Alicja Resich-Modlińska: Tak, wierzę wróżkom

Słucha przepowiedni, świetnie bawi się na koncertach heavymetalowych. Czego jeszcze nie wiedzieliście o Alicji Resich-Modlińskiej, królowej polskiego talk-show?

W latach 90. jej program „Wieczór z Alicją” przyciągał osiem milionów widzów Dzisiaj dziennikarka nadal przepytuje gwiazdy w programie „À la show”
W latach 90. jej program „Wieczór z Alicją” przyciągał osiem milionów widzów Dzisiaj dziennikarka nadal przepytuje gwiazdy w programie „À la show”Damian KlamkaEast News

Podobno w wywiadzie najbardziej liczy się pierwsze pytanie.

Alicja Resich-Modlińska: - Pierwsze pytanie jest decydujące. Szczególnie w telewizji. W wywiadzie prasowym można sporo zmienić w trakcie opracowania tekstu, w rozmowie na żywo nic. Pierwsze pytanie otwiera rozmówcę, otwiera temat, sytuację. Dla mnie najważniejsza jest umiejętność otworzenia rozmówcy.

Spróbuję zatem. Kilka lat temu wróżka ostrzegała cię przed "blondyną z telewizji". Sprawdziło się?

-  (śmiech) Cytujesz moją książkę, "Opowieści radiowe i telewizyjne"! To znaczy, że się przygotowałeś i już masz mnie po swojej stronie. Był taki czas, że chodziłam do polecanych wróżek. Ciekawiły mnie te spotkania. Nie miałam jednak do nich poważnego stosunku, bardziej rozrywkowy. Te rozmowy rozbudzały moje nadzieje, a ja jestem marzycielką, więc dostawałam dobry materiał do swoich projekcji. Dopiero po spotkaniu z prof. Violettą Koseską, która prywatnie od lat z pasją zajmuje się astrologią, poczułam wielki respekt do tej dziedziny wiedzy. Robiłam z nią serię spotkań radiowych "na żywo" na temat astrologii partnerskiej. Dzwonili do nas słuchacze i opowiadali o problemach z partnerami, a Violetta tylko pytała o ich znaki zodiaku i odpowiadała, dlaczego tak się dzieje i co zrobić. Po drugiej stronie słuchawki padało jedynie: "A skąd pani to wie?". Wtedy zrozumiałam, że jednak coś w tym musi być.

A gdyby wróżka przepowiedziała koniec telewizji za dziesięć lat, uwierzyłabyś?

- O to bym wróżki nie pytała. Wystarczy bacznie obserwować sytuację w mediach. Co by się nie działo, telewizja się nie skończy. Pójdzie w kierunku stacji tematycznych, wypuści swoje macki w internecie. Da widzom większy wybór. Cieszę się, że miałam okazję robić sporo programów autorskich w latach 90., kiedy gromadziły one od czterech do ośmiu milionów widzów. Czuło się wtedy większy sens działania. To była telewizja bardziej "osobista".

Oglądasz inne wywiady? Podobno nie przepadasz za Oprah Winfrey?

- Nie, bardzo ją podziwiam, irytowały mnie jedynie niesłuszne porównania jej programów do "Wieczoru z Alicją", który był klasycznym talk-show artystyczno-rozrywkowym, a nie społeczno-emocjonalnym, jakie prowadziła Oprah. To genialna showmanka, ale uprawia inny rodzaj dziennikarstwa niż ja, raczej Ewa Drzyzga jest jej kontynuatorką w Polsce, a wcześniej Mariusz Szczygieł w talk-show "Na każdy temat". W "Wieczorze" było sporo muzyki, gwiazd z całego świata i dużo abstrakcyjnego humoru - taki choćby Szymon Majewski i jego dziwne urządzenia.

Dlaczego Szymon zniknął z telewizji?

- Dziwię się temu i myślę, że to się zmieni. W Och-Teatrze jego stand-upy gromadzą nadkomplety. Wrócił do radia, jest popularny w internecie. Myślę, że przed nim jeszcze długa i ciekawa kariera.

Reżyserem "Wieczoru z Alicją", o czym mało kto pamięta, był Andrzej Chyra...

- Tak. Andrzej wtedy nie był jeszcze znanym aktorem. Próbował swoich sił w reżyserii, "ustawiał" aktorów w zabawnych scenkach, które stanowiły nasze stałe punkty. Już wtedy zauważyłam, że ma w sobie coś takiego, co przykuwa uwagę, był intrygujący. Nie zdziwiłam się, kiedy zaczął robić wielką karierę.

Czujesz się prekursorką polskiego talk-show?

- Tak, to był pierwszy taki rozrywkowy format w naszym kraju, wzorowany na doskonałych amerykańskich talk-show, ale z uszanowaniem polskiej tradycji.

Jak daleka droga jest od "Wieczoru z Alicją" do Kuby Wojewódzkiego?

- To jest bardzo dobry program, a samego Kubę bardzo cenię. Warsztatowo jest przecież znakomity, ma charyzmę i poczucie humoru. Ale jego program ma inny charakter, to bardziej "talk" niż "show".

Zarzucają mu, że bardziej koncentruje się na sobie, niż na gościach.

- To niech ktoś spróbuje tak skoncentrować się na sobie, żeby było śmiesznie! Oczywiście Kuba używa autoironii jako własnej broni. Ma swój rozpoznawalny styl. Drażni i prowokuje gości, ale robi to sympatycznie, a nie agresywnie. Czasami podstępnie, ale zawsze z nutą humoru. Jest naprawdę OK, bo jego goście otwierają się i podejmują tę grę.

Erotyczne tematy ci nie przeszkadzają?

- Absolutnie nie, zależy tylko jak są podawane. Jeśli z humorem i wdziękiem, lub profesjonalnie w odpowiednio sprofilowanym programie, to stanowią po prostu bardzo ciekawy temat.

Podoba ci się internetowy talk-show Łukasza Jakóbiaka?

- Cenię go za pomysł i wyjątkowo dobrą czołówkę. Doceniam wysiłki - takie dziennikarstwo też ma swoich fanów, tak jak i disco polo. Szanuję, ale to nie moja bajka. Pan Łukasz uprawia sprawne dziennikarstwo wikipedyczno-portalowe. Zaspokaja powierzchowną bieżącą ciekawość, koncentrując się głównie na wątkach sensacyjnych i kontrowersyjnych. Jak to się mówi, "gra na cytowalność". Agnieszka Osiecka określała takie wywiady mianem "panoramicznych". Najpierw dziennikarz pyta o rozmiar buta, a zaraz potem o piąte przykazanie. Ale plusem programu jest aktualność i to, że zazwyczaj rozmówcy dość swobodnie się u niego czują. Internet daje szczególne przyzwolenie na szczerość, telewizja bardziej onieśmiela.

Lubisz rozmowy z polskimi gwiazdami?

- Ja w ogóle kocham rozmowę jako formę komunikacji, pasjonuję się biografiami i dobrymi wywiadami. Nie dzielę rozmówców na polskich czy ze świata, ale na dobrych, otwartych i "tych trudnych". Na początku mojej drogi dziennikarskiej, wyczuwałam jednak pewną różnicę. Gwiazdy zachodnie dawały z siebie wszystko w rozmowach. Były kooperatywne i zabawne, bardzo ceniły sobie każdą minutę występu, który służył promocji ich pracy, filmu, książki. Niektórzy polscy aktorzy mieli w sobie sporo rezerwy, nie bardzo jeszcze wiedzieli czy to wypada tak się bawić w rozmowie, czy nie. Dzisiaj to się wyrównało.

Ale Catherine Deneuve nie wspominasz dobrze.

- To wyjątek, który potwierdza regułę. Na szczęście to był wywiad prasowy, więc mogłam dłużej nad nią popracować. W połowie rozmowy bardzo się ociepliła i nawet obdarzyła mnie komplementem. Opisuję to spotkanie, jak i wiele innych w mojej książce. Anthony Hopkins też tam jest.

To prawda, że próbował cię uwieść?

- Po wywiadzie zaprosił mnie na kolację z przyjaciółmi, ale ze strachu odmówiłam. Pozostawałam pod zbyt silnym wrażeniem "Milczenia owiec" i pomyślałam, że może będą chcieli mnie zjeść. Oczywiście żartuję! Z perspektywy czasu myślę, że był po prostu bardzo uprzejmy, zadawał mi masę pytań o Polskę, popisywał się swoją wiedzą na temat znanych Polaków.

Z kim chciałabyś porozmawiać? Może np. z Edytą Górniak?

- Znam ją od jej debiutu w Opolu, zapowiadałam jej występ. Mam więc do niej stosunek bardzo ciepły, robiłam z nią wiele wywiadów, obserwowałam, jak się rozwija. Nadal jestem jej ciekawa, więc być może zagości w "À la show". Ja bardzo wiążę się emocjonalnie z moimi gośćmi, niektóre znajomości z planu przeradzają się w długotrwałą serdeczność. Ostatnio zachwycająco szczerą rozmowę przeprowadziłam z Sebastianem Karpielem-Bułecką. To jest fantastyczny człowiek. Mówi szczerze, nikogo nie udaje. Kiedy mówił o swojej córeczce i o tym, jakim będzie dla niej ojcem, wzruszył się do tego stopnia, że uronił łzę.

A wybaczyłaś już Bogusławowi Lindzie, że zepsuł ci kiedyś wywiad?

- Nie wiem czy zepsuł, bo oglądalność była rekordowa. A to przecież widz ma zawsze rację. Podczas jednego z wywiadów w programie "Wieczór z Alicją" Linda, który był w studiu z Markiem Perepeczką, nagle przestał odpowiadać na moje pytania. Wyraźnie chciał mnie zbić z tropu, uważając, że to jest fajny żart i że ja sobie z tym poradzę. I było śmiesznie, tylko nie dla mnie. Uznałam to za nieprofesjonalne zachowanie i trochę się na panów obraziłam. Nie wykazałam luzu.

Może dlatego liczył na luz, że pamiętał cię z satyrycznego programu "Nie tylko dla orłów", jako Zmysłową Sowę.

- To był świetny okres w moim życiu. Kabaret radiowej Trójki "Nie tylko dla orłów" i potem "Wywiady spod estrady" z Wojtkiem Mannem. Do dziś spotykam wielbicieli tych programów sprzed 20 lat i od razu wiem, że nadają na tych samych falach. Mój "sort", chciałoby się rzec. Uwielbiam pure nonsens - uważam, że to jeden z najtrudniejszych gatunków w satyrze. Dzisiaj kabaret idzie w kierunku dowcipów wprost: mężczyzna przebrany za kobietę, albo facet bez zęba, który zezuje, kuleje i sepleni. I już jest śmiesznie.

"Edytę Górniak zapowiadałam podczas jej debiutu w Opolu. Nadal jestem jej bardzo ciekawa. Może zagości w »À la show«?"
"Edytę Górniak zapowiadałam podczas jej debiutu w Opolu. Nadal jestem jej bardzo ciekawa. Może zagości w »À la show«?"Grzegorz RoginskiReporter

Poza Lindą jednym z twoich najtrudniejszych rozmówców okazał się Andrzej Żuławski.

- Znany był z tego, że potrafił wyjść ze studia w czasie programu. Mnie to nie spotkało. Przed nagraniem wywiadu z cyklu "Bliskie spotkania" miło sobie rozmawialiśmy, komplementował mnie za dobre przygotowanie, był uroczy. Na planie nagle wstąpił w niego diabeł. Zaczął grać osobę agresywną. Zarzucił mi m.in., że jestem nadmiernie umalowana i zbyt elegancko ubrana ! Chciał mnie sprowokować, ale nie udało się. Gdy się już wyszalał, nagraliśmy solidną rozmowę. Typowy narcyz.

Pamiętasz swoją największą wpadkę?

- To było w programach na żywo. Przedstawiłam kiedyś Wojciecha Kilara jako Wojciecha Kilarego. Na usprawiedliwienie powiem, że wtedy miałam gorączkę.

Nadal przyjaźnisz się z Marią Czubaszek? To prawda, że ona chodzi tylko w szpilkach?

- W życiu jej nie widziałam na płaskim obcasie. Ale też nigdy jej nie widziałam jedzącej. Tylko pijącą kawę i palącą papierosy (śmiech). Maria jest jedyną osobą, która zrobiła ze mną naprawdę dobre wywiady. To znaczy, kiedy ja byłam przepytywana. Ona wszystko robi inaczej, po swojemu. Przyjaźnimy się od czasu, kiedy zadebiutowałam w satyrycznym tygodniku "Szpilki", w którym Maria była gwiazdą. Okazała mi wtedy bardzo dużo życzliwości, zamawiała u mnie teksty. Był nawet taki czas, kiedy uczyłam ją prywatnie angielskiego! Czuję się wyróżniona tą przyjaźnią.

Dlaczego tak bardzo lubi prowokować?

- Bo Marysia po prostu zawsze mówi prawdę. To się w dzisiejszym świecie zdarza coraz rzadziej. Ale właśnie za to ją ludzie tak kochają. Kolejna cecha Marii jest taka, że ona natychmiast zapomina co powiedziała w wywiadach.

Otwierasz innych, sama za to unikasz zwierzania się mediom.

- Nie mam chyba nic ciekawego do powiedzenia (śmiech). Jestem introwertykiem, otwieram się tylko przed bardzo bliskimi osobami. Ale bardzo podziwiam za odwagę rozmówców, którzy dzielą się szczerze swoimi doświadczeniami, tak jak ostatnio Sebastian, Olga Lipińska, Staszek Soyka, Edyta Bartosiewicz w "À la show".

Czytasz opinie na swój temat?

- Nie szukam, czasami się na coś natknę, bywa miło i niemiło. Zastanawiam się, co by było, gdyby sieć ferowała wyroki tak jak dzisiaj w czasach, kiedy zaczynałam pracę na wizji. Mogłabym się dowiedzieć na przykład, że jestem stara, gruba, po dziesięciu operacjach plastycznych i na dodatek Bierut był moim dziadkiem. Ze strachu mogłabym zejść z wizji w popłochu i na wieki (śmiech).

Podobno świetnie się bawisz na koncertach swojego syna Rafała. Jest muzykiem mocno awangardowej grupy Semantik Punk.

- Jestem wielką fanką Semantik Punk, tak samo jego pierwszego zespołu Moja adrenalina. Uważam, że nikt w Polsce nie gra jak oni. Bywam na koncertach syna - są organizowane w bardzo ciekawych miejscach. Grają z dużym powerem.

To ciekawe, że lubisz ciężkie metalowe granie...

- Nie było innego wyjścia. Rafał grał w domu na gitarze, moja córka Kasia grała na basie. Oboje zaczynali co prawda od fascynacji klasyczną muzyką, ale później chętnie słuchali ciężkiego grania. Muzykę Mojej adrenaliny docenił Jerzy Skolimowski, który wykorzystał ścieżkę dźwiękową z płyty w filmie "Essential Killing".

Podobno swojego męża, Krzysztofa Jordana, poznałaś na korcie?

- Tak. On jest bardzo dobrym tenisistą. A także organizatorem turnieju Poznań Open. Mamy więc wspólną pasję - sport! Często grywamy z artystami. Niektórzy z nich są naprawdę dobrzy. Oczywiście czołówka to wciąż Jan Englert, Marcin Daniec, Mezo, Robert Rozmus. Ostatnio byłam pod wrażeniem gry Beaty Ścibakówny, która zrobiła fenomenalne postępy. Pamiętam, jak zaczynała. To duży talent!

Lepiej pamiętasz dobre czy złe wydarzenia?

- Najchętniej zapamiętuję wydarzenia śmieszne. Niedawno próbowałam wjechać na parking na tyłach pewnej kawiarni, ale okazało się, że pojawił się tam szlaban i parkingowy w odblaskowej kamizelce. Zapytałam go, czy mogłabym wjechać, a on na to: "Pani jest tutaj kelnerką?".

Oskar Maya

SHOW 26/2015

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas