Dominikańskie apteki
Wygląda na to, że przyleciałam na Dominikanę tylko po to, żeby chorować i zalać mieszkanie...
No dobrze, oto jak się rzeczy mają. Zapałałam nadzwyczajnie wielkim afektem do dominikańskich aptek. Stało się tak bo tutejsze apteki działają na takich samych zasadach, na jakich odbywa się detaliczny handel narkotykami w mrocznych zaułkach polskich ulic. Chodzi o to, że można w nich dostać absolutnie wszystko, łącznie z antybiotykami. W Polsce trzeba przejść cały wieloetapowy proces: telefon, wizyta, gadka szmatka, badanie, recepta, rachunek, zapłata, apteka. Tutaj, żeby wejść do budynku apteki nie trzeba nawet ruszać tyłka z samochodu. Tak, mają punkty sprzedaży leków drive-in (czy tam driver-through), jak w McDonaldzie (czy innym Burger Kingu). Raz o mały włos nie zamówiłam shake’a i frytek, tak mnie skołowali.
Moja obszerna wiedza na temat dominikańskiego rynku farmaceutycznego i moja stale rosnąca doń sympatia wynikają oczywiście z gorączkowo wzmożonego nań popytu (a co! Zna się tę ekonomiczną terminologię!). Moje zapotrzebowanie wynika z kolei stąd, że cały czas jestem chora. A wszystko to, bo: upał na dworze, zimo w środku, wilgotne powietrze - czyli raj dla bakterii, oraz pewien bliżej niezidentyfikowany ekosystem, który niepostrzeżenie i poza jakimkolwiek nadzorem jednostek nadrzędnych zagnieździł się w naszej szafie (bajerancki pochłaniacz wilgotności powietrza chyba się ową wilgocią zadławił i zaczął przekształcać ją w bliżej nieokreślony rodzaj hydrofilowych żyjątek).
Zawsze fajnie jest zrzucać winę na wszystkich (wszystko) dookoła, ale mogłabym równie dobrze, dla odmiany, mieć pretensje sama do siebie. No bo kto, przy zdrowych zmysłach i w pełni władz umysłowych będąc, otwiera okno w sezonie deszczowo-huraganowym? Otóż ja! Łóżko mokre, poduszki mokre, pościel mokra, podłoga mokra, a cała ta mokrość zlokalizowana jest niebezpiecznie blisko naszej tajemniczej grzybnej, szafowej społeczności (jak wam powiem, że już to posprzątaliśmy może będzie to prawdą, może będzie nieprawdą, ale w sezonie huraganów wolę robić dramę).
Podsumujmy. Mamy tutaj: kaszel i ból gardła, wzrost zapotrzebowania na dominikańskie zaopatrzenie farmaceutyczne, zalane mieszkanie i niekończące się monsunowe ulewy. Chyba nie do końca na to się pisałam!
Dominikano, ogarnij się!
KS