Elżbieta Duńska - Krzesińska: "Złota Ela" z warkoczem
Była jedną z najwybitniejszych polskich sportsmenek, talentem, który zdarza się raz na wiele lat, mistrzynią olimpijską z dyplomem dentystki. Na drodze do pierwszego medalu stanął jej długi, charakterystyczny warkocz, olimpijskie złoto straciła, gdy postanowiła pomóc rosyjskiej konkurentce. Elżbieta Duńska - Krzesińska do końca imponowała żywotnością i formą - w wieku 55 lat ustanowiła nowy rekord świata.

Elżbieta Maria Krzesińska, z domu Duńska ("Złota Ela") urodziła się 11 listopada 1934 roku w Młocinach (wtedy pod Warszawą) jako córka Józefa Duńskiego i Władysławy z Buciarskich. Rodzina mieszkała tam aż do wybuchu Powstania Warszawskiego - wtedy na kilka miesięcy opuścili miasto. Gdy po powstaniu wrócili do Młocin, zastali ruinę - w trakcie walk ich dom doszczętnie spłonął i rodzina była zmuszona przeprowadzić się na Ziemie Odzyskane. Po wyzwoleniu zamieszkali w Elblągu.
Elżbieta Duńska uczęszczała do Gimnazjum i Liceum im. Kazimierza Jagiellończyka w Elblągu, gdzie zdała maturę. Tam też, trochę przez przypadek, zaczęła się jej sportowa kariera. Dziewczyna nie znosiła lekcji WF-u - wstydziła się występować w sportowym kostiumie, więc mama regularnie wypisywała jej zwolnienia. Pod koniec roku szkolnego nauczyciel oznajmił Elżbiecie, że nie zaliczy tego przedmiotu, chyba że przeskoczy poza narysowaną przez niego na piasku linię. Dziewczyna, ku zaskoczeniu nauczyciela, wylądowała zdecydowanie dalej - w tej chwili zrozumiała, że jest wręcz stworzona do sportu, a "wuefista" zaproponował jej regularne treningi.
Elżbieta Duńska zdała egzaminy na Akademię Medyczną w Gdańsku, gdzie jednocześnie rozpoczęła treningi w klubie "Spójnia". W 1952 roku jej trenerem został tyczkarz i olimpijczyk, Andrzej Krzesiński. Para pobrała się 1 stycznia 1955 roku.
Gdyby nie warkocz...
Duńska zadebiutowała na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach, w 1952 roku. Bez problemu awansowała do finału skoku w dal.
- Młodziutka Ela zademonstrowała bardzo dobrą formę. Ku zaskoczeniu wszystkich stanęła nawet do walki o medal. Jej skok był daleki, choć kiepski stylowo, w granicach 6 m. Powinna więc stanąć na podium, lecz niestety skończyło się dopiero na 11. miejscu... - pisze Krzysztof Szujecki w książce "Sportsmenki".
Przyczyną degradacji polskiej zawodniczki był jej długi warkocz, który przy lądowaniu, gdy miała odchyloną do tyłu głowę, pierwszy dotknął piasku i zostawiał na nim długi (ok. 60 cm) ślad. W tej niecodziennej sytuacji sędziowie postanowili przerwać zawody, by zdecydować, jaką odległość skoku uznać. Ograniczony czas i ostry protest Węgrów wpłynął na werdykt - sędziowie orzekli, że "warkocz jest częścią ciała" i rozstrzygnęli spór na niekorzyść Polki.
Po powrocie do kraju Elżbieta musiała zmierzyć się z "warkoczową debatą narodową".
- W prasie pojawiały się głosy: "Nie chcemy tracić cennych centymetrów", "Idź do fryzjera", "Duńska, obetnij warkocz". Sama zainteresowana ani myślała o jego obcięciu. Ostatecznie postawiła na swoim i zachowała swój piękny warkocz. Pilnowała jednak, aby podczas zawodów nie wystawał spod koszulki. Nożyczki zostały użyte dopiero znacznie później - pisze Szujecki.
Elżbieta Duńska - Krzesińska: Era "Złotej Eli"
W 1954 roku Duńska wzięła udział w mistrzostwach Europy w Bernie. Choć sięgnęła tam po brązowy medal, to działaczom nie spodobał się jej występ. Sportsmenka skoczyła w dal na odległość 5,83 m, a wcześniej, w tym samym roku, ustanowiła nowy rekord Polski, wynoszący 6,12 m. Liczono więc na lepszy rezultat, a już na pewno - na zwycięstwo. Pojawiły się głosy, że Elżbieta nie wykazuje ducha walki i nie ma ambicji, a to nie przystoi sportowcom. W sierpniu 1955 roku sportsmenka udowodniła jednak krytykom, jak bardzo się mylili - na zawodach w Budapeszcie ustanowiła nowy rekord świata, choć chwilę wcześniej walczyła z kontuzją i wyniszczającą anemią.

- Za rekord świata przyznano mi nagrodę - pięć tysięcy złotych. Poszłam do ówczesnego sekretarza generalnego PKOI-u i poprosiłam, by zamiast wypłacania mi nagrody wysłali na igrzyska mojego męża, który wówczas był także moim trenerem. [...] Moja prośba nie została jednak spełniona. Zapewne było zbyt wielu różnych ważniaków, którzy chcieli pojechać na tę atrakcyjną wycieczkę do Australii - powiedziała w wywiadzie, który cytuje Szujecki w książce.
Elżbieta Duńska, wtedy już także Krzesińska, uwielbiała trenować z mężem, z którym porozumiewała się dosłownie bez słów i "na odległość". Na igrzyskach w Melbourne musiała poradzić sobie jednak sama.
- Już po przyjeździe do Melbourne czytałam na swój temat w miejscowych gazetach same bzdury. Dowiedziałam się, że jestem...Rosjanką, że Polska to jedna z republik sowieckich i że mój rekord świata jest mało wiarygodny, bo uzyskany w kraju komunistycznym. Te koszmarne brednie okropnie mnie bolały, ale i zmobilizowały. Byłam w wielkiej formie" - wspominała po latach.
Faktycznie, w Melbourne Elżbieta nie zostawiła konkurentkom złudzeń - w finale wyrównała własny rekord świata - 6,35 m, ustanowiła nowy rekord olimpijski i zdobyła jedyne złoto dla Polski. Polacy oszaleli. W plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca 1956 roku nikt nie był w stanie jej zagrozić.
- W Australii jedno było dla mnie najważniejsze. Mazurek Dąbrowskiego zagrany polskiemu lekkoatlecie na igrzyskach po raz pierwszy po wojnie. A przecież mówiło się całkiem serio, że ta wojna zmiecie Polskę z mapy Europy - mówiła wzruszona.
Wyczyn robił wrażenie, bo olimpijski krążek wywalczony został nie bez problemów. Najpierw sportsmenka zgubiła swoje ulubione buty i musiała skakać w pożyczonych, później długo nie mogła znaleźć swojego rytmu na rozbiegu. Zagroziła nawet, że będzie skakać na bosaka, ale finalnie przedstawiciel firmy Adidas zorganizował jej zastępcze sprinterskie kolce.
W 1958 roku odbyły się mistrzostwa Europy w Sztokholmie, ale zabrakło na nich Elżbiety, która właśnie urodziła córkę. Nie odpuściła jednak treningów, bo za rogiem czekały już igrzyska w Rzymie.
"Złota Ela" gra fair
Elżbieta Duńska-Krzesińska zapowiadała, że w Rzymie zawalczy o najwyższy stopień olimpijskiego podium. Niestety, na dwa miesiące przed igrzyskami, w 1960 roku, na zgrupowaniu w Spale lekkoatletka doznała kontuzji - podczas wykonywania skoku pechowo uderzyła piętą w wystającą deskę skoczni. Uraz okazał się bardzo poważny, a igrzyska stanęły pod znakiem zapytania. Ela przez wiele tygodni poruszała się tylko o kulach. Na dwa tygodnie przed igrzyskami zdecydowała się na bardzo ryzykowny zabieg - likwidację wysięku i stanu zapalnego silnym naświetlaniem promieniami RTG. Terapia pomogła i polska zawodniczka wyruszyła do Rzymu.
Elżbieta była przekonana, że jedzie walczyć o złoto - powiedziała nawet koleżankom, że jeśli się uda, wróci ze stadionu lekkoatletycznego do wioski olimpijskiej na kolanach.
Polska lekkoatletka przeszła pomyślnie eliminacje i uzyskała awans do finału. Finał również szedł po jej myśli, bo przed ostatnią kolejką skoków prowadziła. Finalnie złoto wywalczyła jednak Rosjanka Wira Krepkina, przy niemałej pomocy polskiej mistrzyni. Krepkina miała kłopot z dobraniem rozbiegu i zwróciła się o pomoc do Polki. Krzesińska, która na ten czas miała oddane dłuższe skoki, doradziła rywalce, jak poprawić rozbieg. Rada zadziałała wręcz błyskawicznie - w kolejnym skoku Krepkina idealnie "trafiła w deskę" i przeskoczyła "Złotą Elę". Nasza mistrzyni otrzymała "na otarcie łez" nagrodę Fair Play.
- Ostatnią wielką imprezą sportową w karierze Elżbiety Duńskiej - Krzesińskiej - choć wówczas ona sama jeszcze o tym nie wiedziała - były mistrzostwa Europy w Belgradzie w 1962 roku. Spisała się dobrze i zdobyła tam srebrny medal - pisze Szujecki w "Sportsmenkach".
Duńska - Krzesińska marzyła w głębi duszy o Tokio i rozpoczęła nawet intensywne treningi, ale diagnoza lekarska, będąca następstwem nagłego osłabnięcia nie pozostawiła jej złudzeń - toksyczne uszkodzenie mięśnia sercowego i nadczynność tarczycy wykluczyły ją z czynnego sportu. Po zakończeniu kariery wróciła więc do zawodu i pracowała jako stomatolog. Odbyła też kursy trenerskie na poznańskiej AWF i rozpoczęła pracę z młodzieżą, była też trenerką olimpijskiej kadry w skoku w dal.
- Zwolniono ją po pamiętnych igrzyskach w Moskwie (w 1980 roku), gdzie trenowani przez jej męża polscy tyczkarze zadziwili sportowy świat. Złoto zdobył wówczas Władysław Kozakiewicz, demonstrując radzieckiej publiczności na Łużnikach swój słynny gest, a srebro - Tadeusz Ślusarski. Mimo tak poważnych sukcesów mąż Elżbiety podzielił jej los i po igrzyskach został skierowany do pracy biurowej, w której zupełnie nie potrafił się odnaleźć - pisze Krzysztof Szujecki.
Wkrótce Krzesiński otrzymał propozycję pracy w Wielkiej Brytanii, a Elżbieta dołączyła do męża. Stamtąd razem przenieśli się do USA, gdzie mieszkali 20 lat. Elżbieta Duńska - Krzesińska pracowała tam jako trener lekkiej atletyki, zajmowała się też sadownictwem. Choć marzyła o powrocie do stomatologii, nie pozwolił jej na to stan zdrowia - reumatyzm i zwyrodnienia stawów dłoni wykluczyły ją z zawodu. Mimo to, sportsmenka wciąż dbała o formę i w miarę możliwości regularnie ćwiczyła. W lekkoatletycznych mistrzostwach świata weteranów w USA pewnie pokonała rywalki. W wieku 55 lat skoczyła na odległość 6 metrów i ustanowiła nowy rekord świata w tej kategorii wiekowej.
W 2000 roku Krzesińscy wrócili do Polski i zamieszkali w Warszawie. Elżbieta dość często bywała też w Gdańsku - mieście, które do końca było jej szczególnie bliskie. Chętnie i często odwiedzała też Sopot. Andrzej Krzesiński wrócił do pracy z tyczkarzami i zdradzał w wywiadach, że żona regularnie mu towarzyszy i imponuje wszystkim żywotnością. Żartował, że "musi ją przywiązywać, by nie szalała" i nie rwała się do prowadzenia zajęć.
Elżbieta Duńska - Krzesińska zmarła w nocy z 28 na 29 grudnia 2015 roku w Warszawie po długiej chorobie. Miała 81 lat. Została pochowana 13 stycznia 2016 roku w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach (kwatera G-tuje-18).

Jan Mulak, twórca polskiego "Wunderteamu" lekkoatletycznego lat 50. i 60., zwykł mawiać, że to właśnie Elżbieta Krzesińska, a nie Irena Szewińska była największym żeńskim talentem lekkoatletycznym, jaki spotkał w swoim życiu. Warto pamiętać, że wybitna skoczkini w dal z powodzeniem uprawiała też inne konkurencje - skok wzwyż i bieg na 80 m przez płotki. W tej drugiej konkurencji miała nawet wystartować w Melbourne, ale pora biegu kolidowała z zawodami w skoku w dal.
Postanowieniem prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego z 14 grudnia 1999 roku Duńska - Krzesińska została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi dla rozwoju sportu, za osiągnięcia w działalności na rzecz Polskiego Związku Lekkiej Atletyki".