Randka z Marilyn Monroe
Colin Clark miał zaledwie 24 lata kiedy na kilka dni stał się najbliższym mężczyzną divy kina. Pracował wówczas jako asystent reżysera na planie "Księcia i aktoreczki". Wiele lat później swój krótki romans z Monroe opisał w książce "Książę, aktoreczka i ja", wznowionej teraz nakładem wydawnictwa Znak pod tytułem "Mój tydzień z Marilyn". Zanim zobaczycie filmową wersję wspomnień tamtych dni, sięgnijcie do książki. Oto jej fragmenty. Opis jednej z najwspanialszych randek z Marilyn Monroe w roli głównej.
Właśnie wtedy usłyszałem odgłos samochodu i wyszedłem zobaczyć, kto przyjechał. Ku mojemu zdumieniu po żwirowym podjeździe wlókł się stary czarny wolsey Rogera. Zastanawiałem się, czy kupił go, kiedy odszedł z policji na emeryturę. Jego wierny rumak.
Tony też usłyszał, że ktoś przyjechał, i wyszedł zamaszystym krokiem zza domu, żeby sprawdzić kto to. - Jakiś problem, Roger? - warknął. Tony lubił problemy. Jego wojskowy sposób bycia sprawiał wrażenie, że potrafi sobie poradzić w nagłym wypadku. W rzeczywistości był tylko aktorem i zwykle nie rozumiał sedna sprawy. - Nie ma żadnego problemu, panie Bushell - powiedział Roger. - Przyjechałem tylko zabrać Colina na lunch. - Słuchaj, Roger, nie zabierasz go przypadkiem do domu panny Monroe? - powiedział surowo Tony. - To byłoby naprawdę bardzo źle widziane.
- Zdecydowanie nie - odrzekł Roger. - Nie przyjechałem tu, żeby zabrać Colina do domu panny Monroe. Daję panu słowo. - No dobrze, w takim razie w porządku. Przez moment myślałem, że może przysłała cię tutaj, żebyś go zabrał. - Nie - powiedział Roger. - Nie przysłała mnie po to. Colin, wskakuj. Czas jechać.
- Dokąd, Roger? - spytałem, siadając na przednim siedzeniu. - Gdzie, do licha, jedziemy? - Nieważne. Po prostu zamknij drzwi, dobrze? - ze zgrzytem wrzucił jedynkę. Tony zajrzał wścibsko przez tylną szybę, ale już ruszyliśmy. - Moment! Co jest pod tym pledem na tylnym siedzeniu? Wydawało mi się, że widziałem, jak się poruszyło. - To mój mały piesek, sir - odpowiedział Roger przez ramię. - Zabierzemy go na spacer do Windsor Great Park. Skręciliśmy gwałtownie w drogę dojazdową, pozostawiając skrobiącego się po głowie Tony’ego na trawniku.
- Roger, dlaczego zostawiłeś pannę Monroe samą? - spytałem. - Chyba mówiłem ci, żebyś nigdy tego nie robił.
- Niespodzianka! Blond głowa Marilyn wyskoczyła nagle w tylnym lusterku jak pajacyk z pudełka, przyprawiając mnie niemal o zawał. - Marilyn! Co ty, na Boga, tutaj robisz? Wybuch śmiechu.
- No, tak lepiej. W końcu mówisz "Marilyn". Mam dosyć tej całej "panny Monroe". Brzmi tak pompatycznie. A poza tym nie chcę dziś być panną Monroe. Chcę być po prostu sobą. Pomyśleliśmy z Rogerem, że przyjedziemy i zrobimy ci niespodziankę. Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - Jasne, jestem w siódmym niebie. Tylko że wczoraj, hm, wszyscy wyglądali na bardzo rozzłoszczonych, że w ogóle pojechałem do Parkside i że mieszałem się do twojego życia, filmu i wszystkiego.
- Och, bzdura - powiedziała Marilyn. - Nie zwracaj najmniejszej uwagi na te stare marudy. Jest cudowny letni dzień i postanowiliśmy z Rogerem przeżyć przygodę, prawda, Roger? - Hm - odpowiedział Roger. Powoli zatrzymał samochód, dwoma kołami na brzegu trawnika.
- Dobra, dokąd jedziemy? Obróciłem się i popatrzyłem w nad wyraz figlarne oczy Marilyn. - Milton powiedział, że jeśli się do ciebie jeszcze raz odezwę, każe mnie wylać i zabroni wstępu do studia.
Marilyn zmarszczyła brwi. - Przed Paulą miałam inną instruktorkę. Nie uwierzyłbyś, jak często zabraniano jej wstępu na plan. Ale nigdy nie odeszła. Nikt nie może cię wylać, Colin, oczywiście oprócz mnie - kolejny chichot. (...)
To jest chyba najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu czułam - powiedziała całkiem już poważnie Marilyn. - Czuję, że żyję.
- Nie chciałbym przeszkadzać - powiedział Roger. - Ale dokąd jedziemy? - Dokądkolwiek - odpowiedziała Marilyn. - Jest sobota i chcę być wolna. Co powiesz na Windsor Park, o którym wspomniałeś panu Bushellowi? (...)
- Zatem Windsor Great Park - powiedział Roger. Parę minut później samochód telepał się wzdłuż długiej alei drzew. - Jesteśmy.
Niebawem dotarliśmy do wysokiej żelaznej bramy z małą stróżówką obok. Roger zatrzymał się, wysiadł i zapukał. W drzwiach stanął jakiś mężczyzna i Roger gadał z nim przez kilka chwil, po czym pokazał mu coś, co jak przypuszczam, było rodzajem przepustki.
- Nie lubię siedzieć sama z tyłu - powiedziała Marilyn. - Czuję się jak królowa. Chodź, przyłącz się do mnie. - Wtłoczyłem się obok niej na niezbyt przestronne tylne siedzenie wolseya. - Właśnie tak. Mówiłeś, że się mnie nie boisz. Przytul się. Jest fajnie. Roger wrócił za kierownicę i westchnął na widok pustego teraz siedzenia obok siebie, podczas gdy mężczyzna otwierał bramę. - Teraz jedziemy zobaczyć Jej Wysokość - powiedział Roger. - Wy dwoje, zachowujcie się tam z tyłu.
To wszystko działo się dla mnie zdecydowanie za szybko. Czułem się, jakby to mnie porwano. To znaczy, niesamowicie było siedzieć na tylnym siedzeniu śmierdzącego czarnego wolseya z Marilyn Monroe, sunąc do zamku Windsor - ale co dalej? Nawet nie miałem na sobie marynarki. Dokąd mogliśmy pojechać? Co mogłem zrobić? Jak miałem po tym wszystkim wrócić do pracy przy filmie jako trzeci asystent reżysera? Wszystkie zwyczajne, codzienne zasady zostały poniekąd wyrzucone przez okno.
Roger był jedyną rozsądną osobą z całego otoczenia Marilyn, a teraz wyglądało na to, że jest wplątany w jakąś intrygę. Mogłem prawdopodobnie zostać pozwany za naruszenie kontraktu, rozbicie związku czy coś takiego. Być może studio będzie chciało mnie sprzątnąć. Powiedzieliby, że byłem odpowiedzialny za porwanie ich gwiazdy filmowej wartej milion dolarów, najsławniejszej kobiety świata. A co by się stało, gdybyśmy mieli wypadek i ona by zginęła?
- Zatrzymaj samochód, Roger - powiedziałem. - Wysiądźmy i zastanówmy się. Nikogo tu nie ma. Przespacerujmy się na świeżym powietrzu. Roger zjechał na pobocze, a Marilyn i ja wysiedliśmy. Nadal trzymała mnie za ramię. - Zostanę tu na straży - powiedział Roger. - Przejdźcie się do tamtego małego strumienia i ochłodźcie się. - Świetny pomysł - powiedziała Marilyn, puszczając moją rękę i schylając się, żeby zsunąć buty. Miała na sobie krótką białą sukienkę zamiast jej zwykłych spodni i prezentowała, z czego musiała sobie doskonale zdawać sprawę, niezwykle atrakcyjny tył. - Chodź, Colin - poszła, kołysząc biodrami, w dół zbocza, a trawa marszczyła się pod jej bosymi stopami. - Nie bądź sztywniakiem. Zdejmij buty. Jest cudownie.
Zanim dotarliśmy do strumienia, byliśmy zdyszani i zgrzani i wejście prosto do wody wydało nam się dobrym pomysłem. - To jest chyba najcudowniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu czułam - powiedziała całkiem już poważnie Marilyn. - Co myślisz, Colin? Czujesz to? - Wyciągnęła obie ręce i złapała moje. - Czuję, że żyję. Po raz pierwszy czuję się jak część natury. Colin, czujesz to? Jestem pewna, że ty też to czujesz.
Uczciwie mówiąc, czułem się, jakbym miał się zaraz utopić, choć woda miała ledwie pięć centymetrów głębokości. - Czuję to, Marilyn - wymamrotałem. Ale ona nie mnie słuchała. - Dlaczego zażywam te wszystkie proszki? Dlaczego przejmuję się tym, co sądzą ci wszyscy mężczyźni? Dlaczego pozwalam sobą dyrygować? Tak właśnie powinnam się czuć każdego dnia. Taka jestem naprawdę... czy nie tak, Colin?
Było mi już zimno w stopy, więc wyprowadziłem ją na brzeg i usiedliśmy. - Nie, Marilyn. Niestety nie jesteś taka naprawdę. To tylko przepiękne złudzenie. Jesteś gwiazdą. Wielką gwiazdą - zaczynałem gadać jak Paula Strasberg, ale to była prawda.
- Nie możesz przed tym uciec. Musisz występować. Miliony ludzi kochają cię i podziwiają. Nie możesz ich zlekceważyć. Nie możesz uciec. Przeżyjmy superfajny dzień, dzień, którego nigdy nie zapomnimy, a potem musimy wracać do rzeczywistości.
- Tylko jeden dzień? - No... może weekend? - Albo tydzień? - Zobaczymy. Marilyn rozpromieniła się. - OK. To jak spędzimy nasz dzień? - Chodźmy do zamku Windsor. Może tam być Jej Wysokość. Potem możemy przejść do Eton College, mojej starej szkoły. Jest tam mała herbaciarnia, w której serwują najpyszniejsze jedzenie. Potem może moglibyśmy popływać w rzece, zanim wrócimy do domu.
- Brzmi wspaniale. Chodźmy. Myślisz, że Roger będzie miał coś przeciwko temu, jeśli potraktujemy go jako szofera?
Czytaj dalej na następnej stronie.
(...)- Jestem głodna, Colin. Gdzie zjemy? Pojechaliśmy do mieszczącej się na Eton High Street staroświeckiej herbaciarni o nazwie The Cockpit, z wystrojem w ciemnym drewnie, z kominkami w niszach i małymi starszymi paniami jedzącymi babeczki. Myślałem, żeby pojechać do Old House Hotel, który ma doskonałe jedzenie, ale ktoś z pewnością rozpoznałby Marilyn, a ja nie zniósłbym tego ponownie. To wydarzenie przypomniało mi, jak szybko Marilyn przyciąga tłumy. Chyba zacząłem się robić zaborczy - a prawda była taka, że wolałem być z Marilyn, kiedy była krucha, a nie kiedy odgrywała wielką gwiazdę.
Teraz, kiedy zaczęła wcinać dużą porcję kanapek z jajkiem i rzeżuchą, popijając kawą z kubka, znów z całego serca jej współczułem. - Co będziemy teraz robić, Colin? Od wieków nie byłam taka głodna. Rany, te kanapki są naprawdę dobre. Pewnie też dość tuczące, ale co tam. Czuję się, jakby ktoś zabrał mnie tu, żeby zrobić mi przyjemność. Czy mama i tata zabrali cię kiedyś tutaj? Teraz wyobrażam sobie dokładnie, jak się czułeś.
- Chodźmy obejrzeć moją szkołę - powiedziałem. - Nie byłem tam od osiemnastki. - Tak długo? Ale nie zapominaj o pływaniu. Obiecałeś kąpiel.
- Nie mamy kostiumów kąpielowych - zaprotestowałem. (Wyobraźcie sobie, jakie to zgromadziłoby tłumy. Doszłoby do zamieszek). - Oj tam - powiedziała Marilyn. - Możesz pływać w spodniach. W końcu nie codziennie trafia się okazja, żeby popływać z Marilyn Monroe - wybuchnęła znów śmiechem, wywołując zgorszone spojrzenia starszych pań przy sąsiednim stoliku.
- Roger - powiedziałem - po drugiej stronie ulicy jest sklep z ubraniami. Mógłbyś tam skoczyć i kupić dwa ręczniki i parę kąpielówek dla mnie? Zwrócę ci za to wszystko, kiedy wrócimy do domu. - Jeśli wrócimy cali - zamruczał Roger. Najwyraźniej uważał, że pływanie jest bardzo złym pomysłem, ale i tak poszedł. Wrócił do herbaciarni po paru minutach z paczką owiniętą brązowym papierem, którą z dezaprobatą umieścił pod swoim krzesłem.
- Ale ubaw - powiedziała Marilyn. - Jestem taka podekscytowana. Chodźmy. - Na początek trochę kultury - odrzekłem. - To nas rozgrzeje. - Mmm - powiedziała Marilyn.
Roger podwiózł nas i zatrzymał się na dziedzińcu Eton School. Weszliśmy do środka. - To wszystko wygląda na strasznie stare - powiedziała Marilyn. - I że tak powiem, trochę zakurzone. - Jest stare - odpowiedziałem. - Ma ponad pięćset lat. Ten posąg przedstawia założyciela szkoły, króla Henryka VI. Jako uczniowie, jeśli nie pracowaliśmy wystarczająco ciężko, byliśmy bici rózgą. Nazywało się to chłostą, a odbywało w tamtym pomieszczeniu. Ściągano nam spodnie i byliśmy chłostani, dopóki krew nie płynęła nam po nogach. Legenda głosiła, że jeśli uczeń zdoła się wyrwać, wspiąć na barierkę i dotknąć stopy posągu, zanim zostanie złapany, otrzyma królewskie ułaskawienie i uniknie chłosty.
- Rany. Nie jestem pewna, czy podoba mi się to całe szlachectwo. Byłeś kiedyś bity, Colin? - Byłem dość często bity trzciną, ale nigdy nie byłem chłostany.
- Biedny Colin. Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa, ale nigdy nie byłam bita. Wyjdźmy stąd, zanim nas złapią. Ścigamy się do samochodu - i pobiegła jak gazela przez czworokątny dziedziniec, a ja za nią.
Dzień stał się upalny i parny. Roger postawił samochód w cieniu, ale temperatura na tylnym siedzeniu wolseya była teraz tropikalna. Pokazałem Rogerowi, gdzie skręcić z głównej drogi, żeby dostać się w pobliże rzeki. Gruntowa droga była bardziej wyboista, niż pamiętałem, i Marilyn kurczowo się mnie trzymała, więc zanim samochód się zatrzymał, byliśmy spoceni i wręcz sklejeni z sobą.
Z wielką ulgą pobiegliśmy przez trawę nad brzeg wody i przygotowywaliśmy się do wskoczenia. - To jedyne miejsce z piaszczystym brzegiem - powiedziałem.
- Dlatego jest najlepsze na kąpiel. Wielokrotnie tu pływałem, ryzykując nawet, że mnie zbiją. Ale uważaj, Marilyn, woda jest zimna. - Właśnie tego potrzebuję! - krzyknęła Marilyn. - Zimna kąpiel. Ale czemu nie ma tu nikogo poza nami? - Wszyscy chłopcy pojechali do domów na wakacje.
Dużo czasu zajmuje mi rozbieranie się (i ubieranie, jeśli już o tym mowa). Z jakiegoś powodu mam zawsze uczucie, że powinienem być staranny. Wybraliśmy sobie z Marilyn dwa krzaki, za którymi się przebieraliśmy. Zanim zdążyłem włożyć moje nowe kąpielówki, usłyszałem, jak Marilyn z pluskiem wskakuje do wody. Kiedy w końcu się wyłoniłem, ujrzałem jej blond głowę na powierzchni Tamizy.
Wchodząc do wody, żeby się przyłączyć, słyszałem, jak sobie podśpiewuje i śmieje się głośno. - Och, jestem taka szczęśliwa. Naprawdę czuję, że to przydarza się mnie i nikomu innemu - przyjrzała mi się, ponownie się roześmiała, znów popatrzyła, po czym nagle spoważniała.
- Colin - zawołała - coś mi wpadło do oka. Pomógłbyś mi to wyjąć? Pobrnąłem mozolnie przez lodowatą wodę w jej kierunku z rękami wysoko nad głową i zajrzałem w dół w jej ogromne oczy. Marilyn wyciągnęła ręce, objęła nimi moją głowę, przyciągnęła ją i pocałowała prosto w usta. Potrzebowałem jednej setnej sekundy, żeby zorientować się, co się dzieje, a następnie kolejnej jednej setnej, zanim zdałem sobie sprawę, że Marilyn jest naga, przynajmniej od pasa w górę. Wrażenie jej ust i piersi przyciśniętych do mnie, w połączeniu z lodowato zimną wodą, niemal zwaliło mnie z nóg.
- Ach! To było wspaniałe - wydyszała Marilyn. - Pierwszy raz pocałowałam kogoś młodszego ode mnie. Zrobimy to jeszcze raz? - Później, Marilyn, kochanie - wpadłem w panikę. - A jeśli będzie przepływać tędy jakaś łódź? Poza tym zamarzniemy. Poczekaj tu moment, a ja przyniosę ręczniki. Jeśli wyjdziesz w takim stanie i ktoś cię zobaczy, aresztują nas.
- Och, bzdury - powiedziała Marilyn, wychodząc ze mną. - Roger to naprawi. Colin, to nie jest nic, czego byś wcześniej nie widział.
Rzeczywiście, widziałem ją raz w negliżu, kiedy przez przypadek wpadłem bez pukania do jej garderoby, ale nie zmieniało to faktu, że nie mogłem od niej teraz oderwać oczu. Jej piękne ciało promieniowało po prostu zdrowiem i pełnią życia i przypominała mi jedną z tych uroczych młodych dam, które siedzą w chmurach na obrazach Tiepola.
Dotarłem do brzegu przed nią, złapałem ręcznik i owinąłem wokół niej na tyle, na ile się dało. Potem podniosłem drugi, żeby ukryć aż nazbyt widoczny dowód silnego pociągu, który czułem. - Och, Colin - zachichotała Marilyn. - Ty? Stary etończyk? - Odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się, ponieważ dokładnie to samo powiedziała, kiedy wpadłem na nią poprzednio, i wiedziała, że to mnie zaskoczyło. - To było wspaniałe. Wiesz, nie jestem przyzwyczajona, żeby mnie ktoś całował. Mężczyźni w moim życiu zdają się nie mieć czasu. Albo wskakują prosto na mnie, albo chcą, żebym ja wskoczyła prosto na nich. Kiedy wróciliśmy do auta, Roger drzemał spokojnie pod drzewem. Zbudzony, z widoczną dezaprobatą zlustrował nasz niechlujny wygląd i mokre ubrania. - Chyba czas wracać do domu.