(Nie)możliw. Odeszła Joanna Kołaczkowska - tak bliska, choć się nie znałyśmy
Kiedy pierwszą wiadomością o piątej rano jest ta o śmierci Joanny Kołaczkowskiej, wiesz, że to będzie dzień pod hasłem wspomnień, cytatów, niepohamowanych łez, ale też śmiechu przez łzy. Odeszła kobieta, która nauczyła nas poczucia humoru.

"Nie każda myśl zasługuje na wypowiedzenie. Ale ja spróbuję"
To zdanie pada w jednym ze skeczy kabaretu Potem. I za nim pójdę w tym wspomnieniu o Joannie Kołaczkowskiej.
Trudno pisać o osobie, której nigdy nie miało się okazji poznać osobiście, a jednak czuje się z nią głęboką, niemal intymną więź. Dziś w sercach wielu z nas bije echo pustki, mimo że wielu z nas nigdy nie zamieniło z nią ani słowa. Ale czy na pewno? Przecież ona przemawiała do nas przez dekady - swoim niepowtarzalnym śmiechem, błyskotliwym dowcipem i niezwykłą wrażliwością.
Kabaret Potem (1989-99) był pierwszym zetknięciem z "innym" poczuciem humoru. Mała scena, wszystko jakby w podziemiu, w sepii - tak to pamiętam. To nie była Szopka Wolskiego, to nie był Koń Polski. "Bajki dla potłuczonych" wystawiliśmy w liceum z okazji Dnia Nauczyciela. Widok polonisty spadającego z krzesła ze śmiechu długo zostanie w mojej pamięci. Dla młodych wtedy głów te żarty to był przełom, to było doświadczenie niemal formacyjne. Pamiętam chwile spędzone przed telewizorem, potem z nagraniami VHS, czy na kasetach magnetofonowych.
A Wytwórnia A'YoY? Jak ktoś był słaby z matmy, to dzięki państwu Kołaczkowskim dowiedział się, że 15 to mniej niż 16, ale za to więcej niż 14.
"Nie denerwuj mnie, mężczyzno! Co na, że tak sobie pozwolę użyć metafory, obiad?!"
Joanna Kołaczkowska miała niezwykły dar przekuwania codzienności w coś zabawnego, a jednocześnie skłaniającego do refleksji. Jej kreacje stały się częścią naszej kultury, naszej wspólnej pamięci. Nie musiałam jej znać osobiście, by czuć, że dzięki niej świat stawał się choć trochę jaśniejszy. Jej obecność na scenie była obietnicą dobrej zabawy, momentu wytchnienia od trosk.
Kiedy w 2002 r. powróciła pod szyldem Kabaretu Hrabi, znów można się było śmiać. Do rozpuku.
Z dobrych rad małżeńsko-relacyjnych korzystam do dziś. Wiem, jak zareagować, kiedy dostaję od męża kwiaty (kwiaty kwiaty kwiaty!!!!). Wiem, że piosenka połączona z tańcem (sto lat sto lat niech żyje nam.... y!) to najlepszy prezent na Dzień Mężczyzny. Wiem, że kąt oka to coś, czego nie można lekceważyć (Dziubas, myślisz, że ja nie mam kąta oka?).
Niezależnie od tego, czy wcielała się w parodystyczne postacie, czy śpiewała piosenki, zawsze potrafiła trafić w sedno. Jej humor nie był agresywny ani nachalny, był inteligentny, ciepły i - co najważniejsze - prawdziwy. Potrafiła wywołać uśmiech nawet w najsmutniejszych momentach, a jej satyra, choć celna, nigdy nie raniła. Była jak balsam na polskie bolączki, często trudne i gorzkie.
"Będziecie się śmiać. I dobrze. Bo śmiech nie umiera"
Dziś ten śmiech zgasł, a my zostajemy z poczuciem straty. Ale wspomnienie o Joannie Kołaczkowskiej nie zniknie. Jej dziedzictwo to nie tylko archiwalne nagrania czy setki występów, to przede wszystkim radość, którą dała tylu ludziom. To dowód na to, że nawet w najtrudniejszych czasach humor jest potężną siłą, zdolną łączyć i koić.
Dziękuję - w imieniu nas wszystkich, Pani fanów - Pani Joanno. Dziękuję za każdy uśmiech, za każdą chwilę zapomnienia, za to, że była Pani z nami, rozświetlając nasze dni. Będzie nam Pani bardzo brakować.
I ostatnia rada prosto ze skeczu "Terapia". - Wspierajmy się, chwyćmy się wszyscy za dłonie w takim geście wsparcia! Niech wyrośnie las wspierających się dłoni! Tak jest! I w ten oto sposób może nam się uda razem przetrwać ten (program) dzień (przyp.red).
Aha, mówiła, że w czasoprzestrzeni radzi sobie dobrze. Bardzo w to wierzę.