Paulina Chruściel: Singielka z mężem i dzieckiem
Z Elką, którą gra w serialu TVN, nie łączy jej zbyt wiele. Aktorka opowiedziała SHOW m.in. o swoim małżeństwie. Przyznała, że nie zawsze jest w nim sielankowo...
Jestem od rana do nocy na planie. Weekendy to mój czas dla córeczki - rozpoczyna naszą rozmowę Paulina Chruściel w sobotni poranek. Trzyletnia Marianna ma tysiąc pomysłów na minutę. A to chwyci nożyczki i zaczyna ciąć obrus albo zasłonki, a to znowu chce jeździć na hulajnodze po domu. Jest też bardzo ciekawa, co jej mama opowiada o swoim życiu.
Dziś ma pani wolne. A jak wygląda zwykły dzień pracy?
Paulina Chruściel: - Wróciliśmy właśnie na plan "Singielki" i praca nad trzecią serią zapowiada się na trzy i pół miesiąca. Dzień zdjęciowy trwa od wczesnych godzin porannych do późnego wieczora. Zatem od 12 do 18 godzin jestem w pracy. Córeczką opiekuje się wtedy dziadek. Weekendy na razie mamy wolne.
W tej ciężkiej pracy jest coś na osłodę: gra pani z bardzo przystojnymi aktorami, w każdym serialu. To ma wpływ na pracę? Może rozprasza?
- Z mojej perspektywy wygląda to tak: znamy się jak łyse konie, bardzo ich lubię. Czasem udaje nam się złapać fajny kontakt i jest chemia, którą widać na ekranie. Lubię też, gdy przychodzą nowe osoby, bo to wnosi element zaskoczenia i pozwala zbudować relację, którą widz będzie oglądał z zainteresowaniem. W moim przypadku nie jest to więc na pewno kwestia wyglądu. Osobiście mam wręcz słabość do brzydali.
Jeden z plotkarskich portali obwieścił wiosną koniec serialu. Tymczasem wy, odtwórcy głównych ról, poinformowaliście za pomocą serwisu społecznościowego, że serial dalej powstaje. Pokazaliście zmartwione miny "na pohybel kundelkom".
- Pozwoliliśmy sobie w ten sposób odpowiedzieć na plotki. Wiadomo, w tej branży ktoś ciągle je rozsiewa i kopie dołki.
Wygórowane ambicje i zawiść są tu na porządku dziennym?
- Jak wszędzie, choć aktorzy są faktycznie trudni i próżni.
Pani też?
- Oczywiście. Gdybym nie była skupiona na sobie, nie mogłabym grać. Aktor ma wpisane w zawód, że przeżywa swoje emocje i analizuje je, że ma własny świat, który pomaga mu funkcjonować w zawodzie. Myślę jednak, że mam w sobie zdrową dawkę próżności. Pomaga mi też rodzina.
Jak?
- Pozwala ułożyć świat poza pracą zawodową. Na szczęście jestem osobą, która twardo stąpa po ziemi, która stara się i, mam nadzieję, potrafi oddzielić pracę od życia prywatnego. Za to kiedy jestem w pracy, umiem być nieobliczalna.
Co takiego szalonego pani robi?
- Sporo improwizuję. Po słowach "kamera, akcja" Chruściel wychodzi i gra co innego niż było na próbie, ku zaskoczeniu kolegów. Ale wiem, że tego chcą ode mnie reżyserzy. Ja też nie chcę traktować swojej pracy jakbym była zatrudniona w fabryce, gdzie powtarzalność jest bezcenna. Na to jestem zbyt uczciwa i zbyt kocham to, co robię. Tak powinno być, że nie kalkuję samej siebie.
Czym różni się pani od serialowej Elki?
- Mamy, na szczęście, inne pupy (śmiech). Zresztą już nie muszę nosić tego specjalnego, pogrubiającego kostiumu, który nie był zbyt komfortowy, ale do tej roli niezbędny. Poza tym jest jedna, ale fundamentalna różnica: mamy inny stosunek do facetów. Ona szuka, a jest w stosunku do nich bardzo łagodna. Ja na pewno taka nie jestem, jestem bardziej niezależna. Gdybym nie była teraz w żadnym związku, dałabym sobie radę bez męskiego ramienia.
Co jest dla pani najważniejsze w życiu i pracy?
- Na pewno córka i mąż. Bez nich moje życie wyglądałoby inaczej, ale nie aż tak dobrze.
Dlaczego?
- Zwłaszcza w mojej niepewnej branży cudownie jest mieć poukładane życie rodzinne, bo łatwo się pogubić. Oczywiście, kocham moją pracę: nakręca mnie, daje mi siłę, nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego. Ale gdybym w realu była singielką, ta walka kosztowałaby mnie emocjonalnie o wiele więcej. Rodzina daje mi duży dystans do tej całej otoczki z morskiej piany, do celebryctwa. Staram się w nim nie uczestniczyć właśnie dlatego, że mam rodzinę i brakuje mi na to czasu. Pewnie za mało chodzę na bankiety, a tak zdobywa się nowe role. Bywam nawet posądzana o zadzieranie nosa. Powiem uczciwie: po co mam się pokazywać gdzieś bez ważnego powodu, a takim jest dla mnie na przykład promocja serialu czy spektaklu. Chciałabym, żeby dobrze świadczyła o mnie praca, a nie tylko bywanie. Kiedy mam wolne, po prostu wolę spędzić ten czas z rodziną. Nie mówię, że jest ona idealna, ale daje mi jeszcze większą siłę, żeby pracować i iść dalej.
Ludzie czasem myślą, że życie aktorów jest usłane różami i pozbawione trosk.
- Może w Stanach tak się zdarza. Tam aktor po roku pracy nad takim serialem jak "Singielka" może kupić ze dwie wille. Tu zabezpieczam się finansowo na pół roku, bo nie wiadomo, kiedy znowu będę miała taką pracę. Ta niepewność jest dla mnie największym minusem mojej ukochanej profesji. To właśnie ona najbardziej mnie zjada. O tym nie miałam zielonego pojęcia, bo nie pochodzę z rodziny artystycznej. W Polsce jest też tak, że nawet gdy ciężko pracujesz, to o niczym nie świadczy. Ale na szczęście to się zmienia. Przez wiele lat w ogóle nie myślałam o telewizji. Po skończeniu studiów mogłam wybierać role w dwóch serialach, ale zrezygnowałam. Dopiero kiedy wypracowałam sobie markę w teatrze, zaczęłam chodzić na castingi.
Świetnie móc sobie pozwolić na taki luksus...
- Ale z drugiej strony nie jest łatwo. Trzeba żyć, zarabiać, płacić rachunki. Serial to część mojego zawodu i tu przydał mi się teatralny warsztat. To dlatego mogę w jeden dzień zrobić 13 scen.
Na planie "Singielki" pracuje pani z mężem (Łukaszem Wiśniewskim, reżyserem - przyp. red.). Jak się układa ta współpraca?
- Mąż dostał propozycję pracy przy tym serialu, zanim zostałam zatrudniona. Jest sprawnym, szybkim i dobrym reżyserem. Robił i "Przepis na życie", i "Hotel 52", i "Rezydencję". Ale na planie pracują jeszcze inni reżyserzy: Maciek Migas, Radek Dunaszewski czy Maciej Bochniak. Ja po prostu wygrałam casting. Nie było tutaj nepotyzmu ani kumoterstwa. I teraz też każde z nas pracuje na siebie. Spotkaliśmy się zawodowo po raz pierwszy i współpraca układa się wyjątkowo dobrze, bo jestem aktorem, który ufa reżyserowi tak sprawnemu i zdolnemu wytrzymać to tempo. I nawet jeśli jestem chora czy zmęczona, muszę być profesjonalna. Przez przynajmniej dwa tygodnie ekipa nie zauważyła, że jesteśmy małżeństwem. Cały czas dbamy, żeby prywatne relacje nie miały wpływu na naszą pracę.
Pewnie poza planem też jesteście tak zgrani.
- W życiu już tak harmonijnie nie jest (śmiech). Bywa, że łatwiej dogadujemy się na planie niż w domu, ale najważniejsze dla mnie jest to, że jesteśmy razem i się wspieramy. I od kiedy mamy dziecko, jest coś ważniejszego niż nasze ego i ambicje. Nawet jeśli się kłócimy, i tak wiemy, że ostatecznie trzeba się dogadać, bo jest ktoś trzeci w naszym życiu, komu na nas obojgu zależy. Choćby było niewygodnie, czasem trzeba ustąpić. Na szczęście mąż jest zdolny do kompromisu. Ja, niestety, jestem taką żoną, która ustępować nie lubi. W tym też nie jestem podobna do Elki.
Katarzyna Jaraczewska
SHOW 13/2016