Reklama

Jestem równą babką

Uchodzi za chłodną i zdystansowaną, a okazuje się wulkanem energii. Nam opowiada... jak została kierownikiem budowy. Zdradza też, że jako mama nie powiedziała ostatniego słowa.

Twoja bohaterka Tamara z serialu "Na krawędzi" przypomina trochę Lisbeth Salander z "Millennium". Wzorowałaś się na niej?

Maja Hirsch: - Już ktoś mi to mówił. Muszę w końcu obejrzeć "Dziewczynę z tatuażem". Na nikim się nie wzorowałam. Dostałam scenariusz, który bardzo mi się spodobał. Coś było w tej postaci do zagrania.

Prywatnie jesteś podobna do Tamary?

- Tak jak ona wydaję się niedostępna. Czasem od nowo poznanych osób słyszę: "Myśleliśmy, że jesteś inna, a ty okazałaś się taka otwarta". Są zdziwieni, że bywam równą babką, bo mam wizerunek osoby zdystansowanej. Wydaje mi się, że jestem delikatna. Brakuje mi twardego podejścia i konsekwencji w dążeniu do własnych celów. Zazdroszczę ludziom, którzy osiągnęli sukces dzięki temu, że byli uparci.

Reklama

Jak przygotowywałaś się do tej roli?

- Kilka osób pytało mnie, czy rozmawiałam z psychologiem albo miałam kontakt z kobietami, które zostały zgwałcone. Nie. Starałam się odnaleźć w sobie stany z przeszłości, w których bardzo się bałam albo czułam się skrzywdzona. Skupiłam się też na przygotowaniu od strony fizycznej. Tylko w jednej scenie zastąpiła mnie kaskaderka. Resztę zrobiłam sama. Trenowałam judo.

Jak długo?

- Kilka tygodni. W jednym z odcinków jest scena, w której ja i Marek Bukowski nawzajem się "przerzucamy". Najpierw ja Marka, potem on mnie. Fajnie było. Treningi stały się dla mnie wyzwaniem, bo strasznie nie chciało mi się ćwiczyć! Biegaliśmy po całej sali, co chwila jakieś przewroty. Potworność. Zatrzymywałam się i prosiłam: "Nie, chłopaki, ja już nie daję rady!". Potem miałam takie zakwasy i siniaki, że nie mogłam wstać.

W razie napadu umiałabyś się obronić?

- Poznałam kilka chwytów, ale nie wiem, jak bym się zachowała w sytuacji zagrożenia. Judo to sport, który ładnie wygląda. Tak naprawdę ćwicząc, uczymy się, co robić, by powalając partnera, nie wyrządzić mu krzywdy.

A czy prywatnie uprawiasz jakiś sport?

- Biegam, z przerwami, od kilkunastu lat. Zachęciła mnie do tego Katarzyna Walter. Powiedziała: "Chcesz mieć formę? Biegaj codziennie 20 minut". Dzięki bieganiu zgubiłam kilka kilogramów tuż przed egzaminami do szkoły teatralnej. A potem jogging stał się nawykiem. Ostatnio nabyłam tzw. dres sauna, czyli strój, w którym człowiek strasznie się poci. Coś niesamowitego!

Sport wpływa też na psychikę.

- Mam dosyć melancholijną naturę i muszę coś z tym robić. Wczoraj wieczorem biegałam i dziś obudziłam się z prawdziwą radością, z uśmiechem na twarzy. Staram się jednak nie przesadzać z joggingiem. Słyszałam historię o facecie, który przez całe życie często biegał. Pewnego dnia odpuścił i... zmarł! Nie podejmę więc tego ryzyka (śmiech).

Co poza bieganiem cię cieszy?

- Fakt, że nareszcie jest wiosna. Cieszą mnie też sukcesy mojej córki i fakt, że udało mi się zrobić prawo jazdy. Radość dają mi także kontakty z fajnymi osobami. Uwielbiam szczerych, prostolinijnych ludzi - z takimi mogłabym konie kraść. Lubię poplotkować z przyjaciółką. Kiedyś w ogóle nie spotykałam się z koleżankami. Teraz siedzę w kawiarni, rozmawiam i nie mam poczucia straconego czasu. I jeszcze mnie coś cieszy: moje koty, na punkcie których mam absolutnego fisia. One mnie uspokajają. Dziś wyjątkowo się nie spóźniłam, ale zazwyczaj jest tak, że już wychodzę, ale w ostatniej chwili wracam, bo jeszcze muszę je pogłaskać. I cieszy mnie również, że wyremontowałam dom moich marzeń.

Słyszałam, że byłaś szefem budowy?

- To mój ogromny sukces! Pomagała mi koleżanka - projektantka Monika Rembikowska. Remont mieszkania trwał rok. Parę rzeczy jest jeszcze nieskończonych, bo zabrakło funduszy...

Na takie przedsięwzięcie trzeba poświęcić dużo czasu. Zrobiłaś sobie przerwę od pracy?

- Miałam bardzo dużo przerw w karierze. Jeszcze w szkole teatralnej Jan Englert powiedział nam, że ten zawód "bywa piękny". Nie potrafiłam wtedy tego zrozumieć. "Jak to bywa? Przecież my artyści tworzymy sztukę, robimy wzniosłe rzeczy. Ten zawód jest, a nie bywa piękny", myślałam. Dziś mówię, że bywam aktorką, bo chwile satysfakcji zawodowej zdarzają się tylko od czasu do czasu. Zazwyczaj w teatrze. Ale na pewno zdarzy mi się jeszcze coś fajnego.

Jak sobie radzisz w sytuacjach kryzysowych?

- Nie znam recepty. Na szczęście mam na głowie dużo rzeczy niezwiązanych z pracą. Z drugiej strony, może gdybym odnosiła same sukcesy, miałabym muchy w nosie i patrzyła na wszystkich z góry?

Mówi się, że związek z aktorem jest trudny. Wy (życiowym partnerem Mai jest Jacek Braciak - przyp. red.) szczęśliwie omijacie rafy. Jak wygląda wasze codzienne życie?

- Bardzo normalnie (śmiech). Śmieci, zakupy, wszystko jak w każdej innej rodzinie.

Kiedy zostałaś mamą, wycofałaś się z zawodu. Żałowałaś tego kiedyś?

- Mój urlop macierzyński trwał trzy lata. I nigdy tego nie żałowałam. Byłam młoda, miałam 24 lata. Marysia ma dziś już dziesięć lat. Rozmawiamy prawie o wszystkim. Jestem chyba nietypową mamą, bo czasem zachowuję się jak nastolatka.

Jaka jest twoja córka?

- Dojrzała w osądach. Ma też fantastyczne poczucie humoru, kompletnie abstrakcyjne. Czasem się kłócimy, ale zawsze na koniec dochodzimy do porozumienia. Umiemy się dogadać. Rośnie mi mała przyjaciółka. To cenne, nie będę kiedyś sama.

Kim chce być Marysia w przyszłości?

- Chciała być "panią od przedszkola". Wyjaśniłam jej jednak, że to jest bardzo trudny zawód - osiem godzin, hałaśliwe dzieci. Stwierdziła, że wobec tego jeszcze się zastanowi. W każdym razie nie marzy, by być gwiazdą. W odpowiednim czasie sama podejmie decyzję. Być może wybierze aktorstwo. A ja nie powiem jej wtedy jak niektórzy rodzice: "Poszłabyś na prawo. Weź się za coś poważnego".

To co jej powtarzasz?

- Dużo mówię o tym, by nie donosiła i nie plotkowała za plecami. Powtarzam jej też, żeby nie urażała ludzi swoim złym nastrojem. Bardzo nie lubię, gdy ludzie się z tym obnoszą. Domyślanie się, dlaczego ta pani była dla mnie niemiła, jest przykre. Marysię uczę też uczciwości względem siebie. To wielkie słowa, ale ja już z nią o tym rozmawiam. Tłumaczę: "Kiedy będziesz gadać za plecami, to ciężko ci będzie spojrzeć tej osobie w oczy", albo "Nie rób komuś czegoś, czego sama nie chciałabyś doświadczyć". To najprostsze rzeczy, ale moim zdaniem ważne. Z dziećmi trzeba dużo rozmawiać.

Jako mama nie powiedziałaś chyba jeszcze ostatniego słowa?

- Od jakiegoś czasu nie mówię "nigdy". Odpowiadając więc na pytanie powiem - teraz nie, ale może za jakiś czas.

Rozmawiała Justyna Kasprzak


SHOW 10/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: M jak miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy