Oz Wielki i Potężny vs. Czarnoksiężnik z Krainy Oz

Aktualizacja

Spektakularne widowisko audiowizualne umiejscowione w bajkowym świecie Bauma. Widz, który raz po raz, jest wyrywany z przytłaczająco - przygnębiającej palety szarości do kolorowych krajobrazów, tętniących wielobarwnym życiem. Schemat filmu nie przedstawia nic nowego – zdeprawowany, główny bohater (dandys prowadzący dekadenckie życie bez zobowiązań) odbywa egzystencjalną podróż w głąb samego siebie, aby odkryć cnoty, których obecności dotąd nie zauważał. Co w takim razie sprawia, że film ten odznacza się na tle współczesnych produkcji?

Zacznijmy od scenariusza. Film nie przypadnie do gustu zwolennikom prozy Bauma (spodziewających się Lwa, Stracha na  Wróble, czy Królowej Myszy), gdyż daleko mu do pełnej adaptacji powieści. Dlaczego? Już w pierwszych minutach ekranizacji poznajemy Wielkiego i Potężnego… Oscara Diggsa, który gdyby nie wiek, zarost, profesja i postawa ciała – zastąpiłby naszą, książkową Dorotkę.  Smutne, bo to  właśnie on i jego skłonność  do flirtowania, oprowadzą nas po magicznej Krainie Oz.  Wszystko to za sprawą jednego atlety, jednego balonu oraz jednej trąby powietrznej, która przetransferowała naszego Czarnoksiężnika (wraz z jego cylindrem, rzecz jasna) wprost w objęcia Rzecznych Wróżek. Kim, choć trafniejszym zapytaniem, czym są Rzeczne Wróżki? Otóż w polskich rzekach stosunkowo popularnym „żyjątkiem” są pijawki końskie, a jak kto woli – tygrysie, z kolei w naszej ekranizacji ich funkcje pełnią Rzeczne Wróżki wyposażone w drapieżny zgryz. Cofnijmy się jednak o kilka klatek, ażeby wspomnieć o urzekająco pięknej animacji komputerowej (Ciekawe, czy LOT przewidywałby  takie wycieczki?)  odkrywającej przed nami baśniową Krainę.

Kolory! Takich barw nie widzieliśmy od czasów „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona (a takich szarości od czasów „Sweeney’ego Todda”). Symfonia obrazów oszałamiająca od pierwszego wejrzenia – czerwone motyle okrywające delikatnym całunem drzewa, trzcinowe tuby i ośnieżone górskie szczyty na tle Słońca, i różowych chmur. Widoki, których nie powstydziłby się sam Peter Jackson w swojej trylogii. Ich krasę możemy podziwiać, kiedy to nasz biedny, pokrzywdzony bohater w czasie powietrznej katastrofy lotniczej (potocznie zwanej przebiciem balonu) spada z impetem w nurt wodospadu, a jego środek lokomocji  z niewiadomych przyczyn… zaczyna tonąć! Wtedy to, Kraina Oz ukazuje swoją baśniowość. Olbrzymie, monumentalne, gargantuiczne kwiaty rozkwitają na naszych oczach zapierając dech w piersiach, a przejrzysta tafla rzeki przywodzi na myśl nieskazitelnie czyste wody Oceanu Arktycznego (jednak nie myślcie, że w naszej Krainie jest zimno).  Prawdziwa magia? A i owszem. Nawet czarownica, Teodora, która ocaliła Oscara przed wspomnianymi już Wróżkami Rzecznymi, pozbawiona jest krzywego nosa, kurzajek, liszai, a nawet  miotły (ba! samo wspomnienie o miotle wywołuje zdumienie na jej twarzy).

W mgnieniu oka przepowiednia, która kształtuje akcję, zdaje się ziścić. Oto przybywa potężny Czarnoksiężnik (i choć jest tylko Iluzjonistą, umiejętnie próbuje to kamuflować) noszący imię Krainy, którego zadaniem jest zgładzenie Złej Czarownicy (jak wszyscy wiemy, Złe Czarownice giną po zniszczeniu źródła ich mocy, np. zalotki, pomadki lub różdżki). Tak właśnie Oscar trafia na pierwszą linię frontu siostrzanej kłótni, okraszonej intrygami, spiskami, tańczącymi karłami i jabłkami nafaszerowanymi magicznymi (niedozwolonymi w UE) ingrediencjami, nie wspominając już o uskrzydlonej małpie  w stroju boy’a hotelowego.

Cała historia jest nieco zawiła, gdyż (poza domysłami) początkowo trudno nam odgadnąć, która z sióstr odgrywa rolę Złej Czarownicy. Wszystkie są urzekająco piękne, inteligentne i przebiegłe, a nasz fircyk kolejno obdarowuje je identycznymi „pozytywkami babci” – jedyną pamiątką po staruszce, która pamięta te i tamte wojny, wybuchy, postania i inne historie na bieżąco zmyślane przez Czarodzieja.  (Prawdę mówiąc, czy istnieje kobieta, która nie czuje się ukontentowana podarkiem o sentymentalnej wartości?) Niemniej jednak, Wielki i Potężny Oz postanawia improwizować, stanąć na wysokości zadania i dołożyć wszelkich starań, aby zgładzić Złą Czarownicę. Sęk w tym, że dał się wprowadzić w błąd (w zamian za złoto ze skarbca Szmaragdowego Pałacu) i za wszelką cenę próbował skraść różdżkę niewłaściwej siostrze.

Historia, jaką przyszło nam oglądać, jest właściwie odpowiedzią na pytanie: czego oczekujemy od życia? Bogactw? Sławy? Władzy? Każdy człowiek pragnie urealniać swoje marzenia bez gorączkowego przeliczania pozostałych mu w portfelu środków finansowych. Ludzie ambitni (tacy, jak Oscar) chcą zaznać za życia, choćby i szczątkowego, uznania ze strony innych (forma gloryfikacji ich umiejętności). Poczucie władzy rzeczywistej, prawdziwa i nieskrępowana wolność wyboru, sprawcza moc każdej decyzji - również są niezwykle kuszące… Zwłaszcza dla kogoś, kto dotąd był zmuszany do pracy w szemranym towarzystwie cyrkowej trupy.

Szybko okazuje się, że można wyciągnąć te korzyści, nie zatracając swojego człowieczeństwa. Właściwie można to osiągnąć tylko dzięki niemu. Prawdziwą satysfakcję z odniesionego zwycięstwa czerpiemy tylko wtedy, gdy mamy to zwycięstwo z kim świętować. Oscar przekonuje się o tym, przedkładając ludzką solidarność ponad swoje dotychczasowe, materialne aspiracje. W jednej chwili Diggs, oszust i krętacz, staje się Czarnoksiężnikiem Ozem, sprawiedliwym oraz odważnym władcą baśniowej Krainy, gotowym, a wręcz skorym, do największych poświęceń w obronie swojego ludu.

Ta zdumiewająca metamorfoza nie zachodzi samoistnie. Wzruszający wątek Porcelanowej Wioski (na rozstajach dróg należy podążać za drogowskazem opatrzonym napisem ‘China’), zrównanej z ziemią na polecenie Złej Czarownicy. Mieszkańcy tego ceramicznego osiedla zostają zmasakrowani przez demoniczne zastępy, wysłane, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się ekscytacji z powodu przybycia Oscara. Jedyną ocalałą jest mała dziewczynka, która w wyniku bestialskiej napaści straciła obie nogi. Sytuacja do złudzenia przypomina tę z początku filmu – kiedy to niepełnosprawna dziewczynka błaga Wielkiego Oza o cud (uzdrowienie jej niewładnych nóg)… Tym razem jednak bohater może dokonać cudu z pomocą odrobiny „magii w płynie” (czyt. uniwersalnego kleju błyskawicznego).

„Oz Wielki i Potężny” zdecydowanie nie jest ekranizacją znanej wszystkim opowieści Bauma. Chociaż opiera się luźno na motywach z niej zaczerpniętych, to film opowiada widzowi zupełnie inną historię. Osobiście uważamy, że świetnie prezentuje się w formie prologu do właściwych wydarzeń, co naturalnie stanowi świetną okazję do stworzenia kolejnego filmu… Tym razem jednak będziemy wyczekiwać następnej części z niecierpliwością.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas