Ze mną będziesz szczęśliwszy...

Żyły w dobrych związkach. Do czasu, gdy ich partnerami zaczęły interesować się inne kobiety. Męża Agnieszki próbowała uwieść koleżanka z pracy, o faceta Oli walczyła dawna przyjaciółka. Jak się zachować, gdy nagle zjawia się atrakcyjna rywalka, która chce rozbić nasze małżeństwo? I czy można wtedy ufać wierności mężczyzny?

Walczę z kobietą, której mój mąż nie umie stawiać granic. A jeśli ja się zestarzeję, a ona go uwiedzie?
Walczę z kobietą, której mój mąż nie umie stawiać granic. A jeśli ja się zestarzeję, a ona go uwiedzie? 123RF/PICSEL

AGNIESZKA, 34 lata, pedagog.

Kobieta, która próbowała rozbić moje małżeństwo, to Alicja, blondynka z przesuszonymi włosami. Czterdziestosiedmioletnia, starsza ode mnie i od Michała o trzynaście lat, pracowała w kancelarii prawnej mojego męża. Nie miała klasy, ale dodawała sobie animuszu drogimi ubraniami. Wyglądała w nich jak w tureckich podróbkach. "Małżeństwo może być udane tylko wtedy, gdy mężczyzna ma romans na boku", lubiła powtarzać w pracy, perliście się przy tym śmiejąc. Jak kobieta może głosić mizoginistyczne brednie? Byliśmy z Michałem szczęśliwym małżeństwem. Jest oddanym mężem, świetnym ojcem dla naszego trzylatka i umiarkowanie przystojnym facetem. Nie widziałam w tamtej babie konkurentki. Jej strategia była jednak podstępna. Próbowała zaprzyjaźnić się z Michałem, by znaleźć w naszym związku luki i pęknięcia, przez które mogłaby przecisnąć się jak wąż.

Jeszcze rok temu byłam jej wdzięczna. Dołączyła do firmy męża i przyprowadziła ze sobą bogatych klientów. Zyski kancelarii wzrosły. Kupiliśmy większe mieszkanie w lepszej dzielnicy. Długo jednak nie udało mi się poznać Alicji. Raz, gdy wpadłam do firmy, ona właśnie wyszła, innym razem pomachała mi w przelocie, kiedy indziej zamknęła się w pokoju, bo prowadziła telefoniczne mediacje. Na imieniny Michała, które urządziliśmy w domu, nie dojechała. Dzień później dała mu prezent: jednoosobowe zaproszenie na mecze polskich tenisistów w Paryżu. "Udało jej się załatwić tylko jedno wejście", tłumaczył Michał i chciał zostać. "Daj spokój, leć, przecież pasjonujesz się tenisem", powiedziałam. Ze zdjęcia na Facebooku, dowiedziałam się, że ona też tam poleciała. I co? Nic. Wiadomość zrobiła na mnie takie samo wrażenie, jakie wywarłaby informacja, że mąż spotkał tam swoją ciotkę. "Alicja też lubi tenis", pomyślałam i zajęłam się nauką.

Mieliśmy małe dziecko, a ja robiłam doktorat z pedagogiki, byłam bardzo zajęta. Długo nie miałam świadomości, co się dzieje. Nie wiedziałam, że ona codziennie wyciąga Michała na lunch. Że Alicja zaśmiewa się z jego żartów i opowiada o dwóch byłych mężach, z których jeden był podobny do Michała, ale "nie aż tak przystojny i męski". Że zachwyca się sposobem, w jaki mój mąż zarządza firmą, w jaki się ubiera. I zaprasza go na kolacje do swojego mieszkania, ale Michał przytomnie odmawia.

Ich relacja długo nie budzi moich podejrzeń, bo nie wiem nic, poza tym, że Alicja jest doświadczoną prawniczką, która obiecuje pomoc w pozyskiwaniu najlepszych klientów. Żeby omawiać służbowe sprawy, umawia się z nim w restauracjach w centrum miasta, zawsze po pracy. "Mieliśmy iść dziś do kina", mówię któregoś wieczoru. "Kochanie, spotkanie z Alicją jest dla mnie bardzo ważne. Jeśli zdobędziemy ten kontrakt, przez kilka lat nie będziemy martwić się o kasę". Odpuszczam. Czekam. Rozumiem, że ona przynosi nam korzyści, więc przymykam oko, gdy bez względu na porę dzwoni, żeby coś omówić. Słyszę żarty, śmiech, ale staram się to tolerować, choć zaczynam być zazdrosna o czas, jaki Michał jej poświęca. "Jesteś zazdrosna o nią?! Agnieszka, proszę nie wariuj!", mówi mąż.

Tamta zjawia się w szpilkach i mini. Czuję się przy niej gruba, nieatrakcyjna. Chodzę po pokoju z wciągniętym brzuchem.

Uspokajam się, bo przecież między nami jest dobrze, ufam mu. Dzięki kontaktom Alicji klientem kancelarii Michała zostaje duża firma deweloperska. Świętujemy ten sukces - wyjeżdżamy na tydzień w Alpy. Ale duch tamtej unosi się nad nami nawet w austriackim kurorcie. Pisze i dzwoni. Bo ma pytanie, bo potrzebuje jego zgody, interwencji, rady. Wieczorem, gdy Michał się kąpie, przychodzi do niego SMS, którego fragment pojawia się na wyświetlaczu. "Krewetki bez ciebie smakują inaczej...", czytam. Zatyka mnie. Przez chwilę mam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Jestem okłamywana?

Pierwszy raz w życiu przeszukuję telefon męża. Po minucie już wiem, że ich relacja to nie tylko służbowe kontakty. "Daj znać, jak tylko dolecisz", pisze do niego dwa dni wcześniej. Ale on nie odpisuje na ten SMS, na szczęście. "Jesteś wspaniałym mężem. Zapewniasz swojej żonie wygodne życie, żeby ona wciąż mogła się uczyć", to wiadomość sprzed miesiąca. Nie znajduję żadnych dowodów zdrady, ale dziwi mnie, że ona wie o operacji jego matki i o tym, że mamy dziecko dzięki in vitro! Czuję się obnażona, poniżona. O co w tym wszystkim chodzi? Jej, jemu? Robi mi się duszno, wybiegam na balkon.

"Kochanie, przepraszam, jeśli poczułaś się urażona". "Kochanie, w pracy, w której siedzi się dwanaście godzin dziennie, ludzie gadają o wszystkim". "Ona mnie nie interesuje! Oszalałaś? Zależy mi na jej doświadczeniu", tłumaczy mi mąż chwilę później. "Nie chcę, żeby kontaktowała się z tobą poza godzinami pracy", mówię. Dzwoni do niej: "Alicja, chcę kolejne dni spędzić z żoną, wyłączam komórkę. W pilnych sprawach pisz maile".

Czuję ulgę, chwilową, bo pół nocy nie śpię. Zastanawiam się, czym mu tak zaimponowała?

"Wszyscy w firmie wiedzą, że Alicja leci na Michała", mówi mi jego koleżanka z biura. Opowiada też o obiadach na mieście, prezencikach. I o tym, że Michał jest wobec niej tylko uprzejmy, a czasem nawet poirytowany nachalnością. Proszę męża, żeby ograniczył kontakty z nią do zawodowych, w firmie. Oczywiście się zgadza. A ja zaczynam być tam częstym gościem. Wpadam znienacka przed zajęciami na uczelni albo po nich. I obserwuję tę kobietę, niepogodzoną z upływem czasu, która nie traci przy mnie pewności siebie. Jest fałszywie miła. "Och, jaką masz przecudną sukienkę", mówi przy Michale, który chwilę później szepcze mi do ucha: "Widzisz, kochanie? A nie mówiłem? Jej o nic złego nie chodzi! Po prostu jest miła".

Gram więc w jej grę i uśmiecham się tak serdecznie, jak tylko potrafię udać. Ale nieraz w wyobraźni łapię ją za włosy i uderzam łbem o ścianę. Na przykład wtedy, gdy mówi: "Martwi mnie ból barku Michała. Czemu przestał chodzić na rehabilitację? Zapisałam go do znajomego osteopaty". Innym razem słyszę: "Praca pracą, Michał, ale musisz wrócić do jazdy konnej". Odciąga go od domu. "Po co ja tu przychodzę? Tracę godność i robię z siebie idiotkę", zwierzam się koleżance. "Może lepiej stracić trochę czasu i klasy, ale zatrzymać przy sobie męża", słyszę. Kiedy Alicja zapisuje siebie i jego na dwudniowe szkolenie w Krakowie, dzwonię do teściowej, z którą mam dobre relacje, i mówię: "Chcę zapobiec katastrofie w naszym życiu, może mi mama pomoże?". Ona z nim gada. Krótko, ale najwyraźniej kategorycznie, bo Michał wypisuje się ze szkolenia. "O co wam chodzi?", mamrocze pod nosem.

A tamta? Nie przestaje jątrzyć. Na Facebooku publikuje zdjęcia z kancelarii, na których najczęściej jest też Michał. Jedno podpisuje: "W nas siła". Inicjuje dyskusje, w których żartują na temat prawniczych spraw, omawiają odcinki serialu sądowego, którego ja nie mam czasu oglądać. Odpowiadam: naszymi zdjęciami z wakacji, z sobotnich poranków z synem, ze śniadania, które mąż dla nas przygotował. Dostaję złote kolczyki - od razu wrzucam zdjęcie do sieci. Jestem wściekła na siebie, że to robię, ale rozumiem, o co jej chodzi. Chce mnie sprowokować, marzy, żebym podejrzliwością i zazdrością zatruła życie swoje i męża. To gra między nią i mną, Michał jest tu tylko pionkiem, któremu pochlebia uwielbienie koleżanki z pracy i zazdrość żony.

A może nadinterpretuję fakty? Mam obsesję? Zwariowałam? Przez chwilę myślę, że to możliwe, bo gdy tylko wylogowuję się z mojego Facebooka, loguję się na konto męża. Szukam wiadomości od niej. Jest jedna. Z wczoraj. W pierwszych zdaniach coś o fuzji spółek, a dalej: "Ach, à propos naszych rozmów o życiu... Wiesz, że gdy lekarze nie widzą biologicznych przyczyn niepłodności, problemem może być niedopasowanie? Badania pokazują, że ludzie teoretycznie bezpłodni zachodzili w ciążę, gdy zmieniali partnera". Przytyk do naszego in vitro! Ona nad nim coraz intensywniej pracuje! Co mam robić?

Biorę dziecko i jadę do kancelarii. Zamykam się w gabinecie męża i mówię: "Ona tu już nie pracuje!". Kłócimy się. Mąż zarzuca mi, że go szpieguję, mam obsesję. "Nie mogę się skupić na pracy, na życiu, czuję się ciągle zagrożona przez tę psychopatkę. A ty nie robisz nic, żeby chronić nasz związek. Ona nadal myśli, że ma u ciebie szanse!". "Dobrze, porozmawiam z nią otwarcie", mówi Michał. "Miałeś na to prawie rok. Teraz za późno". Nie przekonują mnie argumenty, że gdy ona odejdzie, firma straci klientów. Nie interesuje mnie kasa, chcę mieć spokój!

Wieczorem on dzwoni do niej przy mnie. Mówi o błędnych komunikatach, które być może jej wysyłał, kolegując się z nią w pracy. Mówi, że kocha żonę i syna, a wszystko, co robi, robi dla nas. Ona się rozłącza, a kilka dni później bierze miesiąc zwolnienia. Od znajomych dowiadujemy się, że szuka pracy. "Nigdy nie interesowałeś mnie jako facet. Ale odchodzę, bo poczułam się upokorzona i zaszczuta przez twoją żonę", mówi, składając wymówienie. Przez kolejne dni Michał się dąsa. Alicja zabiera kilku klientów. Ale razem z nią z naszego domu znikają niepokój i napięcie. Życie powoli wraca do normy.

Ona zachwyca się moim mężem, śmieje z jego dowcipów, a ja w wyobraźni łapię ją za włosy.
Ona zachwyca się moim mężem, śmieje z jego dowcipów, a ja w wyobraźni łapię ją za włosy.123RF/PICSEL

Ola, 30 lat, dietetyczka, blogerka

Pamiętasz bohaterki "Mody na sukces"? Walczą o mężczyzn, szarpiąc się za włosy. Gdyby stworzyć listę najczęściej wypowiadanych przez nie zdań, wygrałoby: "Albo ona, albo ja!", ewentualnie: "Kontynuuj związek z mężem mojej siostry, a zginiesz!". Zaśmiewałam się z melodramatycznych kwestii, bo były nierealne i obce. Do czasu, aż po kilku latach spędzonych w Holandii wróciła do Polski dawna przyjaciółka mojego męża.

"Musicie się poznać", pewnego dnia mówi mi Paweł. Mamy się spotkać na imprezie w jej domu, którą organizuje dla przyjaciół ze studiów. Jedziemy do snobistycznej dzielnicy. Przed wjazdem na osiedle Paweł wyciąga kartę i otwiera nią dwie bramy. "Dora dała mi ją wczoraj, żebyśmy mogli zaparkować", mówi.

Co o niej wiem? Wychowywała się z Pawłem w małym mieście na Pomorzu, przyjechali razem na studia do Warszawy. Nigdy nie byli parą - tak twierdzi on. Przed blokiem mąż wyjaśnia mi, że Dorota wybrała chronione osiedle, bo wiele lat temu jeden z facetów był w niej tak zakochany, że dobijał się do drzwi całymi nocami. Wciąż się go boi. Chce mi się śmiać. "Proszę, bądź dla niej miła, to była bliska mi osoba", mówi i całuje czule. Wchodzimy.

W salonie jest jak z okładki magazynu o wnętrzach. Zostaję przedstawiona grupie pięciu kobiet, które przyglądają mi się badawczo. Ja w dżinsach i balerinach, one w szpilkach i sukienkach. Jest i Dorota, blondynka o wymiarach modelki. Uprzejma, ale trzyma dystans. Paweł opowiada, co u niego w pracy, ja stoję z boku. Chciałabym wyjść, ale przecież to pierwsze spotkanie, warto poznać "bliskich" mojego męża.

Po kilku kieliszkach wina Dorota otwiera się przede mną. "Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Paweł się ożenił. Tak się o niego martwiłam!", mówi i całuje mnie w policzek. Opowiada o swoim życiu. Jeden facet ją zdradzał, drugi był stalkerem, trzeci mieszkał we Włoszech i nie chciał się przenieść. Wymieniamy się numerami telefonów. "Tak się cieszę, że jesteś wśród nas!", ściska mnie czule. O sytuacji opowiadam koleżankom. "On ma kartę do jej osiedla?", dopytują. "Nie przesadzajcie, znają się od dziecka", tłumaczę. "Miej oczy naokoło głowy - mówi mama. - Przyjaźń damsko-męska nie istnieje".

Po kilku miesiącach nawet zaczynam Dorotę lubić. Spotyka się z facetem z pracy, więc nie stanowi dla nas zagrożenia. Imponuje mi sukcesami - dostaje kierownicze stanowisko w telewizji. Doceniam, że bierze dzień wolny, by pomóc nam w przeprowadzce. Irytować zaczyna dopiero wtedy, gdy raz w tygodniu wpada wieczorem z butelką wina i opowiada o problemach w związku. "On jest dokładnie taki jak Carlo, pamiętasz Carla?", mówi Pawłowi o obecnym facecie. "Carlo był świrem, Dorota! Nie możesz znowu w to brnąć!", krzyczy mój mąż, a ona spuszcza wzrok i wodzi palcem po krawędzi kieliszka. "Wiem, kochany, wiem", odpowiada.

Wtedy zapala mi się pierwsza czerwona lampka. Co to za układ? "Masz kłopoty z facetem? Tak strasznie mi z tego powodu wszystko jedno", mam ochotę jej powiedzieć, ale tego nie robię. "Paweł to naprawdę ideał - mówi mi ona kilka minut później. - Masz wielkie szczęście", dodaje i prawie zaczyna płakać. Pocieszam ją, bo co innego mam robić? "Nie radzi sobie w miłości, jest krucha", myślę. Jeszcze wtedy nie wiem, że ma siłę buldożera i spróbuje przejechać się po moim związku.

Trzecia w nocy kilka tygodni później. Budzi mnie dzwonek telefonu. "Halo?", Paweł odbiera nieprzytomny. W odpowiedzi słyszę wycie kobiety. "Gdzie jesteś?!", mąż zrywa się z łóżka. "Zadzwoń po taksówkę - mówi przerażony. - Coś się stało z twoją mamą? - pytam zdezorientowana. - To Dorota. Facet ją rzucił. Potrzebuje pomocy - słyszę. - I ty tam jedziesz? - dopytuję z niedowierzaniem. - A co mam zrobić? Słyszałaś, w jakim jest stanie?", krzyczy. Idę do kuchni i wypijam resztkę wina. Gdy nie wraca po godzinie, dzwonię. Odrzuca połączenie i przysyła SMS: "Kochanie, jeszcze chwilka. Już z nią lepiej, ale muszę mieć pewność, że niczego sobie nie zrobi. Nie czekaj na mnie".

Paweł wraca o siódmej rano. Tłumaczy: "Ten debil się spakował i zniknął". "Czemu nie zadzwoniła do przyjaciółki?! Czy ona chciała cię uwieść?!", pytam i widzę, że mąż patrzy z narastającym zdumieniem. Przecież znają się sto lat! On wyciągał ją z każdego dołka, ona była przy nim w trudnych chwilach. "No tak, my znamy się dwa lata, nie mogę z nią konkurować", ironizuję. Paweł opowiada, że Dorota miała ciężkie życie, bo jej rodzice rozwiedli się, gdy była w podstawówce. Wybucham śmiechem. Mój ojciec zmarł, gdy byłam w ósmej klasie, ale nie wydzwaniałam do zajętych facetów, żeby wypłakać im się z powodu byle miłostki. "Być może nigdy nie miałaś prawdziwych przyjaciół", słyszę.

Wychodzę z domu i zostaję u koleżanki na noc. "Przesadziłem - dzwoni Paweł. - Nie powinienem był jechać, ale ona z powodu faceta kilka razy się cięła". Obiecuje, że porozmawia z Dorotą i ograniczy kontakty. A ja uspokajam samą siebie: "Znam psychikę kobiet. W histerię popaść jest dość prosto. Zadzwoniła do Pawła, bo długo się znają".

Jedziemy we dwoje na festiwal do Wrocławia, stamtąd na tydzień do Berlina. Jest dobrze, jak wtedy, gdy Dorota mieszkała w Holandii i znałam ją z opowieści. Ale ona od czasu do czasu dzwoni. "Jestem zapracowany", mówi Paweł. "Przepraszam, nie przyjadę", słyszę innym razem. - Po co się tłumaczysz i za co przepraszasz? - pytam. - To nerwowa dziewczyna - odpowiada. - Nie widzisz, że jest toksyczna? - dziwię się. - Może trochę zaborcza, ale nie toksyczna" - mówi on.

Najgorsze wspomnienie to jego 33. urodziny. Robimy imprezę. Paweł zaproszenie Doroty konsultuje ze mną. Nie sprzeciwiam się, bo nie chcę wyjść na wariatkę. W końcu przyjdą też dalsi znajomi. Zjawia się w wysokich szpilkach i krótkiej sukience. "Jaki ubiór! Jesteś chyba po randce?", pytam z nadzieją, że może wreszcie skończyły się jej miłosne problemy. "Nie, a dlaczego? - dziwi się. - To przecież urodziny Pawła". Wiem, że jestem szczupła i ładna, ale przy niej czuję się nieatrakcyjnie. Idę do toalety, żeby mocniej się umalować, po mieszkaniu chodzę z wciągniętym brzuchem. Dorota prawie się do mnie nie odzywa. Wciąż dolewa sobie wina, flirtuje z facetami i gapi się na mojego męża!

Mam ochotę wyprosić ją z domu, ale powstrzymuje mnie koleżanka. "Wyjdziesz na zołzę. Nie martw się, Paweł nie zwraca na nią uwagi". Czasem mam jednak wrażenie, że patrzy na nią z podziwem...

Po północy, gdy goście zbierają się do wyjścia, słyszę, jak Dorota krzyczy z łazienki: "Pawełku, przyjdź, proszę". "Wołasz mojego męża do toalety?!", reaguję. "Ramiączko mi pękło, może ty dasz radę coś z tym zrobić", mówi. Goście milkną. Wypraszam ją z mieszkania. Paweł nie reaguje, ona wychodzi. "Nie zatrzymasz faceta siłą", mówi Dorota.

Mija siedem miesięcy od ślubu, a ja mam dość. Siłowania się z kobietą, której mój mąż nie ma odwagi postawić granic. A może skrycie się w niej kocha? Tak będzie zawsze? Gdy urodzę dzieci, zestarzeję się, ona go uwiedzie? "Ola, zerwę z nią kontakt, jeśli chcesz". Bleee. Niedobrze mi od tego "jeśli chcesz". Zrobi to dla mnie, a za jakiś czas będzie miał pretensje, że odciągnęłam go od przyjaciół! Bo przecież on niczego nie rozumie.

Ale co mam zrobić? Odejść od faceta, którego kocham? Przez kolejne tygodnie Paweł się stara. Jest czuły, wraca wcześniej z pracy, kupuje bilety do teatru, chodzimy na kolacje. "Rozmawiałem z Dorotą, więcej nie będziesz musiała się przez nią denerwować - mówi któregoś dnia. - Zdałem sobie sprawę, że nie łączy nas przyjaźń, tylko wspomnienia". Wierzę mu. Staram się. Tylko czasem czuję się jak żona alkoholika, która liczy, ile wytrzymał bez wódki. Dorota nie kontaktowała się z Pawłem cztery miesiące, dwa tygodnie i trzy dni.

Natalia Kuc

Twój Styl 11/2014

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas