Miłość w czasach fast foodów

Święto zakochanych dotarło do Polski razem z amerykańskimi barami szybkiej obsługi i błyskawicznie podbiło serca młodzieży. Można z tego pokpiwać ze względu na komercyjny podtekst dnia św. Walentego, ale nie da się ukryć, że sam pomysł jest sympatyczny.

Smacznego
 123RF/PICSEL

Zakochujemy się, statystycznie rzecz biorąc, nieco rzadziej, niż obchodzimy święta kościelne czy państwowe, więc okazja jest podniosła, a jeśli w tym dniu świętujemy z osobą od wielu lat ukochaną - tym sympatyczniej. Na marginesie wszystkich związanych z tym dniem przyjemności można się zastanowić, jak wyglądają obchody święta zakochanych w Korei Północnej bądź na Kubie czy w Burkina Faso. Szczegółów nie znam, lecz łatwo się domyślić, że tam po prostu czegoś takiego nie ma, z wiadomych przyczyn. A więc poza tym, że bardzo kogoś kochamy, możemy powinszować sobie również innych sukcesów niż tylko prywatnych.

Rytuał Dnia św. Walentego nakazuje zaproszenie ukochanej osoby na kolację, i to do restauracji. Dlaczego do restauracji, a nie do domu? Dlatego że młodzież nie nauczyła się jeszcze gotować. Wiem, że są też inne powody, dla których młodzi zakochani jedzą walentynkową kolację w lokalu, lecz ten uważam za najważniejszy. Jednak nie wszyscy zakochani są młodzi i niepewni swoich umiejętności. A kolacja w domu to coś zupełnie innego niż zwyczajne pójście do knajpy, nawet bardzo eleganckiej, czyli takiej, w której nie ma specjalnego menu na walentynki.

Przede wszystkim chodzi o to, że samemu, własnoręcznie przygotowujemy posiłek dla tej wybranej osoby. W wielu językach istnieje porzekadło, że o smaku dania decyduje to, czy przyrządzone było z miłością. Nawet niewprawny kucharz miłością wiedziony upichci coś pysznego, zaś kucharz doświadczony wyniesie swój kunszt na kulinarne wyżyny. Między innymi dlatego walentynkowa kolacja ma charakter ekumeniczny, a ponieważ tę

kolację spożywają i Europejczycy, i Amerykanie, i Azjaci, a nawet mieszkańcy antypodów, to można pokusić się o jadłospis w duchu ekumenizmu eklektycznego. Innymi słowy, dobór dań niech będzie troszkę żartobliwy, lecz wykonanie każdego z nich - pełne prawdziwego uczucia (na które przepisu nie podam).

Proponuję zatem łączenie w stylu fusion składników z różnych kontynentów i kultur kulinarnych. Zaczniemy od przekąski warzywno-owocowej, czyli kopru włoskiego z gruszką. W lutym warzywa na polskich bazarach są nudne jak flaki z olejem, więc żeby coś w miarę ciekawego z nich sklecić, trzeba bardzo energicznie ruszać mózgownicą. Niekonwencjonalne łączenie warzyw z owocami to sposób na przełamanie kapuściano-buraczanego bądź bakłażanowocukiniowego klinczu, który pod koniec zimy paraliżuje wyobraźnię wielu kucharzy. Jabłka często łączymy z warzywami, gruszki - rzadko. I raczej rzadko pojawia się na naszych stołach koper włoski, zapewne dlatego, że nie bardzo wiadomo, jak się z nim obchodzić. Oczywiście można go

z powodzeniem gotować, dusić, nadziewać i zapiekać, lecz najlepszy jest surowy. Połączenie anyżkowego posmaku kopru ze słodyczą dojrzałej gruszki uwypuklimy dodatkiem soku z limony.

Daniem głównym będzie stek z tuńczyka upieczony na patelni grillowej, ledwie co maźnięty olejem sezamowym i podany z salsą z czarnej fasoli i mango. Czarna fasola jest coraz powszechniej dostępna, zwłaszcza w sklepach ze zdrową żywnością, a ponieważ mocno kojarzy się z kuchnią kubańską, pozwólmy jej zabłysnąć w święto odebrane Kubańczykom. (Błyszcząca fasola to nie tylko przenośnia - na targach slow food w Turynie widziałem czarną fasolę z innego karaibskiego kraju, która błyszczała jak szlifowany onyks, lecz takiej bym nie ugotował, tylko włożył do szklanego wazonu i wpatrywał się w nią przez lata). Zdziwienie może wzbudzić to, że fasolę podamy na zimno, ale taki jest sens tego owocowo-warzywnego dodatku - ma kontrastować z rybą pod każdym względem, również temperatury. Fasolę należy zanurzyć w zimnej wodzie 13 lutego, nazajutrz odcedzić i ugotować, ale nie w tej samej wodzie, w której się moczyła, tylko świeżej. Zajmie to co najmniej godzinę, może dwie. Sól dodajemy, kiedy fasola jest już miękka, gotujemy ją jeszcze pięć minut i odcedzamy. Musi dojść do temperatury pokojowej, zanim dodamy do niej pozostałe składniki.

Kilka słów o tuńczyku, bo zbyt często spotyka się zupełnie nieapetyczne, przepieczone filety z tej ryby. Tuńczyk jest, poza miecznikiem, najbardziej "mięsopodobną" rybą morską (również dlatego podaję go najczęściej z czerwonym winem). Przepieczona ryba jest jeszcze gorsza od przepieczonego

mięsa, więc należy zadbać po pierwsze o to, żeby stek był odpowiednio gruby. Powinien mieć około czterech centymetrów grubości. Po drugie, trzeba go krótko smażyć w wysokiej temperaturze. Można go zamarynować w oliwie, lecz w tym przypadku tego nie polecam ze względu na olej sezamowy, którym go posmarujemy już po upieczeniu.

Na deser proponuję pomarańczę z czekoladą, ewentualnie czekoladą z orzechami, choć nie mam na myśli czekolady, w którą wtopiono orzechy, tylko uprażone na suchej patelni migdały, którymi - wraz z czekoladowymi wiórkami - posypiemy nasiąknięte likierem plastry pomarańczy. Dobór czekolady będzie tu istotną kwestią. Wybór w tej dziedzinie mamy coraz większy i warto się w nim zorientować. W specjalistycznych sklepach, "czekoladowych",

można już dostać tabliczki z jednej odmiany ziarna kakaowego bądź też z konkretnej "apelacji". To samo zaobserwowałem w kilku sklepach z żywnością ekologiczną. Oznacza to, że nie jesteśmy skazani na produkt przemysłowy, wytwarzany na skalę masową. Zaś w Dzień św. Walentego jakość czekoladowej słodyczy powinna być równie wysoka jak każdej innej.

Gwoli ekumenizmu i eklektyzmu proponuję podać wina z Nowego Świata. Rzadko je polecam, bo europejskie są po prostu ciekawsze. Ale do kuchni z elementami fusion te nowoświatowe często dobrze pasują. Do gruszki z fenkułem odpowiednie będzie kalifornijskie lub australijskie chardonnay bez przesadnych nut dębu i wanilii. Do tuńczyka z fasolą - obowiązkowo wino czerwone: kalifornijski zinfandel od dobrego producenta bądź cabernet sauvignon niezmieszany z innymi szczepami, na przykład z RPA lub Kalifornii, ewentualnie argentyński malbec. Do deseru proponuję kieliszek tego samego likieru, którym nasiąkną pomarańcze, czyli Grand Marnier.

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas