Reklama

Dominika Dudek i Bogdan de Barbaro: Sztuka obsługi życia to rozumienie lęku

W pandemii rządzi nami lęk, który uzewnętrznia się na różne sposoby /Nicolas Economou/NurPhoto /Getty Images

- Chodzi o dotarcie do ludzi, którzy sobie nie poradzili, którzy może z zazdrością patrzą, że u sąsiada trawa jest bardziej zielona. Jeśli chcemy podtrzymać kontrolę nad tymi ludźmi, trzeba dać im jakąś pożywkę w postaci wyższego poczucia wartości. Czyli cham ma być dumny z tego, że jest chamem, nieuk ma być dumny z tego, że jest nieukiem, niegodziwiec ma być dumny z tego, że jest niegodziwcem - mówi prof. Dominika Dudek w rozmowie z Interią.

Popularnym stwierdzeniem stał się sąd o tym, że pandemia zmieniła nas wszystkich nie do poznania? Ale czy na pewno? A jeśli tak, to jak właściwie? I czy gdyby nie ona, to czy stale przekształcający się świat ponowoczesności nie zmieniłby nas tak czy inaczej? Wychodząc między innymi od takich rozważań Piotr Żak tygodniami rozmawiał z  dwójką psychiatrów, dobrze znanych w polskim środowisku medycznym, prof. Dominiką Dudek i prof. Bogdanem de Barbaro.

Za pośrednictwem komunikatorów internetowych, w czasach "twardego" lockdownu poruszyli tematy ludzkich lęków, niepokojów i niepewności, jakich dostarcza nam codziennie świat. Tak powstała książka "Sztuka obsługi życia". Z okazji premiery tytułu mieliśmy szansę i przyjemność porozmawiać z jego głównymi bohaterami.

Reklama

Bartosz Kicior, Interia.pl: W pierwszych tygodniach pandemii i lockdownu pojawiło się wiele tez mówiących o tym, że wydarzenia te zmieniają nas w sposób nieodwracalny. Czy z perspektywy czasu uważają państwo, że prognozy te są  nadal aktualne? Zmieniliśmy się aż tak bardzo?

Prof. Dominika Dudek: - Ja jestem pesymistką i uważam, że ludzie się aż tak bardzo nie zmieniają. Świat widział różne kataklizmy, wojny, klęski czy nawet pandemie. W takich wypadkach nadchodzi chwilowa refleksja, przez moment ludzie coś sobie przewartościowują, ale na chwilę. Potem wszystko wraca do normy. Człowiek jak był parszywieńki, tak jest parszywieńki.

Prof. Bogdan de Barbaro: - Ja zaś jestem optymistą.  Zgadzam się, że ludzie się nie zmieniają w tym sensie, że człowiek zawsze ma możliwość zrobienia czegoś źle albo dobrze, może więc iść swoją drogą. Mnie bliższym jest manicheizm aniżeli pesymizm. Zachowanie człowieka jest kwestią wyboru. Zmieniają się tylko pytania,  które świat każdemu z nas zadaje. Głównym pytaniem na który co chwila powinniśmy odpowiadać brzmi "co ty na to?". A teraz brzmi ono: "Co ty na to, że wydarzyła się pandemia?".

Nie chcę sprowadzać tego pytania do prostego "tak"  albo "nie", ale czy narracje mówiące o tym, że pandemia zmienia ludzkość, zmienia nas, indywidualnie czy kolektywistycznie, nie wydają się państwu dzisiaj przesadzone?

DD: - Są. Jeśli spojrzymy na człowieka indywidualnie, to on oczywiście się zmienia. Zmienia się w ciągu życia, dojrzewa, dokonuje wyborów co do tego, czy chce mnożyć dobro czy nie.  Mówiąc o braku zmiany, mam na myśli to, co stało się po nieporównywalnie większym kataklizmie, jakim była dla ludzkości wojna. Zbrodnie wojenne, procesy norymberskie, zagłada milionów ludzi. 

- Mogłoby się wydawać, że musimy się zmienić. A tak się nie stało. Człowiek jako jednostka ma szansę tego dokonać, ale przecież wydawało się, że po takim wstrząsie niewyobrażalne będzie propagowanie ksenofobii, nienawiści, dehumanizacji. Minęło kilkadziesiąt lat i co?

Zaintrygowały mnie w książce dwie sprawy. Pierwszą z nich jest odejście od wiedzy, czyli postępująca awersja do wiedzy naukowej. Czy przybrałoby to takie rozmiary, gdyby nie pandemia?

BdB: - Na pewno z powodu pandemii jest w nas więcej lęku, niepewności, napięcia. W takich stanach jesteśmy bardziej skłonni do reaktywności niż do refleksyjności. Reaktywność to działanie wynikające z niepokoju i obaw, że coś złego nam się stanie. Do refleksji potrzebny jest spokój. Potrzebna jest też dojrzałość oraz uznanie, że świat jest skomplikowany. W pierwszym okresie pandemii dominowała reaktywność. 

- Wiedza naukowa miała niewielkie możliwości tworzenia dominującego dyskursu. Pozostawaliśmy pod wpływem wiedzy potocznej, podsyconej emocjami, nieopartej na faktach, istniejącej po to, żeby nas chronić od złego samopoczucia.  Ona nam podpowiada, co powinniśmy myśleć i robić, żeby się mniej bać. Dla jednych będzie to ukrywanie się, dla innych atakowanie, znalezienie winnego, najlepiej w roli kozła ofiarnego. Tak właśnie powstają teorie spiskowe, stojące na straży naszego spokoju, ale nie służące zrozumieniu sytuacji.

Mówimy o reakcjach, które biorą się ze strachu. Gdyby nie pandemia, to czy obserwowalibyśmy takie zachowania?

DD: - Teorie spiskowe pojawiały się już w różnych okolicznościach. W czasie pandemii urosły do absurdalnych rozmiarów, ale przecież płaskoziemcy czy zwolennicy opowieści o reptilianach działali już wcześniej. Teorie spiskowe są po to , żeby dawać jasne, proste wytłumaczenie dla trudnych rzeczy.   Nie zgodziłabym się z tym, że pandemia wyzwoliła tylko pogardę dla nauki. 

- Obserwujemy też tryumf nauki, to, że w ciągu roku pojawiła się skuteczna szczepionka. Nasze życie wygląda zupełnie inaczej niż jesienią 2020, lęk przed wirusem jest dużo mniejszy i powoli wracamy do względnej normalności. Oprócz wypowiedzi pogardliwych względem nauki, pojawiło się też mnóstwo głosów mówiących o tym, że w naukę warto inwestować.

Skąd bierze się ten dysonans:  z jednej strony widzimy tryumf nauki, z drugiej bezprecedensowe wręcz nasilenie się ataków na naukowców, gróźb pod ich adresem. Wszystko można tłumaczyć niepokojem?

BdB: - To jest najczęściej lęk przetwarzany w agresję, często spotykany mechanizm obronny. W przypadku ludzi, którzy uważają, że nie wypada się bać, bo nie pasuje to do ich autoportretu, jest to nieświadome. To nie będzie pojedynczy atak. Podobnie jak z płaskoziemcami -  są to grupy, bo w grupie raźniej, bo jest lider, są hasła, zjednoczenie dookoła jakiegoś celu. 

- Nie chcę być psychologicznym redukcjonistą, ale jestem przekonany, że wydarzenia takie, jak atak na ośrodek szczepień to aktywność osób, które są w stanie wewnętrznego chaosu. Nie mogą sobie z nim poradzić, więc zbierają się w grupy i atakują tych, których nominują na kozłów ofiarnych. Kozioł ofiarny to przecież nie tylko słabszy, którego się niszczy, ale także ktoś, kto zaatakowany, złożony w ofierze, obmyje nas z winy. Jeśli go poświęcimy, będziemy czuć się spokojniejsi.

Czyli to taka oczyszczająca, czy inaczej katartyczna agresja?

BdB: - Można tak powiedzieć. 

DD: - Ja bym dodała, że w ostatnim czasie obserwujemy bardzo duże pogłębianie się antagonizmów i uszczelnianie baniek. Pandemia nie pojawiła się w próżni, tylko w pewnej sytuacji politycznej. Obserwowaliśmy różne zjawiska, nie tylko w Polsce, takie jak brunatnienie (odchylenie w stronę ideologii narodowego socjalizmu - przyp. red.) Europy, czy rosnące różnice pomiędzy zwolennikami demokratów a republikanów w USA. Może dlatego widzimy tak wyraźnie przepaść między osobami, które doceniają naukę, są jej wdzięczne oraz tymi, którzy ją atakują i hejtują. Może w tych bańkach nie ma po prostu przestrzeni na zrozumienie.

Niedawno rozmawiałem z rzecznikiem Polskiej Akademii Nauk na temat raportu magazynu "Nature" o agresji werbalnej wobec naukowców w czasie pandemii. Powiedział, że nie powinniśmy mówić w tym wypadku o hejcie, bo to słowo zastępcze, a o nienawiści. Zgodzą się państwo z takim postulatem?

BdB: - Możliwe, że "hejt" stało się słowem - wytrychem, ale przecież po angielsku to znaczy właśnie "nienawiść". W polskim może jest bardziej dosadne...

Nie jest ono za mocne w tym wypadku?

BdB: - Często widzę komentarze pod sprawozdaniami z wydarzeń sportowych.  Tam jest mnóstwo banalnego gniewu, ataków dla samej przyjemności hejtowania. Nie ma tam nienawiści, jest raczej smakowanie swawoli językowej, radość z tego, że się jakiemuś piłkarzowi-celebrycie dowali, bo słabo grał w jakimś meczu. Nienawiść to ochota niszczenia, dokonania czegoś brutalnego na adresacie tej emocji. Hejt będzie więc takim rozwydrzeniem komunikacyjnym, a nienawiść czymś więcej. 

- Myślę jednak, że jeśli ktoś często hejtuje, to może mu przybywać nienawiści, bo ona zacznie mu smakować.  Ale po to, żeby się swej nienawiści nie wstydzić, nie powie "nienawidzę", tylko "bronię wyższych wartości". Nienawiść to stan, do którego ludzie przyznają się niechętnie. Prędzej powiedzą, że to ktoś ich nienawidzi, a oni muszą się bronić. Kiedy odejdziemy od wpisów kibiców, a popatrzymy na posty osób intelektualnie zanurzonych w którejś ze wspomnianych baniek, to tam nie zobaczymy deklaracji, że ktoś nienawidzi, ale że "z patriotycznego obowiązku zwalcza błędne poglądy, które powstały w Brukseli jako owoc niemieckiej propagandy i teraz podawane są nam jako toksyna". 

DD: - Dla mnie bardzo bolesny jest hejt na lekarzy. No właśnie: hejt czy nienawiść? Moim zdaniem wpisy i ta swawola językowa to jedno, ale przecież doszło do tego, ktoś uszkodził samochód lekarza czy pielęgniarki albo ostrzeżenia, aby nie bawić się z dziećmi pracowników służby zdrowia.

BdB: - To już jest przejście hejtu w nienawiść. 

Mówimy o nienawiści wtedy, gdy hejt wypełza z internetu na ulicę?

BdB: - Wtedy, gdy przeradza się w czyny.

Czy państwo, jako ludzie związani z nauką i medycyną, doświadczyli też czegoś takiego?

DD: - Szczerze mówiąc, nie czytam nigdy komentarzy na mój temat ani pod moim wypowiedziami, bo nie mam na to ochoty. Po co mam się denerwować? Byłam natomiast zbulwersowana czy bardziej  - było mi przykro, gdy z niektórych placówek zdrowia zaczęli masowo zwalniać się lekarze. Widziałam wpisy, w których  nie było zrozumienia, a hejt na to, że lekarzom chodzi tylko o pieniądze, że mają wszystko, że są uprzywilejowani, a jeszcze "wydziwiają". Zastanawiam się tylko, czy piszą to faktycznie ludzi, potrzebujący dać ujście swoim niezdrowym emocjom czy zawodowi hejterzy.

Znowu pojawia się dysonans: wielu ludzi wylewa żółć na lekarzy, ale kiedy coś złego dzieje się z ich zdrowiem, to przecież idą właśnie do lekarza. Nie wierzą w skuteczność szczepionek, plując wręcz jadem, twierdzą, że ktoś chce ich otruć, ale wierzą w medycynę, gdy są chorzy albo mają wypadek. Skąd się to bierze?

BdB: - Z jednej strony chciałbym powiedzieć, że jak trwoga to do Boga...

...a kiedy jest w porządku, to można lżyć drugiemu człowiekowi?

BdB: Niekoniecznie, bo jeśli prawie połowa ludzi nie chce się zaszczepić, to znaczy że z trwogą ludzie sobie różnie radzą, niekoniecznie korzystając z pomocy tych, którzy myślą racjonalnie. Przecież jest wielu ludzi, którzy, kiedy są chorzy, nie pójdą do lekarza, a zażyją to, co Donald Trump swoim wyborcom polecał na odkażanie.

Chodzi o to tę sytuację, kiedy setki osób trafiały w USA do szpitala po wypiciu wybielacza?

BdB: - Tak. Więc nie zawsze ludzie w trwodze czy chorobie są gotowi uznać, że lekarz jest od leczenia. W Brazylii przygotowywany jest akt oskarżenia przeciwko prezydentowi (Jairowi Bolsonaro - przyp. red.) bo bezkrytycznie negował niebezpieczeństwo pandemii.  Skutki jego działań to mnóstwo ofiar śmiertelnych. Więc w jakimś sensie można powiedzieć, że jest zbrodniarzem. 

DD: - Nasz prezydent też dość niefrasobliwie w pewnym momencie mówił, że on się nie szczepi przeciwko grypie, bo nie. Wracając do tego dysonansu, to jest to generalizowanie. Że cała grupa, czyli na przykład lekarze, jest zła. Ale gdy coś się wydarzy, to ta osoba, która tak twierdzi, idzie do konkretnego człowieka. Ten czasem okazuje się świetnym fachowcem.  Nie idzie się przecież do lekarza jako całej grupy, wobec której jest się nastawionym wrogo, a do jednej osoby. Wtedy to nastawienie zmienia się w zależności od tego, jaki mamy z nią kontakt i doświadczenie. 

- Tutaj bardzo zgrabnie moglibyśmy przejść do wątku zaciekawienia drugim człowiekiem. To, że nabranie szacunku do drugiego człowieka może troszeczkę złagodzić postawy względem ogółu. Kiedy ktoś spotka się z życzliwym przyjęciem ze strony lekarza i zostanie wyleczony, może stwierdzi, że nie wszyscy lekarze są tacy źli. Może osoba, która pozna mądrego, sympatycznego muzułmanina, który absolutnie nie ma ochoty nikogo zgwałcić, zrabować, nikomu zabrać pracy, troszeczkę zmieni myślenie o uchodźcach w ogóle. 

Czyli generalizowanie może działać w dwie strony?

DD: - Raczej określiłabym to jako odejście od generalizowania.

Antygeneralizowanie?

DD: - Antygeneralizowanie, czy nawet poznanie konkretnego człowieka i zaciekawienie nim.

W książce krótko omawiana jest pewna myśl pani profesor na temat tego, że mamy w Polsce przyzwolenie czy nawet pochwałę niskiej kultury, niskich zachowań, czy, mówiąc bez owijania, po prostu głupoty. Może pani tę myśl rozwinąć?

DD: - Zastanawiamy się, dlaczego w ostatnich latach tak się podziało, jak się podziało. Dlaczego jest tyle przyzwolenia na tak wielkie zło, tak wielkie przekręty, jakie się obserwuje, tak wielką korupcję, nepotyzm, okradanie narodu. Zastanawiamy się, jak to się stało, że takie ugrupowanie ma dobre sondaże i jest wybierane. Tłumaczenie tego siłą programu 500 plus nie wystarcza, choć oczywiście korupcja polityczna ma duży wpływ na tę sytuację.   

- Chodzi o dotarcie do ludzi, którzy sobie nie poradzili, którzy może z zazdrością patrzą, że u sąsiada trawa jest bardziej zielona. Jeśli chcemy podtrzymać kontrolę nad tymi ludźmi, trzeba dać im jakąś pożywkę w postaci wyższego poczucia wartości. Czyli cham ma być dumny z tego, że jest chamem, nieuk ma być dumny z tego, że jest nieukiem, niegodziwiec ma być dumny z tego, że jest niegodziwcem.

W "Sztuce..." mówicie państwo o własnych obserwacjach i przytaczacie sporo konkretnych przykładów z życia. Myślałem o jakichś sytuacjach z mojego życia, które można wykorzystać w naszej rozmowie i przypomniałem sobie o dwóch wypowiedziach. Jedna z nich to: "Wiesz co, ja go lubię, bo to jest taki do rzeczy człowiek, nie jest taki inteligentny". Druga: "Ale po co ci to wiedzieć? Za dużo wiedzieć to nie jest dobrze". Czy mamy w Polsce strach przed wiedzą?

BdB: - Nie tyle strach przed wiedzą, ile trud przyjęcia, że świat jest skomplikowany. Wygodniej jest widzieć świat zero-jedynkowo, mieć prosty drogowskaz, przewodnika, któremu się ufa. Może nie jest jakiś uczciwy czy empatyczny, ale przynajmniej mówi, którędy iść. Niektórzy wolą taką sytuację niż namysł nad złożonością sytuacji. A wystraszonymi łatwiej jest zarządzać.   

- Z tego powodu możliwe, ze ludzie nie chcą tego, co skomplikowane, a przecież rzeczywistość jest skomplikowana, jest niekiedy wewnętrznie sprzeczna, a jej obraz zależy od miejsca, z którego patrzymy. I chociaż jedni lubią rozmyślać i poszukiwać, a inni wolą świat czarno-biały i mieć spokój, to przecież nie jest naszym zadaniem osądzać, którzy są lepsi.  Ale z książki, którą omawiamy, wynika, że nam bliższy jest podejście, w którym godzimy się na to, że życie nie jest proste, w dodatku staje się coraz bardziej skomplikowane.  

Poruszacie państwo kwestię dyskusji o zmianach klimatu, która dzieli i polaryzuje ludzi, zupełnie jak pandemia. Czy ten temat ma potencjał do tego, by stać się osią podziału tak silną jak koronawirus? Tematem, który rodzi konflikty nawet w rodzinach czy grupach znajomych?

DD: - Myślę, że tak, bo zmiany klimatu i prognozy na przyszłość wywołują lęk, a ludzie różnie sobie z tym lękiem radzą. Jedni będą zachodzić w głowę i myśleć, co mogę zrobić, żeby nawet o to ziarnko piasku poprawić sytuację: wyłączę światło, posegreguję śmieci albo zademonstruję to, że trzeba chronić Ziemię. Inni, także przez lęk, będą negatywistami, będą uważać, że to wszystko to jakieś bajki wydumane przez tych niedobrych naukowców, a po nas to choćby i potop.

Czy sztuka obsługi życia to w takim razie skuteczna walka z lękiem?

BdB: - To dostrzeganie lęku jako czynnika, który często nami rządzi. Może nie dogmatycznie ani jednoznacznie, ale stanowi dla nas wyzwanie. Inny lęk będzie u kogoś, kto postrzega świat refleksyjnie i perspektywicznie, a inny lęk będzie towarzyszył człowiekowi, który mówi, że byle do wiosny, a w razie czego szklaneczka whisky i będzie dobrze. Inny lęk będzie trapił tego, który martwi się o swojego wnuka, a inny tego, kto nie potrafi spojrzeć kilka czy kilkanaście lat w przód.

- Dla jednych za chwilę będzie już za późno, żeby uratować planetę, dla innych, na przykład pracowników kopalni węgla, ważniejsze będzie pytanie o to, czy grozi im utrata pracy i powinien szukać zatrudnienia w innej branży. Inną perspektywę będzie miał polityk ze Śląska, walczący o głosy górników i ich rodzin, a inną działacz z Pomorza, postulujący budowę elektrowni wiatrowych. Inaczej na świat spojrzy sprzedawca samochodów elektrycznych, inaczej sprzedawca dieseli.  Konflikt, jeśli będzie dobrze rozumiany, będzie prowadził do rozmowy.  Jeśli zostanie uproszczony, będzie wymagał walki i może prowadzić do katastrof. 

Drugi temat, który mnie zaciekawił w książce, to sprawa cyfryzacji naszego życia. W tym momencie będę prowokował, przepraszam, ale dyskusja na ten temat często opiera się na założeniu, że kiedyś było lepiej, a wraz z postępem technologicznym jest coraz gorzej. Można odnieść wrażenie, że taką postawę przyjmujecie państwo w książce. Czy w ten sposób nie psuje się takich rozważań już na starcie?

DD: - Dementuję, nigdy nie miałam na myśli, że drzewiej było lepiej, bo każde pokolenie mówi, że za ich czasów było lepiej, a ta dzisiejsza młodzież jest taka i taka. Że dawniej życie było piękne i proste, a wcale nie było, bo dawniej na widoku publicznym torturowano ludzi, wokół dróg stały szubienice, a główną rozrywką gawiedzi było obserwowanie, jak kogoś chłostano. Ludzkość uczyniła wielki krok naprzód w rozwoju moralnym. Jeśli chodzi o rozwój technologiczny to jest to coś wspaniałego, ale to jest tak jak z nożem: może służyć do krojenia chleba albo stworzenia pięknej rzeźby z drewna, a można go wbić komuś w plecy.

BdB: - To jest właśnie ta złożoność, o której mówimy. Przecież nie ma uzasadnienia merytorycznego podział na miłośników technologii czy świata cyfrowego i na tych, którzy będą ten świat potępiać. Ta sama okoliczność może być tworzyć dobro i może tworzyć zło. 

Na ile pandemia pogłębia problem, którym jest uzależnienie od technologii?

DD: - Obserwujemy problem narastania różnego rodzaju uzależnień w ogóle, w tym także od nowych technologii, szczególnie u młodych ludzi. Czas izolacji pogłębił ten problem. Z drugiej strony pandemia nauczyła nas w fantastyczny sposób korzystać z tych narzędzi. Wielu starszych ludzi polubiło komputer i nauczyło się nim obsługiwać i dzięki temu przezwyciężyli swoją samotność, także przez różnie zajęcia online organizowane dla seniorów czy spotkania Uniwersytetu Trzeciego Wieku w internecie. Pandemia pokazała dobrą stronę cyfryzacji.

BdB: - A jednocześnie,  pojawiło się niebezpieczeństwo, że ekranik smartfona będzie zastępował to, co nazywamy  relacjami face-to-face. Pamiętam taką fotografię, na której w muzeum pod obrazem Rembrandta siedzi grupka młodzieży wpatrzona w telefony.

Może dowiadywali czegoś więcej o obrazie?

BdB: - Boje się, że pisali do swoich znajomych: "wiesz co, ja jestem w muzeum, a ty gdzie?".  Oczywiście inna będzie sytuacja kilkuletniego chłopca, a inna człowieka, który ma już tak zwane swoje lata i będzie bardziej uważny, żeby nie dać się zniewolić. Smartfon powinien być naszym służącym, a nie panem. Kluczowe jest pytanie, czy ja czuwam nad tym urządzeniem, czy ono pomaga w komunikacji i czy na przykład gra w sudoku stanie się dla mnie tak ważna, że nie będę mógł się od niej oderwać.  Czy będzie smakował świat cyfrowy i z niego korzystał, czy stanie się - nawet o tym nie wiedząc - jego sługą.

Rozmawiali państwo z osobami, które cierpią na leki związane z aktywnością w mediach społecznościowych?

DD: - To znowu problem głównie młodych ludzi którzy na przykład zrobili coś wstydliwego, czego nie chcieliby pokazać, ktoś zrobił im zdjęcie albo nagrał i potem to opublikował. Taka osoba wycofuje się z życia towarzyskiego, wpada w rozpacz albo wręcz ma zamiary samobójcze.

BdB: - Uzależnienie oznacza, że potrzebuję szybko nagrody. Więc jeżeli znajdę przy swoim zdjęciu dużo lajków, to znaczy, że znajomi mnie uwielbiają, a jeśli nie, to wpadnę w rozpacz. W ten sposób technologia nas regresuje. Głupiejmy od niej dlatego, że się uzależniamy od zwierciadła społecznego, które nie jest oparte na dokonaniach i własnym rozwoju. Kultura selfie jest w swojej istocie pułapką narcystyczną.

Czy powinniśmy ostrzegać przed zagrożeniem płynącym ze złego korzystania z nowych technologii? Mam wrażenie, że zagadnienie to traktowane jest wciąż po macoszemu, bo ci, którzy mogą podjąć jakieś działania, nie rozumieją tego świata.

DD: - Ale przecież takie rzeczy się już dzieją. Mamy nawet kampanie reklamowe kierowane do młodych, które podkreślają, żeby nie przejmować się zafałszowanym światem mediów społecznościowych, gdzie publikowane są zakłamane obrazy rzeczywistości w postaci zretuszowanych zdjęć.

BdB: - Można pokazywać potencjalne zagrożenie, ale można też zwrócić się ku sztuce i refleksji pogłębionej. Nie mówię tylko o tym, żeby pójść do teatru, czytać Wisławę Szymborską i  oglądać obrazy Wilhelma Sasnala, ale także zachęcam, by patrzeć na świat wrażliwie i szukać w nim piękna i dobra. Wierzę, że to może być jakieś antidotum na papkę reklamową i medialną.

DD: - Warto poszukiwać równowagi, bo jeżeli całkowicie zanegujemy tę luźną czy hedonistyczną stronę życia, to dojdziemy do absurdów pod tytułem kształtowanie cnót niewieścich. Zawsze więc we wszystkim potrzebny jest balans.

Przeczytaj także:

Prof. Magdalena Szpunar: Żyjemy w erze cyfrowego narcyzmu

Dlaczego nienawidzimy świąt? Robert Rutkowski: Polacy idą na wigilię jak na ring

Igor Rotberg: Nienawiść przynosi pieniądze, a pandemia podsyca płomień hejtu

INTERIA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy