Reklama

Katolickie feministki chcą zmian w Kościele

We wczesnym chrześcijaństwie kobiety pełniły ważne funkcje w Kościele. Nauczały, były apostołami i diakonami. Kiedy i dlaczego utraciły swoją rolę? Jakie są tego konsekwencje? O kapłaństwie kobiet, władzy w Kościele i o tym, czy umierając na krzyżu Chrystus odkupił również kobiety, rozmawiamy z Zuzanną Radzik, teolożką, autorką książek „Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół” i „Kościół kobiet”.

Izabela Grelowska, Styl.pl: Opowieść o św. Tekli to doskonały materiał na film.

Zuzanna Radzik: - Tekla jest bardzo współczesną bohaterką. Mogłaby być patronką akcji #metoo, bo od samego początku doświadcza, że jej ciało znaczy dla mężczyzn coś, czego ona nie chce. Św. Paweł odmawia jej chrztu, bo uważa, że jest zbyt piękna. Tekla wędruje jego śladem i zostaje napadnięta na ulicy przez obcego mężczyznę, który próbuje ją "pocałować". To ewidentna sytuacja molestowania seksualnego, na które ona się nie godzi. Broni się i zostaje oskarżona o znieważenie dostojnika miejskiego. Jest sądzona i skazana na śmierć. Na arenie, naga, przemawia przed naczelnikiem miasta. Kiedy kończyłam ten rozdział, na Marszu Kobiet w Los Angeles Natalie Portman opowiadała, jak po filmie "Leon zawodowiec" jako 13-latka doświadczała seksualnego zainteresowania fanów i hejterów. Jak uczyła się pracować ze swoim ciałem, żeby nie budziło takich emocji i jakie koszty emocjonalne poniosła w związku z tym. Zrozumiałam wtedy, że Portman i Tekla to ta sama historia rozdzielona o 19 wieków.

Reklama

Tekla spotkała się z dużym poparciem innych kobiet. Nie wiem, czy w dzisiejszych czasach mogłaby liczyć na tak solidarną postawę.

- Prawdopodobnie tekst powstał w kręgach kobiet i wdów. Odnosi się do tematów, na które ówcześni mężczyźni raczej nie byli wrażliwi, i bardzo dowartościowuje kobiety. W tej opowieści świat się dzieli na to, co żeńskie i to, co męskie. Lwica staje po stronie Tekli, lew jest przeciw niej.

Można potraktować kręgi wdów jako pierwsze chrześcijańskie feministki?

- Byłabym ostrożna z anachronicznym używaniem terminów, ale tekst przedstawia kobiecy punkt widzenia. Powstał w II wieku, w momencie kiedy kobiety zaczynają tracić różne role w Kościele. Kościół jest jeszcze nieoficjalną instytucją, ale już ma swoich biskupów, stabilizuje się. Wykuwa się konkretny kształt tego wcześniej anarchistycznego ruchu. Kształtują się struktury, określa się kto jest heretykiem, kto jest "poza". I często poza Kościołem lądują grupy prokobiece. Dużo się zmienia i one wyraźnie czują, że ten proces następuje.

- Autorzy Listów Apostolskich są wyraźnie zainteresowani uregulowaniem tematu wdów. Widać, że przyszedł czas, by energię kobiet w Kościele skanalizować w bezpieczny sposób. Z pewnością świat na zewnątrz też nie chce rewolucji genderowej. Kościół pilnuje się, żeby pod tym względem nie rzucać się w oczy. Widzimy to u św. Pawła, który z jednej strony mówi, że "nie ma mężczyzny ani kobiety", a z drugiej poucza, jak kobiety powinny się zachowywać i jest to dalekie od rewolucji.

Ta formuła chrzcielna "nie ma mężczyzny ani kobiety" robi ogromne wrażenie. Czy Kościół miał w swoich początkach jakiś potencjał równościowy, który być może został zaprzepaszczony?

- Bardzo wiele wskazuje na to, że rzeczywiście była to formuła chrzcielna. Jakie były jej konsekwencje? Mogło być tak, że wchodzono do basenu, wypowiadano te słowa, ale po wyjściu wracano do świata, który się nie zmienił. Kobiety nadal ubierały się jak kobiety, mężczyźni jak mężczyźni. Wszyscy wiedzieli, jak się zachować na zgromadzeniach, ale odnosili się do siebie inaczej, bo wiedzieli, że są równi. Podobne zalecenia św. Paweł ma w stosunku do niewolników - nie każe ich uwalniać, ale traktować jak braci. Może na tym zatrzymywały się aspiracje i równość przeżywano w sekrecie.

- Ale mamy też przykład Kościoła rzymskiego, który jest pełen kobiet pełniących ważne role. Jest apostoł Junia, diakon Febe, Pryska, która gości Kościół w swoim domu i naucza. Są też wymieniane inne kobiety, które trudzą się dla ewangelii. Co się stało, że ich publiczna działalność została ograniczona? W pewnym momencie musiały zauważyć, że sprawy wyślizgują się im z rąk. To spowodowało bunt i frustrację, która wyziera z opowieści o Tekli.

Bunt?

- Tak. Tekla w końcu sama chrzci się na arenie, po czym oświadcza Pawłowi, że teraz idzie głosić. Nie potrzebuje pośrednictwa, ani pozwolenia. To jest świadectwo, że coś się w tym temacie gotuje. Tekla stała się bardzo popularną świętą, zainspirowała wiele kobiet. Z okruszków, które znajdujemy w starożytności: z fragmentów apokryfów, czy z inskrypcji, dowiadujemy się, że istniała mocna tradycja przywództwa kobiet, które często odwołują się do Tekli czy diakona Febe z Listu do Rzymian. To kropki, które zaczynają układać się w obraz.

Czy istnienie Febe może mieć wpływ na dyskusję o tym, czy kobiety mogą być diakonami?

- Febe została nazwana diakonem, ale nie wiemy, co to dokładnie oznaczało. Rzeczownik sugeruje posługę. Z pewnością pełniła ważną funkcję. Możemy spekulować, ale podkreślam, że nie została określona jako diakonisa, co oznaczałoby posługę skierowaną tylko do innych kobiet, np. służenie przy ich chrztach. Febe wyraźnie została nazwana diakonem. Jej postać i cała wymieniona w Liście do Rzymian lista kobiet pełniących ważne funkcje skłania do postawienia pytania, dlaczego nasz Kościół tak nie wygląda. To jest lepszy sposób na rozpoczęcie dyskusji niż "my byśmy chciały". Warto się zastanowić dlaczego Febe mogła być diakonem, a Junia mogła być apostołem. Dlaczego mogły mieć takie role w Kościele, które dzisiaj nie są dla kobiet dostępne.

Junia apostoł jest chyba bardzo niewygodna, skoro w tłumaczeniach Pisma Świętego zmieniono jej płeć. To rodzi pytanie, na ile możemy mieć zaufanie do tłumaczeń, skoro dopasowują fakty do tezy.

- Bibliści, którzy na początku XX wieku przygotowywali krytyczne wydanie Nowego Testamentu, uznali, że kontekst sugeruje płeć męską. Śmieję się, że chyba chodzi o kontekst, w którym żyli ci bibliści, czyli świat z roku 1927, gdzie kobiety nie są apostołami, i nie pełnią żadnej rangi w Kościele, a w społeczeństwach dopiero co dostają prawo głosu. Bo z pewnością nie wynika to z kontekstu starożytnego. Imię Junias nie istniało, natomiast imię Junia było bardzo popularnym imieniem żeńskim. Co więcej Ojcowie Kościoła nie mają żadnych wątpliwości, że chodziło o kobietę, dziwą się jedynie, że miała taki autorytet. Główną pobudką biblistów było to, że nie wyobrażano sobie, żeby kobietę nazwać apostołem.

- W edycji z lat 90. bez słowa komentarza Junia znowu stała się kobietą. Niestety do tego czasu na podstawie wydań krytycznych dokonano tłumaczeń na języki narodowe. Są one skażone tym błędem.

Kobiety nie tylko pełniły ważne funkcje w Kościele. Stawia pani tezę, że Bóg bardziej bezpośrednio kontaktuje się z kobietami. To Maria rozmawia z aniołem podczas zwiastowania. Z aniołami rozmawiają też kobiety przy grobie Jezusa.

- Spośród ewangelistów jedynie Łukasz przywiązuje wagę do tego, że Bóg przychodzi również do kobiet i że są one ważnymi graczami w historii zbawienia. Ale we wszystkich ewangeliach kobiety, które przychodzą do pustego grobu są wymienione z imienia, musiały to być zatem postacie znaczące, których nie można było pominąć. Trudno jest sobie wyobrazić, że przekazały uczniom nowinę, a potem nagle przestały mówić. Myślę, że one nadal głosiły.

Wśród nich Maria Magdalena "apostołka apostołów"...

- Maria Magdalena jest wymieniana w grupie kobiet u grobu we wszystkich czterech Ewangeliach. Musiała mieć ogromny autorytet, który później próbowano zgasić. Ostatecznym ciosem było kazanie papieża Grzegorza Wielkiego o Marii Magdalenie jako o nierządnicy. Zrobił z niej po prostu dziwkę i ta opinia przylgnęła do niej na wieki.

Dobry sposób, by zdyskredytować kobietę.

- Idealny. W ten sposób odebrano jej autorytet apostolski. Teksty odkryte w Nadż Hammadi potwierdzają, jak ważną postacią była we wczesnym chrześcijaństwie. Dobrze, że papież Franciszek podniósł rangę dnia, w którym wspominamy Marię Magdalenę, do święta takiego samego jak wspomnienie innych apostołów. Myślę, że kobiety powinny to podchwycić i pochylić się nad jej apostolskim powołaniem.

Ale kobiety były też dyskredytowane jako takie. W wielu wczesnochrześcijańskich opowieściach widzimy, że kobieta musi nie tylko przezwyciężyć swoje ludzkie ograniczenia, ale też niejako wyjść ze swojej kobiecości, jakby ona sama w sobie przeszkadzała w życiu duchowym.

- Starożytność, nie tylko chrześcijańska, myślała o kobietach w sposób bardzo niepochlebny. Wzmagały się nurty pogardzające cielesnością, z którą kobieta była mocniej wiązana poprzez swoją fizjologię: krwawienie, porody, połogi, karmienie. Uważano, że nie jest zdolna do takich wyżyn ducha jak mężczyzna. Ojcowie Kościoła zastanawiali się nawet czy męczennica dzielnie znosząca śmierć nie staje w jakiś sposób mężczyzną.

- Kobiecość trzeba było pokonać. Wiązała się z dłuższą, cięższą drogą. Dzisiaj mamy odwrócenie tej sytuacji. Obecnie chrześcijański stereotyp łączy kobiecość z łagodnością i empatią. Te cechy są bliższe ideałowi życia chrześcijańskiego i to mężczyźni muszą się bardziej natrudzić, by go osiągnąć. Kobietom odbiera to zasługi, bo przecież dla nich poświęcenie się dla innych to też jest koszt i wysiłek. Stereotypy na temat płci panujące w danych czasach mają wpływ również na życie duchowe.

Ale jest wątek wspólny. Kobiecość jest wiązana z pewną duchową ułomnością.

- Tak. Jeśli, jak kiedyś zrobiła to teolog Monika Waluś, przeanalizujemy argumentację papieży, którzy w XIX i XX wieku ogłaszali kobiety świętymi, to często napotkamy na sformułowania: "Stała się taka mężna", "Kobieta, której prawie wyrosła broda". To są w miarę współczesne teksty, w których obserwujemy zdziwienie, że można się wybić od kobiecości do świętości.

Bo świętość jest jednak męska?

- Cały czas, nie tylko w starożytności, tak myślano. Możemy znaleźć na to dowody.

Czy blokada wokół tematu kapłaństwa kobiet jest związana z przekonaniem, że jest granica rozwoju duchowego, której kobiety nie mogą przekroczyć?

- Przyczyn jest wiele. Na pewno istnieje silne przywiązanie do tradycyjnej teologii, która mówi, że nie ma takiej możliwości. Ludzie są z tym pogodzeni, nie lubią zmian. Ale zwraca uwagę nerwowość, z jaką ta dyskusja jest zamykana. Biskup William Morris z Australii został zmuszony do rezygnacji przez Benedykta XVI, tylko dlatego, że napisał w liście pasterskim, że wyświecałby kobiety, gdyby Watykan się na to zgodził. Nie chciał tego robić wbrew Watykanowi, po prostu podniósł temat. Możemy to zestawić z historią kardynała Theodore McCarricka, który przez wiele lat molestował i nikt nie kazał mu rezygnować z bycia biskupem. To pokazuje jak śmiertelnie poważnie jest traktowane nawet lekkie wychylenie w temacie kapłaństwa kobiet. Dlatego ludzie są bardzo zdyscyplinowani. Trzeba naprawdę nie mieć nic do stracenia, żeby oficjalnie zabrać głos w tej sprawie. Jeśli pełni się zawodowo jakieś funkcje w Kościele, będzie to prowadzić do zwolnienia.

A dlaczego w ogóle miałoby się podejmować tę dyskusję?

- Dlatego, że w Kościele władzę mają tylko duchowni, a duchownymi są zawsze mężczyźni. Według kościelnej nomenklatury nawet zakonnice są świeckie. Wszelka władza, jaką dysponują świeccy w Kościele jest zawsze delegowana i może być zabrana. I coraz bardziej znaczące jest pytanie, w którym momencie się na to zgodziliśmy.

- Jak możemy wprowadzać zmiany w Kościele, żeby był przejrzysty, żeby nie dopuszczał do afer pedofilskich, które idą później na konto całej wspólnoty, a nie tylko molestujących biskupów czy księży, jeśli nie mamy żadnego sposobu pociągania do odpowiedzialności naszych własnych dostojników kościelnych? Dlatego rozmowa między kobietami i mężczyznami, a także między duchownymi i świeckimi, o tym kto sprawuje władzę w Kościele jest potrzebna. Blokowanie tematu kapłaństwa kobiet wynika z obawy przed utratą władzy.

Pojawia się też argument, że kobiety nie mogą być kapłanami, ponieważ w czasie sprawowania mszy ksiądz niejako reprezentuje Chrystusa, który był mężczyzną. To oznaczałoby, że chrystusowe bycie mężczyzną jest ważniejsze niż bycie człowiekiem.

- Tak. Możemy zapytać, czy jeśli Chrystus wcielił się tylko w mężczyznę, to czy nastąpiło też odkupienie kobiet? Czy to naprawdę będzie taki dysonans, jeśli kobieta wypowie słowa: "To jest ciało moje"? Czy można zakładać, że ludzie wierzą w transsubstancjację, a nie poradzą sobie z tym, że kobieta stoi przy ołtarzu, kiedy ona się dokonuje?

- Nie rozumiem, dlaczego akurat bycie mężczyzną jest tą cechą, którą musimy kontynuować od apostołów. Dlaczego nie bycie obrzezanym Żydem, albo rybakiem. Jeśli cechy fizyczne są takie istotne, to dlaczego męskość jest jedyną, do której się przywiązaliśmy? To są poważne pytania, ale pozostają bez odpowiedzi, bo nie ma dyskusji na temat kapłaństwa kobiet. O czym zatem możemy rozmawiać, jeśli chodzi o kobiety w Kościele? Chyba, że w ogóle nie ma chęci takiej rozmowy. Ale nas jest więcej niż połowa z miliarda dwustu milionów katolików na świecie. Chyba warto wziąć nas pod uwagę.

Wydaje się, że Kościół ma całkiem sporo do powiedzenia na temat kobiet...

- Może przydałoby się jednak więcej namysłu, a mniej kompulsywnego wydawania stanowisk. Świat się zmienia, inaczej mówi się o rolach płciowych, a tu wciąż wydawane są listy pasterskie potępiające gender. Lepiej byłoby się uspokoić i zastanowić. Teologia ciała Karola Wojtyły nie załatwia sprawy, bo również jest uwikłana w stereotypy płciowe swoich czasów. W wielu momentach opiera się o stwierdzenia typu "bo kobieta to widać, że jest taka i taka".

- W konsekwencji mamy teraz duszpasterzy internetowych, którzy głoszą mądrości w rodzaju "kobiety dbają o szczegóły, wiec lepiej dekorują domy", "mąż wraca z pracy, a żona gotuje obiad". Dla kobiet tworzona jest pewna matryca, w której powinny się zmieścić. Problem w tym, że tworzą ją biskupi i duszpasterze, którzy nie znają się na takich kobietach jak na przykład ja. Nikt z nich do mnie nie przychodzi i nie pyta: "Jak ty żyjesz dziewczyno, jakie są przed tobą wyzwania?". Ja tylko słyszę, jakie one są według nich.

Głosy kobiet nie są brane pod uwagę?

- Przed jedną z konferencji poświęconych kobietom kardynał Gianfranco Ravasi wpadł na pomysł, że warto by się skonsultować z samymi zainteresowanymi. Kobiety miały przesyłać minutowe filmiki o tym, jak to jest być katolicką kobietą. Prośba została ogłoszona przed samymi świętami, kiedy kobiety mają roboty po uszy. Nie wzięto też pod uwagę, że Kościół nie kończy się na Francji czy Stanach Zjednoczonych i nie każda katolicka kobieta na świecie może po prostu wziąć telefon do ręki i nagrać minutowy filmik. To zostało określone jako konsultacje, ale nie miało prawa przynieść jakichkolwiek wymiernych rezultatów. Dlatego pojawiły się głosy kobiet katolickich, które chcą być przez biskupów usłyszane. Chcemy przerwać to zaklęte koło, w którym powołuje się biskupa do spraw teologii kobiet, podczas kiedy od 40 lat kobiety piszą teologię.

Co to znaczy być katolicką feministką?

- Feminizm katolicki nie jest jednolity, ale dla nas wszystkich ważne jest przekonanie, że chrześcijaństwo naprawdę ma w sobie przesłanie fundamentalnej równości kobiet i mężczyzn, a Kościół może być wspólnotą, w której ono się realizuje. To może być trudne, to może być wielka zmiana, rozciągnięta w czasie, ale powinniśmy mieć przynajmniej jakiś plan.

- Ja chciałabym innego Kościoła. Uważam, że Bóg daje Kościołowi dary poprzez jego członków. Odrzucając kobiety od posługi, odrzucamy boże dary. Formatując kobiety według arbitralnie przyjętych założeń nie traktujemy poważnie tego, co mogą one dać Kościołowi.

Po lekturze "Kościoła kobiet" odniosłam wrażenie, że katolickie feministki funkcjonują na obrzeżu Kościoła, a sama instytucja jest tak skostniała, że nie wywołają na niej nawet rysy. Czy widzicie sens trwania przy Kościele, który nie daje żadnych widoków na zmianę?

- Przy całej niewygodzie jaką odczuwam, jest to nadal mój Kościół. Nigdy się z niego nigdzie nie wybierałam. Mam nadzieję, że nie dojdzie do momentu, w którym ktoś by mnie przekonał, że nie ma tu dla mnie miejsca. Nie chcę być chrześcijanką poza wspólnotą. Chrześcijaństwo to nie jest tylko moja relacja z Bogiem, ale relacja z Bogiem, która otwiera mnie na świat i innych ludzi. Wspólnota jest tego weryfikacją.

Są też inne wspólnoty...

- Ja jestem bardzo katolicka. Kult świętych, sakramenty i teksty tego Kościoła są dla mnie ważne. Wśród luteranów czy metodystów byłabym farbowanym lisem. Oczywiście mogłabym zamknąć się w domu, okopać tekstami, postaciami świętych i przetrwać. Ale nie potrafię się w ten sposób odizolować, nie godzę się też na to, by ktoś zawłaszczał mój Kościół. To nie jest tylko moje doświadczenie, jest nas naprawdę dużo, o czym przekonałam się choćby z listów, jakie dostałam po publikacji "Kościoła kobiet". Tę książkę pisałam trochę sama dla siebie, jako opowieść, która mnie przytrzyma i pokaże mi samej, że da się być kobietą w Kościele.

 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy