Reklama

Kayah: Jeśli kogoś kochasz...

... daj mu wolność, przekonuje. Tylko SHOW artystka opowiada, jak radzi sobie z własnymi słabościami i ze zbuntowanym nastolatkiem w domu. Zdradza też autorski patent... na udaną imprezę.

Świetnie pani wygląda. Sukces nowej płyty chyba dodaje skrzydeł... Co pani robi, że emanuje tak dobrą energią?

Kayah: - Jestem normalną kobietą, która prowadzi dom, ma nastoletniego syna, więc nieobce mi są zwykłe codzienne sprawy, z którymi - jak każda kobieta - muszę się brać za bary. Martwię się o rachunki, robię zakupy, rozwiązuję problemy wychowawcze. Tylko kiedy inne panie idą do biura, ja jadę występować... Rzeczywiście, sukces "Transoriental Orchestra" bardzo mnie uskrzydla.

Co by pani poradziła innym mamom nastolatków?

Reklama

- Nie poczuwam się do roli kogoś, kto mógłby udzielać rad. Każde dziecko to indywidualność, inne potrzeby. Może zanim zwariujemy z rozpaczy albo bezsilności, powinniśmy przypomnieć sobie, co się działo, kiedy sami byliśmy nastolatkami i jaki był nasz stosunek do starszych. Może wtedy okaże się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni...

Co jest najważniejsze w wychowaniu dziecka?

- Pewnie konsekwencja, ale nie umiem w niej wytrwać. Najważniejsza jest bezwarunkowa miłość i akceptacja mimo popełnianych błędów. Wszyscy się przecież na nich uczymy. Jak każdemu rodzicowi zależy mi, by moje dziecko wyrosło na człowieka o silnym charakterze, ale ciepłym sercu, z poczuciem honoru i własnych granic, otwartą głową i życzliwością dla świata. Chciałabym, by Roch nie zmarnował swojego potencjału. By znalazł szczęście w miłości i rodzinie. Jest jedna sentencja, którą sobie przyswoiłam: "Co wyślesz, dostaniesz".

Dziś dzieci mają wszystko. Czy dając im to, czego sami nie mieliśmy, psujemy je czy poszerzamy horyzonty?

- Kiedyś zauważyłam, że mój syn zamiast bawić się zabawkami, jakie dostał pod choinkę, woli opakowania po nich. Zdałam sobie sprawę, że być może zarzucam go dobrami, których sama nie miałam, a on wcale tego nie potrzebuje. Dziwi mnie, że Roch potrafi się nudzić. Ma wszystko: swoje pokoje, komputery, gry, książki, kolegów. Ja w jego wieku nie miałam nawet własnego kąta, a moja niezamożna rodzina nie mogła mi zapewnić drogich zabawek. Dlatego robiłam je sobie sama i nigdy nie wiedziałam, co znaczy nuda. Ale to chyba znaki czasu.

Dziś udaje się pani minimalizować liczbę prezentów?

- Co roku obiecuję sobie, że po trzy na łebka. Ale potem nie mogę się powstrzymać... Zawsze staram się, żeby samo opakowanie było już pięknym prezentem. Ten zwyczaj został mi chyba z czasów, kiedy nam się w domu nie przelewało. Po dwóch tygodniach spędzonych na pakowaniu nie mogę już patrzeć na wstążki i na kolorowe papierki. W Wigilię otwieranie tych paczuszek zajmuje nam ze dwie godziny. Ale nic nie daje większej radości niż sprawianie przyjemności innym. Z drugiej strony nie wolno zapominać, że to nie prezenty są istotą świąt, ale bycie razem.

Edyta Bartosiewicz powiedziała, że jest pani doskonałą gospodynią i wydaje najlepsze przyjęcia. Jaki jest pani przepis, by ludzie dobrze się bawili?

- Kiedy jeszcze nie byłam matką i nie miałam zbyt wielu obowiązków, moim życiem po części byli przyjaciele. Dom stał dla nich otworem, i czym chata bogata. Zbytnio bogata nie była, ale nikt się nie orientował, bo zawsze umiałam robić coś z niczego. Podawałam kromkę czerstwego chleba na tacy udającej srebrną i wszyscy się nabierali. Uwielbiałam imprezy tematyczne. Kiedy wracałam z podróży, serwowałam tamtejsze potrawy i muzykę, a także pokaz slajdów. Obowiązkowo też odbywały się egzotyczne tańce z danego regionu. Najfajniejsze potańcówki miały miejsce w moim najmniejszym mieszkanku - wynajmowanych 40 metrach kwadratowych. Im mniej miejsca, tym więcej ludzi i tym weselej.

Pamięta pani jakąś szczególną imprezę?

- Kiedyś przegrałam z Edytą zakład o wannę szampana. I dotrzymałam słowa. Kupiłam małą wanienkę dziecięcą i wypełniłam ją rosyjskim pseudoszampanem. Nie stać mnie było na więcej. Piliśmy ten szampan przez słomki... Byliśmy młodzi i beztroscy. Z sentymentem wspominam tamte czasy. Dziś nie mam czasu ani sił na imprezowanie. Organizuję raczej rodzinne spotkania. Zresztą krąg przyjaciół mi się zawęził, do mojego domu prowadzi ścisła selekcja. Teraz to moja twierdza. Ale każde spotkanie ma niezwykłą oprawę. Tak lubię.

Czas przedświąteczny też wygląda u pani nietypowo...

- Może dlatego, że uwielbiam wszystkie święta, także te pożyczone: walentynki, Halloween, Święto Dziękczynienia, Chanukę. One czynią naszą codzienność ciekawą. Od moich znajomych przejęłam np. zwyczaj chanukowych prezentów. Mój syn przez osiem dni wybiera sobie z koszyczka drobiazgi. Kocham mieć wiele powodów do świętowania. Ponad podziałami!

W tym roku w czasie świąt będzie pani na specjalnej diecie. Pewnie jest pani trudno, bo tak niewiele produktów może teraz jeść...

- Zrobiłam to dwa miesiące temu, bo przestałam mieć energię do życia. Wykonałam wszystkie badania na nietolerancję pokarmową i okazało się, że jestem uczulona na jajka, gluten, nabiał, w tym kazeinę. Zrozumiałam, że od lat zatruwałam swój organizm. Jestem na początku mojej drogi. Ale każdemu polecam spojrzenie w głąb siebie.

Skąd pani wie, jak zdrowo się odżywiać?

- Odsyłam do strony wokalistki Iwony Zasuwy: smakoterapia. pl. Iwona podaje genialne przepisy na torty bez cukru, bez nabiału i glutenu, na jogurt z kaszy jaglanej. Od niej dowiedziałam się, że ksylitol jest słodszy od cukru i mniej kaloryczny, a może nawet leczyć zęby. Sama też piekę chleb bezglutenowy i staję się pod tym względem samowystarczalna.

Zmieńmy temat. W końcu spotkałyśmy się, by rozmawiać o płycie. Skąd pomysł na ten krążek?

- Od kiedy pracowałam z Goranem Bregoviciem, Cesarią Evorą, Verą Bilą, tęskniłam za nurtem world music. Wcześniej to były inspiracje cygańskie, bałkańskie i afrykańskie. Teraz padło na żydowskie.

Wydać płytę z żydowskimi pieśniami przed wigilią to prowokacja?

- Nie, dlaczego? Nie miałam takiego zamiaru. Dla mnie to jest podróż "uchem po mapie". Ci, którzy polubili mnie za bałkańskie dźwięki, teraz mają szansę polubić moją podróż od Półwyspu Iberyjskiego przez Polskę po Izrael. Od XII wieku po współczesność. Kilka piosenek napisałam po polsku.

"Nie ma dat, gdy jest zabawa, wino i kobiety śpiew. Ty miłością się napawasz, kiedy w sobie kochasz się". O kim jest piosenka?

- O każdym. O ukochanym, o sąsiedzie, o przyjaciółce. Ale też o nas samych. Bo jak się dobrze sobie przyjrzymy i szczerze przed sobą przyznamy, jakie są nasze głęboko ukryte pobudki, to wtedy znajdziemy swoje ego. Nasze słabości nie są niczym złym. Trzeba je odnaleźć, zobaczyć i zastanowić się nad nimi.

Co pani ma na myśli?

- Jeśli masz nos na kwintę, jeśli jesteś wiecznie niezadowolona, pomyśl: "Czy to świat jest taki okropny?". Nieprawda! Wszystko jest w nas. Kiedyś zadano mi pytanie, dlaczego jako osoba nieśmiała czasem przestaję się odzywać. Odpowiedziałam: "Z powodu wrodzonej skromności lub ze strachu". Wtedy poproszono mnie, bym poszukała głębiej. "Bo boję się, co inni o mnie pomyślą", powiedziałam. To właśnie pułapka ego.

Całe życie śpiewa pani o miłości i z nią się kojarzy. Czym ona dla pani jest?

- Nie jestem ekspertem. Ale wiem, że wszyscy pragniemy szczęścia. To nas łączy.

Śpiewa też pani o tym, że często czujemy się atrakcyjne dopiero wtedy, gdy ktoś nas podziwia.

- Bo trzeba tańczyć tak, jakby nikt na nas nie patrzył. A my ciągle szukamy poklasku. Jeśli ktoś nie potrzebuje pochwał i czuje się dobrze sam ze sobą, to dostanie setki komplementów. Wiem, bo sprawdziłam. Ale nie zawsze mamy tyle wiary w siebie. To nie jest konstans. Na tym także polega nasza uroda.

Z pani tekstów wynika, że często też mylimy miłość z uzależnieniem.

- Jak śpiewał Sting: "If you love somebody, set them free" (jeśli kogoś kochasz, podaruj mu wolność).

Da się tak zrobić?

- Oczywiście. Tylko, że jest to trudne. My, ludzie, jesteśmy zachłanni. Ile razy mówimy: "Kocham go, bo sprawia, że czuję się świetnie". A kochać powinniśmy bezwarunkowo. Nie zjadłam wszystkich rozumów, wciąż się mylę, ale dzięki temu wiem, że żyję.

Potrafi być pani taka zen?

- Czasem masz miły dzień, bo rano partner powie ci coś miłego, a czasem kiepski, bo on coś burknie. A przecież istnieją ludzie, którzy potrafią nie przejmować się emocjami innych. W takich sytuacjach wyobrażam sobie, że jestem osobną wyspą. Wokół może być wzburzone morze... Uczę się i będę uczyć do końca.

Iwona Zgliczyńska

SHOW 26/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: Kayah
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy