Reklama

Aneta Korycińska: Podczas diagnozy w kierunku ADHD czułam, jakby ktoś czytał scenariusz mojego życia

- Jednym z elementów diagnozy był wywiad z moją mamą i ustalenie, czy konkretne zachowania występują od dziecka, czy zaczęły się w późniejszym wieku. Wtedy dowiedziałam się, że "od zawsze" prezentowałam wiele takich typowo neuroatypowych zachowań, jak wybiórczość pokarmowa, nadwrażliwość na zapachy i dźwięki. Co śmieszniejsze, moja mama obserwowała to także u siebie, co nie jest dziwne, bo akurat ADHD może być dziedziczne, ale nie wiedziała, co może z tym zrobić. Przez całe lata uważała, że nie daje sobie ze mną rady, że nie rozumie moich zachowań i jest matką do kitu - mówi Aneta Korycińska, polonistka, nauczycielka, redaktorka, podcasterka, autorka książki "Radio w mojej głowie. Opowieści o ADHD".

Katarzyna Pruszkowska: Powodem naszej rozmowy jest książka "Radio w mojej głowie. Opowieści o ADHD". Wiem, że podczas diagnozy często wraca się do dzieciństwa, dlatego od niego chciałam zacząć. Jak je pani wspomina?

Aneta Korycińska: - Choć byłam lubiana, zawsze czułam się inna od rówieśników. Wkładałam dużo siły w to, by zrozumieć zasady funkcjonowania w grupie i się do nich dopasować. A to szło mi świetnie, potrafiłam na przykład błyskawicznie zainteresować się tym, czym akurat interesowali się wszyscy dookoła, zostałam nawet przewodniczącą klasy. Dużo czasu spędzałam nad książkami, bo zależało mi na dobrych ocenach, ale oczywiście często o czymś zapomniałam, na coś nie zwróciłam uwagi. Na przykład zdarzało się, że w domu uzupełniałam zeszyt ćwiczeń na kilka lekcji do przodu, ale zapomniałam zrobić jednego szlaczka i akurat to zauważyła nauczycielka. Bardzo przeżywałam krytykę, choć rodzice mówili mi, żebym się nie przejmowała, żebym poszła na podwórko, zamiast tkwić w domu nad podręcznikami. Nie chciałam odpuścić, bo bardzo chciałam być taka, jak inni. Miałam też swój świat, stworzony w dziesiątkach notesów, w których pisałam opowiadania, wiersze, teksty piosenek. 

Reklama

Pokazywała je pani komuś?

- Nie, nigdy. Te zapiski wiązały się z wrażliwą częścią mnie, która nie była na pokaz. Z pozoru byłam dość wesołą dziewczynką, jednak od wczesnego dzieciństwa miałam depresję i myśli samobójcze. Pamiętam też taki czas, kiedy codziennie rano wymiotowałam, najczęściej do śmietników, które stały przy szkole. Moja mama przejmowała się, że pewnie mam po niej "nerwicę", lekarze zgadzali się, że to wszystko wina nerwów. Wiele lat później, kiedy załatwiałam kredyt na kupno mieszkania, wymioty wróciły. Dzień w dzień, tygodniami. Zaczęłam oczywiście szukać przyczyn - może się zatrułam? Może jestem na coś chora? Robiłam rozmaite badania, włącznie z gastroskopią, aż w końcu wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa i zrozumiałam, że nie jestem chora. Jestem przeciążona ilością obowiązków i stresem. 

Wymioty były jedynym objawem?

- A skąd, przez całe lata miałam ich mnóstwo. Na przykład w liceum chorowałam na przewlekłe zapalenie układu moczowego, lekarze podawali mi jeden antybiotyk za drugim, był czas, kiedy zażywałam je codziennie przez pół roku. Po każdej kuracji objawy wracały, a specjaliści załamywali ręce, bo nie wiedzieli, co mi jest. W końcu okazało się, że sama funduję sobie te zapalenia, ponieważ całymi dniami wstrzymuję mocz. Kiedy byłam czymś zajęta, podekscytowana, po prostu zapominam sikać, a to właśnie może prowadzić do namnażania się bakterii i przewlekłych zapaleń. Od dziecka miałam problemy ze stawami, były gorące, spuchnięte, obolałe. Zdarzały się długie okresy bez objawów, ale w końcu zawsze wracały. Na studiach zaczęły się zwichnięcia, bóle uniemożliwiające chodzenie, więc położono mnie w szpitalu z podejrzeniem reumatoidalnego zapalenia stawów. Jednak kiedy leczenie nie przyniosło efektów, jeden z reumatologów zasugerował mi, że powinnam pójść do psychiatry. To był czas, kiedy uważałam, że wszystko ze mną w porządku, więc oczywiście uznałam, że jeśli ktoś z naszej dwójki powinien leczyć się psychiatrycznie, to na pewno nie jestem ja, bo ja przychodzę do tego lekarza z bolącym kolanem, a ten mnie wysyła do specjalisty od głowy.

Ale w końcu trafiła pani do gabinetu psychiatry. 

- No poszłam, choć początkowo wydawało mi się, że to była fatalna decyzja. Opowiedziałam mu o swoich objawach, które utrudniają mi normalne funkcjonowanie, a on posłuchał, popatrzył na mnie i zapytał: a kiedy ostatnio była pani w kinie? Pamiętam, że zaczęłam wtedy przyglądać się jego zakurzonym meblom i tłumaczyć, że o żadnym kinie nie ma mowy, bo ja mam studia, dostałam stypendium ministra, działam w kole naukowym i pracuję. Na pewno powtórzyłam kilka razy, że jestem bardzo pracowita. Nie wiedziałam jeszcze, że nie jestem pracowita, tylko jestem pracoholiczką, zupełnie odciętą od swojego ciała. Robiłam wszystko, żeby go nie słuchać, bo czułam, że ono chce zwolnić. Ja na to nie chciałam pozwolić, więc ciało krzyczało coraz mocniej. 

Kolejnymi objawami?

- Oczywiście. Były dolegliwości żołądkowe, były stawy, ale nie zdołały mnie zatrzymać. Następne w kolejności było podejrzenie boreliozy, z którym również wylądowałam w szpitalu. Miałam ciągle gorączki, mrowienia kończyn, na przemian traciłam i odzyskiwałam czucie w ręce, drętwiała mi twarz, w końcu dostałam również zapalenia nerwu trójdzielnego twarzy. Lekarze pracujący na oddziale zakaźnym przez trzy tygodnie szukali przyczyny, robili mnóstwo badań, na czele z punkcją kręgosłupa. I nic, w końcu wypisałam się na własne żądanie, bo powoli zaczęło docierać do mnie, że to ja sama mogę fundować sobie te objawy.

Domyślam się, że od pierwszych takich myśli do wprowadzenia realnych zmian minęło trochę czasu?

- Jasne, te drętwienia i mrowienia wracały jeszcze nieraz. Podobnie jak migreny, na które także cierpię od lat czy problemy ze stawami. Ale teraz już rozumiem, że to język, którym posługuje się moje ciało, żeby dać mi znać, że znowu biorę na siebie za dużo. A że robiłam tak od dziecka, to proces. Tłumaczę to sobie tak, że żeby się przystosować do życia w neurotypowym świecie, musiałam pracować ciężej, niż inni. A żeby mieć na to siły, musiałam nauczyć się ignorować zmęczenie, senność, ból. Nie chciałam czuć ciała, nie chciałam, jak to się mówi, mieć z nim relacji. Miało mi służyć do realizacji wszystkich planów i nie przeszkadzać. 

Jednak ciała mają swoją mądrość i nie przestają wysyłać sygnałów, robią to tylko coraz głośniej. 

- Czego jestem najlepszym przykładem. Nadal zdarza mi się doprowadzić się do takiego stanu, że np. stoję przed jakimś budynkiem i nagle orientuję się, że nie wiem, gdzie jestem i jak mam wrócić do domu. Wtedy dzwonię z płaczem do mojego partnera, a on najpierw stara się mnie uspokoić, a potem zadaje pytania w stylu: "rozejrzyj się dookoła i powiedz mi, co widzisz, sprawdź numer budynku". Wtedy zdarza mi się mówić, że niczego nie sprawdzę, bo nie umiem przeczytać nazwy ulicy. Oczywiście po chwili coś w mózgu "zaskakuje" i zaczynam trzeźwo myśleć, ale tym przykładem chciałam pokazać, jak może objawiać się takie skrajne zmęczenie. 

Z czym kojarzy się pani odpoczynek?

- Trudne pytanie. Kiedyś - z męką. Rodzice mówili mi, żebym odpoczęła, położyła się, a ja czułam, że chyba bym wtedy umarła. Bo jak można tak po prostu leżeć i nic nie robić? Ja przez całe lata czułam, że muszę być produktywna, w ciągłym ruchu. Nie znosiłam marnowania czasu, a odpoczynek tym właśnie był.

Zmarnowanym czasem?

- Tak. Strasznie się bałam, że ktoś zarzuci mi, że jestem leniem. A ja bardzo nie chciałam nim być. 

Jakich jeszcze etykiet się pani bała?

- Wielu. Leń, zapominalska, niekonsekwentna, niepunktualna. Czasem wystarczy raz coś zawalić, żeby jakaś etykieta przylgnęła do człowieka na zawsze. Choćby nie wiem, jak się starał, choćby nie wiem, jak ciężką pracę wykonywał "na zapleczu" swojego życia. Na przykład do dziś zdarza mi się zapominać o urodzinach bliskich i myśl o tym, że to mogłoby sprawić im przykrość, nie jest miła, bo nikt nie chce zawodzić innych. Mam też problem z imionami - nie dość, że nie potrafię ich zapamiętać, to jeszcze wiele z nich brzmi dla mnie podobnie. Justyna czy Joanna, Marcin czy Michał, dla mnie to są te same imiona. A nauczyłam się, że ludzie chcą czuć się ważni i nie lubią, kiedy myli się ich z kimś innym. Dlatego, kiedy mam zajęcia z uczennicami, które mają podobne imiona, zapisuję je sobie na karteczkach. Bo bardzo bym nie chciała sprawić tym dzieciom przykrości. To błędy, których strasznie się wstydzę. Jeśli chodzi o etykiety, bywam też postrzegana jako osoba roztrzepana, choć tak wiele wysiłku wkładam w to, by dobrze panować nad codziennością. 

- Na przykład jakiś czas temu zaszalałam i kupiłam sobie porządne okulary słoneczne, takie z filtrami, nie za 15 złotych z bazarku. Bardzo mi się podobały, cieszyłam się z nich, ale oczywiście prędko zgubiłam. Jak to się mówi, "zapłaciłam podatek od ADHD". Dziś potrafię już przechodzić nad takimi sytuacjami do porządku, ale jeszcze niedawno pomyślałabym sobie, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie i dręczyła tym tak długo. Powoli już umiem uciszać te koszmarne głosy, które słyszę w mojej głowie, bo wykonałam naprawdę sporo pracy, ale dawniej miałam z tym spory problem. 

Wspomniała pani o wstydzie, a ten temat dość często pojawia się na forach poświęconych ADHD. 

- Wcale się nie dziwię, bo ADHD generuje mnóstwo sytuacji, w których można się poczuć naprawdę kiepsko. Przykład? Niedawno byłam, w charakterze eksperta, na pewnej konferencji. Żeby się skupić, muszę coś robić, zazwyczaj wtedy bazgrzę coś na kartce, ale wtedy nie miałam akurat przy sobie długopisu. Wzięłam więc telefon i zaczęłam coś oglądać, aż tu nagle odpalił mi się na cały regulator jakiś filmik. Telefon wyciszyłam, ale zapomniałam, że aplikacji się nie da. Boże drogi, jak było mi strasznie wstyd, nie mogłam podnieść głowy, bo nie chciałam widzieć tych wszystkich spojrzeń. A mam 35 lat, byłam tam w roli specjalisty, a więc powinnam "umieć się" zachować. A tymczasem wystawiłam się na, w tym wypadku słuszną, krytykę.

Reakcje na krytykę to także duży temat na forach, o których wspomniałam. Choć myślę, że lęk przed krytyką jest dość uniwersalnym doświadczeniem.

 - Pewnie tak, choć sądzę, że możemy różnić się reakcjami na krytykę. Na przykład ja natychmiast mam ochotę wszystko rzucić. Dawniej, kiedy ludzie zwrócili mi uwagę, że w poście w mediach społecznościowych zrobiłam literówkę albo postawiłam przecinek nie w tym miejscu, od razu myślałam, że niech to szlag, usuwam wszystko i już więcej nic nie napiszę. Bywało, że chciałam skończyć działalność w sieci. Z powodu literówek, które zdarzają się każdemu!

Krążymy wokół tematu ADHD, pora już więc chyba na pytanie: kiedy postawiono u pani diagnozę?

- Dość późno, bo dopiero trzy lata temu. Jak wspomniałam, do specjalistów chodziłam od dziecka, przez wiele lat leczyłam się na depresję, a ponieważ pracuję z nastolatkami w kryzysie psychicznym, od dawna chodziłam na terapię, by nie wracać do domu i nie obciążać bliskich swoimi emocjami. W pewnym momencie trafiłam do nowej terapeutki i to ona, jako pierwsza, powiedziała mi, że mam cechy charakterystyczne dla ADHD. Przyjęcie tej opinii zajęło mi rok, bo uważałam, że to zwyczajnie niemożliwe. Jakie ADHD, skoro ja jestem chodzącym człowiekiem-kalendarzem, królową list zadań, mam milion zadań i wszystkie ogarniam, żyję, jakbym miała do dyspozycji 12 żyć.

A jednak.

- A jednak. W końcu poszłam do psychiatrki, zrobiłyśmy kwestionariusz DIVA. Czułam się wtedy tak, jakby ktoś czytał scenariusz mojego życia, od dzieciństwa po dorosłość. Potem był oczywiście wywiad z mamą, bo elementem diagnozy jest ustalenie, czy konkretne zachowania występują od dziecka, czy zaczęły się w późniejszym wieku. Wtedy dowiedziałam się, że "od zawsze" prezentowałam wiele takich typowo neuroatypowych zachowań, jak wybiórczość pokarmowa, nadwrażliwość na zapachy i dźwięki. Co śmieszniejsze, moja mama obserwowała to także u siebie, co nie jest dziwne, bo akurat ADHD może być dziedziczne, ale nie wiedziała, co może z tym zrobić. Przez całe lata uważała, że nie daje sobie ze mną rady, że nie rozumie moich zachowań i jest matką do kitu. 

Jak pani zareagowała na diagnozę?

- Długo miałam kłopot z tym, że ADHD nazywa się zaburzeniem. Nie chciałam "być zaburzona", bo brzmiało to tak, jakbym była jakąś bezwolną ofiarą, kimś, kto nie ma kontroli nad własnym życiem. A jednak, z czasem dotarło do mnie, że to rzeczywiście jest zaburzenie, które wpływa, często negatywnie, na różne obszary życia w świecie neurotypowym. Zaburzenie kojarzyło mi się też z jakimś cierpieniem i rzeczywiście, uważam, że ma to sens. Bo niektórzy myślą, że ADHD daje jakieś super moce, dodatkową energię do działania. Tymczasem moja głowa pęka od nadmiaru myśli, które nigdy nie milkną, co powoduje u mnie poważne problemy ze snem. Myślę ciągle o wszystkim - planuję, odtwarzam rozmowy, przeprowadzam w głowie te, które są jeszcze przede mną, zastanawiam się nad rozwiązaniem potencjalnych problemów, które najpewniej i tak się nie zdarzą. Oczywiście takie myślenie ma także swoje plusy - jestem bardzo kreatywna, szybko wpadam na nowe pomysły i na ogół nie zwlekam z ich realizacją. Jednak ponieważ ciągle jestem na wysokich obrotach, szybciej pojawia się u mnie poczucie wyczerpania, a z nim dobrze mi znane myśli lękowe, depresja. 

Dlatego sądzę, że po diagnozie bardzo ważne jest wdrożenie psychoedukacji, która pomoże zrozumieć to odmienne działanie mózgu i może trochę je "zhakować", by żyło się po prostu łatwiej. Ja sama mam wiele takich tricków na to, jak nie gubić kluczy, nie zapominać o ważnych sprawach, a nawet jak najlepiej wieszać pranie. Prawda jest taka, że żyjemy w świecie, który został stworzony dla osób neurotypowych, więc każdy musi znaleźć swoje sposoby na to, by żyć spokojniej. I to możliwie bez maskowania, bo to życie na energetyczny kredyt. Dla mnie samej ważne było to, by nie traktować ADHD jako wytłumaczenia zachowań, które mogłyby ranić innych lub sprawiać im przykrość. Na przykład staram się szanować czas innych i się nie spóźniać, choć wiem, że wiele osób z ADHD ma problem z punktualnością. To pewnie prawda, bo żyjemy w ślepocie czasowej, nie mamy poczucia czasu, dlatego też, co także nie jest dobrym rozwiązaniem, zamiast być za późno, zawsze jestem za wcześnie. Ale mówiąc o wymówkach mam także na myśli problemy z kontrolowaniem emocji, np. wybuchy złości, skłonność do kłótni i to z różnych powodów, np. od nadmiaru bodźców. Wiem, że przez to odmienne funkcjonowanie mózgu osoby z ADHD czasem funkcjonują w rzeczywistości tak, jakby błądziły we mgle - i jeśli nie trafią na kogoś, kto im pomoże, choćby miał to być autor książki czy podcastu, mogą tak spędzić całe życie. 

Zakładam, że sięgała pani po narzędzia, które miały sprawić, że życie będzie łatwiejsze. Co pomogło, a co okazało się klapą?

- Jeśli chodzi o regulację silnego napięcia w ciele, pomagała mi joga. Z tym, że z czasem zaczęłam traktować ją nie jak przyjemność, ale kolejne zadanie do wykonania. Zadanie, w którym muszę być najlepsza. Niby mówiłam, że ćwiczę po to, by rozluźnić ciało, ale zamiast jednych zajęć w tygodniu, chodziłam na pięć, nie dając sobie czasu na regenerację. Nie było w tym myślenia: "może dziś pójdę, może nie, zobaczę, jak będę się czuła", ale: "zaczęłam ćwiczyć, to muszę chodzić, nie ma wymówek". Mimo to widzę, że joga mi pomaga i stale do niej wracam, choć oczywiście zdarza się, że się wkurzam i myślę: "no ileż można stać w tym wojowniku, w tym czasie bym zdążyła zrobić 50 przysiadów". Mam takie momenty, że szlag mnie trafia od tej ciszy i trwania w jednej pozycji. Ale potem jest savasana i jeśli bardzo się na niej skupię, to znaczy na rozluźnianiu poszczególnych części ciała i na oddechu, często naprawdę udaje mi się na chwilę wyrwać z tego kołowrotka myśli. 

- Ponieważ od zawsze miałam ogromne problemy ze snem, staram się wymyślać sposoby na to, jak ułatwić sobie zasypianie. Jedną z metod, które dobrze na mnie działają, jest włączanie sobie audiobooka lub jakiegoś serialu po to, by słuchać - jak najciszej, najczęściej z jedną słuchawką w uchu. Chodzi o to, żebym musiała uważnie wsłuchiwać się w słowa i koncentrować na tej czynności. Jeśli mi się uda, na ogół w końcu uspokajam się na tyle, by zasnąć. To wszystko pewnie może brzmieć dziwnie dla kogoś, kto nie ma problemu z czuciem zmęczenia i wyciszaniem się przed snem. Jednak ja mam ten problem, że nawet jeśli w ciągu dnia czuję zmęczenie, to wieczorem zazwyczaj energia wraca, włączają mi się wysokie obroty i mózg chce działać, a nie spać. Bardzo dużo siły wkładam wtedy w to, by się od działania powstrzymać.

Czyli wygląda na to, że psychoedukacja jest ważna, ale nie załatwi wszystkiego - bo trzeba szukać własnych rozwiązań i sposobów na to, by żyło się znośniej. 

- Tak. Przyszedł mi właśnie do głowy przykład pewnego chłopaka, który przez lata był bardzo zaangażowany sportowcem, a przy okazji bardzo dobrym uczniem. Kiedy zaczął klasę maturalną, rodzice stwierdzili, że na rok powinien zrezygnować z meczących treningów i poświęcić się wyłącznie nauce. Szybko kazało się, że koncentracja poleciała mu na łeb na szyję, zaczął się spóźniać, zapominać, który mamy dzień tygodnia albo kiedy miała być kartkówka. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, ciągle zasypiał na pierwszą lekcję, choć przez całe lata zaczynał dzień o 4:30, żeby zdążyć na poranny trening. Mówił mi, że sam nie wie, co się z nim dzieje - zaczął się wkurzać na innych, a wcześniej słynął z opanowania i tego, że nie lubił się kłócić. Ja byłam już wtedy jakiś czas po diagnozie i zasugerowałam jego rodzicom, żeby sprawdzili, czy jego objawy nie mają czasem związku z ADHD. Okazało się, że słusznie podejrzewałam - chłopak miał ADHD, które latami "oswajał" sportem. Tam rozładowywał napięcie, nauczył się systematyczności, punktualności, pracował nad koncentracją. Ale gdy sport zniknął, wszystko zaczęło mu się sypać. 

Domyślam się, że kiedy to zrozumiał, ekspresowo wrócił na treningi?

- Tak jest. Sport i leki, które przepisał mu lekarz, sprawiły, że dość szybko wrócił do życia, które znał, dobrze zdał maturę. Mimo wszystko ten przypadkowy eksperyment nie był taki zły, bo dzięki niemu chłopak dowiedział się o sobie czegoś ważnego - nie mam tu na myśli tylko tego, że ma ADHD, ale że już ma narzędzia, dzięki którym dobrze sobie radzi z tymi ciemnymi stronami swojej atypowości. Myślę, że to duży zasób i życzyłabym go każdej osobie, która ma ADHD. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy