje się za prawdziwe pieniądze. No i ktoś taki miecz kradnie. Gdzie to zgłosić, komu?
I jak ukarać? Może sprawca powinien oddać w zamian "trzy życia"?
- Mówiąc serio, nowym poważnym zagrożeniem jest cyberterroryzm. Im bardziej będziemy mieli zinformatyzowane elektrownie, gazownie, dystrybucję wody, tym większe będzie ryzyko, że ktoś może przejąć zarządzanie nimi. Współpracuję z Fundacją Instytut Mikromakro, która kilka lat temu we Wrocławiu zrobiła symulację odcięcia prądu przez internet. Teraz będziemy sprawdzać, czy przez FB, Twittera da się np. wywołać panikę na imprezach masowych. W tym wszystkim najgorsze jest, że jedna osoba może zagrozić wielu. A my ciągle nie znamy się na ludziach tak dobrze, żeby przewidzieć, jak się zachowają. Dlatego w pracy policji tak ważni są psychologowie, profilerzy.
Do czego się przydają?
- W przypadku najcięższych przestępstw profiler potrafi dużo powiedzieć o sprawcy nawet na podstawie zdjęć z miejsca zdarzenia. Może określić jego cechy, powiedzieć, czy był dla ofiary kimś bliskim. Czy ma poczucie winy, rozumie krzywdę, którą wyrządził. To może wynikać z tego, jak ułożył ciało, czy posprzątał. Czasami ktoś próbuje "przeprosić" zwłoki - zostawia im jedzenie, myje je. Bo ma wyrzuty sumienia. Profiler może się przydać także do szukania ciała. Analizuje, czy podejrzany o zabicie jest dobrze zorganizowany, czy chaotyczny, jakie ma przyzwyczajenia, do czego dostęp itd. Szuka jego motywacji. W tym zawodzie jest dużo kobiet empatycznych. Te, z którymi współpracuję, świetnie się sprawdzają.
Kryminalistyka to jednak męska dziedzina. Jest w niej miejsce na kobiecą słabość?
- Myślę, że takie chwile przeżywają także mężczyźni. A ja? Nie śnią mi się po nocach zwłoki, jeśli o to pytasz. Nie boję się zmarłych. Jeśli już nie mogę spać, to z innego powodu. Zmorą jest bezradność. Czasem chciałabym w jakiejś sprawie zrobić coś jeszcze, podrążyć. Ale słyszę: "Po co? To jakieś fantazje". Nie wszyscy widzą sens w grzebaniu w starych zbrodniach, w "ciemnej liczbie". Przestępstwo, którego teoretycznie nie ma albo które się przedawniło, nie nabije statystyki wykrywalności. To takie kryminalne "zero".
Jest jeszcze kwestia własnej satysfakcji.
- Tak. Pracuję z ludźmi, którzy jednak chcą skrobać, szukać. To, że zbrodnia jest niewykryta przez jakiś czas, nie znaczy, że do prawdy się w końcu nie dotrze. Ja chcę po prostu wiedzieć, co się wydarzyło. Kiedy się dowiem, idę spać spokojnie.
Rozmawiała Agnieszka Litorowicz-Siegert
6/2016 Twój Styl