Reklama

Czuła i barbarzyńca

Ona filigranowa, ledwo sięga mu do ramienia. Wygadana, otwarta, szefowa kancelarii prawnej w Chicago. On nieprzystępny, twardy, bokser wagi ciężkiej. Przy niej staje się ciepły i potulny.

Mariola

Andrzej zawsze starał się pokazać, jaki jest twardy. Surowa twarz, zaciśnięte zęby - takiego go wszyscy znają. Teraz częściej się uśmiecha, rozmawia z ludźmi. Chyba pomógł mu występ w "Tańcu z gwiazdami". Już nie wstydzi się okazywać uczuć. Bo tak naprawdę to wesoły i dowcipny człowiek.

Dziś, gdy siedzimy w restauracji, bierze mnie za rękę. Dawniej by tego nie zrobił. Za to ja jestem otwarta, łatwo nawiązuję kontakty. Widać, że los lubi płatać figle i łączy ze sobą przeciwieństwa. Jestem perfekcjonistką, nie lubię się spóźniać. Andrzej wiecznie czegoś szuka, nie spieszy się. Gdy wpadam w panikę, tylko on potrafi mnie uspokoić. Czasem z poważną miną opowie jakiś kawał, czym mnie rozbraja. W październiku tego roku odnowiliśmy w Warszawie naszą przysięgę małżeńską. Nigdy nie myślałam, że tak pięknie przeżyjemy 20. rocznicę ślubu.

Reklama

Poznaliśmy się w Chicago w 1989 roku. Od ośmiu lat mieszkałam w Stanach. Moi rodzice wyemigrowali z Polski tuż przed stanem wojennym, byłam wtedy dzieckiem. Andrzeja przyprowadził do restauracji mój przyjaciel, sportowiec, wcześniej powiedział mi, że przyjdzie z kolegą z Polski. Nieznajomy był olbrzymi, o głowę wyższy od przechodniów, w sportowej koszuli i spodniach w kolorze khaki. Pomyślałam: "Jaki przystojny facet!". Zrobił na mnie wrażenie. Gdy żegnaliśmy się po kolacji, powiedziałam mu, że wkrótce będę w Polsce i możemy się spotkać. Zaprosił mnie do Warszawy.

Nie wiem, czy mu się wtedy spodobałam. Nie był zbyt wylewny, ja zresztą też. Miałam 19 lat, nie myślałam o poważnym związku. Podczas wakacji zatrzymałam się u babci pod Rzeszowem. Po kilku dniach wyruszyłam do stolicy odwiedzić znajomych. Postanowiłam spotkać się też z Andrzejem. Bardzo się ucieszył. Wieczorem poszliśmy na kolację. Tańczyliśmy do rana, rozmawialiśmy. Był uroczy.

Choć mocno zajęty treningami, to dla mnie był gotów rzucić wszystko. Oprowadzał mnie po Łazienkach, Wilanowie. Kiedy wróciłam do babci, zaczęłam tęsknić i zastanawiać się, co teraz będzie.

W Stanach miałam właśnie rozpocząć trzeci rok college'u, a Andrzej miał w Polsce swoje życie, kadrę, treningi. Po kilku dniach zadzwonił z Zakopanego, był tam na obozie kondycyjnym. Zapytał, czy mogę do niego przyjechać. Nie zastanawiałam się ani chwili. Po pobycie w górach odwiózł mnie do babci. Wtedy oboje już wiedzieliśmy, że będziemy razem.

Babci od razu się spodobał. Cieszyła się, że jest wysoki, przystojny, jak nieżyjący dziadek, i że z Polski. Pisałam do Andrzeja listy ze Stanów, dzwoniliśmy do siebie. Godzinami czekał na poczcie na połączenie, takie były czasy. Wkrótce znów przyjechałam do kraju. Mama domyślała się, że pojawił się ktoś ważny w moim życiu. Po kilku tygodniach musiałam wrócić do Stanów.

Wtedy Andrzej był już dość znanym bokserem i zaczęto plotkować, że ma dziewczynę za oceanem. Działacze chyba bali się, że wyjedzie. Wkrótce zrobiło się głośno o awanturze, w jaką wdał się z kolegami we Włocławku. Groziła mu sprawa sądowa. Docierały do mnie nieprzychylne komentarze. Zastanawiałam się nad wspólną przyszłością. Czy warto mu zaufać?

Moja mama trzymała stronę Andrzeja. Mówiła: "Nie wydawaj pochopnie opinii. Nie wierz gazetom. Czy on cię kiedyś oszukał?". Przyjechałam do Polski, wysłuchałam Andrzeja. Okazało się, że rzeczywiście trochę narozrabiał z kolegami. Ale kara, jaka ich czekała, była zbyt surowa. Sportowcy byli wtedy na cenzurowanym.

W październiku pobraliśmy się w Pałacu Ślubów w Warszawie, zaraz potem wyjechałam. Andrzej nie czekał długo na zieloną kartę. Gdy pojawił się w Chicago, nasza córka Ola miała miesiąc. Nie było mu łatwo: obcy kraj, język, brak pracy. Uważałam, że boks jest zbyt brutalny i Andrzej musi poszukać sobie jakiegoś innego zajęcia. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki jest w tym dobry.

Byłam zaskoczona, gdy jeszcze na lotnisku rozpoznał go immigration officer i pytał o osiągnięcia z olimpiady w Seulu. Andrzej od 14. roku życia trenował, a od 17. utrzymywał się sam, więc i teraz koniecznie chciał pracować. Zdał egzamin pisemny na licencję jazdy na trackach - dużych ciężarówkach.

Wkrótce zgłosili się do niego amerykańscy trenerzy, którzy zaproponowali mu wzięcie udziału w walkach. Od razu odżył i zrozumiałam, że to cały jego świat. Zaczął trenować, a ja wróciłam do nauki. Marzyłam o prawie. Zawsze miałam dobre stopnie i bez problemu dostałam się na uczelnię.

Wyprowadziliśmy się od mojej mamy i zaczęliśmy samodzielne życie. Mąż bardzo mi pomagał w wychowywaniu dzieci: najpierw Oli, potem Andrzejka, który urodził się w 1997 roku. Jest świetnym ojcem. Nigdy nie uważał, że jakieś zajęcia są niemęskie - zmieniał pieluchy i zajmował się Olą. Mam takie sentymentalne obrazki przed oczyma: Andrzej na spacerze, przed sobą pcha wózek z synem, za rączkę trzyma córkę albo siedzi na podłodze w pokoju i układa z dziećmi klocki. Najbardziej lubi, gdy wszyscy jesteśmy razem, najlepiej w salonie na kanapie.

Jest szalenie ambitny. W Stanach zaczynał od walk za 50 dolarów za rundę w maleńkiej salce przed setką ludzi w Milwaukee, a po latach jego osoba przyciągała do chicagowskiej United Center 20 tysięcy fanów. Stał się znany, zarobił spore pieniądze. Bywało jednak, że poświęcał pracy zbyt wiele czasu. Nasze małżeństwo przechodziło kryzysy, pierwszy nastąpił po czterech latach. Wokół Andrzeja pojawiali się ludzie, którzy chcieli ogrzać się w jego sławie. Zapraszali do klubów. On naiwnie wierzył, że robią to dla niego, i nigdy nie odmawiał spotkań.

Ja miałam uczelnię. Żyliśmy obok siebie. Było tak źle, że postanowiliśmy złożyć papiery rozwodowe. Ale opamiętaliśmy się. Przecież była mała Ola, która potrzebowała nas obojga. Zeszliśmy się i wkrótce urodził się Andrzejek. Drugi kryzys przyszedł w 1999 roku. To był dla nas trudny okres: śmierć bliskich, wypadki. Andrzej przegrał kilka walk, m.in. tę pamiętną z Tysonem.

Rzucił boks, nie chciał z nikim się spotykać. Po dwóch latach znów zaczął trenować i osiągać sukcesy. Nasze życie powoli wróciło do normy. Od kilku lat mam poczucie, że stajemy się sobie coraz bliżsi. Nieraz śmiejemy się, że te pierwsze 15 lat było raz w górę, raz w dół, a teraz czeka nas już tylko przyjemny zjazd.

Andrzej

Mariola jest uparta i ambitna. Zauważyłem to, gdy tylko ją zobaczyłem. Byłem w Chicago z reprezentacją narodową w boksie. Tego dnia wygrałem mecz i wieczorem spotkałem się z moim dobrym kolegą Markiem Piotrowskim, świetnym kick bokserem. Czekaliśmy przed restauracją na jego koleżankę.

Nagle moją uwagę przykuł czerwony chevrolet camaro, który zajechał z piskiem opon. Wcześniej kierowca z fantazją wziął zakręt, chociaż tam nie można było robić takich manewrów. I z tego dużego sportowego samochodu wysiadła drobniutka, szczuplutka szatynka. W niebieskiej sukience w kwiatki wyglądała jak dziecko. Od razu wzbudziła we mnie czułość. "Taka maleńka, a jaki charakter", pomyślałem.

Podczas kolacji oczarowała mnie. Inteligentna, z klasą. Coś mnie do niej przyciągało jak magnes. Pamiętam, jak usłyszałem jej kroki na schodach, gdy przyjechała do Warszawy. Nie wiedziała, że jest winda, i wbiegła na czwarte piętro w butach na obcasach. Bardzo na nią czekałem. Chciałem jej tyle pokazać.

Ja, wychowany na rogu Kruczej i Wilczej, znałem wszystkie tajemnicze zakątki: ładne, brzydkie i groźne miejsca, nocne dansingi, na które wpuszczano tylko nielicznych. W 1990 roku przyjeżdżała jeszcze kilka razy.

W końcu pobraliśmy się tu, w Warszawie. Wkrótce potem dostałem zieloną kartę i dotarłem do Chicago. Zająłem się małą córeczką. Trudno mi było odnaleźć się w kompletnie innym świecie. Kiedy wróciłem do treningów, Mariola jeszcze się uczyła. W opiece nad małą pomagała teściowa, ale zdarzało się, że brałem córkę na salę treningową. Kładłem ją w nosidełku na blacie stołu. Gdy ćwiczyłem, pilnował jej starszy czarnoskóry opiekun sali. Mariola mi ufała i wiedziała, że dobrze zajmę się Olą.

Na początku myślała, że w Stanach skończę z boksem. Szybko zrozumiała, jakie to dla mnie ważne. Zawsze mi kibicowała. Była na wszystkich moich walkach. Nawet jak się pokłóciliśmy i nie rozmawialiśmy ze sobą, wiedziałem, że przyjdzie. Zrobiła nawet licencję zawodowego sędziego, bo chciała być obiektywna.

Oboje jesteśmy uparci. Mariola to Lew, ja Koziorożec. Kłócimy się o swoje racje bardzo zawzięcie, jak Kargul z Pawlakiem. Żona próbuje mną rządzić, ale bezskutecznie. Czasem jednak ulegam, aby dłużej nie słuchać jej barwnych, prawniczych monologów. Nieraz powie coś tak skomplikowanymi formułkami prawnymi, że nawet córka, która studiuje prawo, krzyczy: "Mamo, zacznij od nowa, bo nie rozumiem!".

A przecież Ola urodziła się w Stanach i angielski to jej pierwszy język. Jeśli mam problem, Mariola stara się mnie pocieszyć. Mówi: "Było, minęło. Wyciągnij z tego naukę i nie patrz wstecz. Idź do przodu!".

W naszym życiu bywały lepsze i gorsze momenty. Kilka razy nawet mieszkaliśmy przez jakiś czas osobno. Przeważały emocje, ale potem dochodziliśmy do wniosku, że szkoda byłoby tylu wspólnych lat. Długo bez Marioli bym nie wytrzymał. Brakowałoby mi jej śmiechu, bo gdy tylko się budzi, wypełnia nasz dom radością. To mądra kobieta. Na każdy temat można z nią porozmawiać. Wszystko ma poukładane, wciąż myśli, co by tu jeszcze ulepszyć.

W pracy jest niezwykle skrupulatna. Prawo to jej pasja. Ma własną kancelarię, zajmuje się sprawami rozwodowymi, kryminalnymi. Kiedy wraca do domu, często przeżywa ludzkie dramaty, stara się godzić zwaśnione pary. Odpoczywa, czytając książki. Uwielbia biografie, ale i romanse. Na wakacjach trzysta stron połyka w jeden dzień. Mamy takie swoje ukochane miejsca, gdzie spędzamy wolny czas. Zimą narty, a wiosną rowery w Kolorado, zaś latem gorąca Aruba z ciepłym karaibskim klimatem, świetnym jedzeniem, pięknymi plażami.

Właściwie zjeździliśmy prawie całe Stany, nie byliśmy jeszcze tylko w parku Yellowstone. Podróżowaliśmy po Ameryce Południowej, Azji, przeważnie towarzyszyły nam dzieci.

Mariola to wspaniała matka, lepszej nie można sobie wymarzyć. Świetnie dogaduje się z Olą i Andrzejkiem. Jest konsekwentna, a zarazem łagodna. Umie ich namówić do nauki, pogadać o przyjaciołach. I fantastycznie gotuje. Ja specjalizuję się w mięsach z grilla, ona w sałatkach, marynatach, szaszłykach z owoców morza. Na co dzień nie domagam się żadnych frykasów: rano to ja robię jej jajecznicę, w południe jadę do biura Marioli i idziemy gdzieś na obiad, a wieczorem staramy się razem usiąść do kolacji. Dla nas obojga to bardzo ważne, aby rodzina była ze sobą.

Od kiedy Ola studiuje i mieszka w kampusie, dom wydaje się nam za duży. W salonie sypia nasz pies amstaff. Mariola śmieje się, że niedługo trzeba będzie zamienić dom na mniejszy. To ona podejmuje decyzje w kwestii urządzania wnętrza. Decyduje na przykład: "Musimy zmienić kanapę", a wtedy ja przypominam tylko, żeby była odpowiednio duża. Żona mądrze wydaje pieniądze, nie jest rozrzutna.

Dziś jesteśmy bogatymi ludźmi, ale wszystkiego dorobiliśmy się sami. Znamy wartość pieniędzy, choć nie przeceniamy ich, bo nie są najważniejsze. Staramy się rozsądnie inwestować, aby nasze dzieci miały zapewniony dobry start.

Mariola wszystko osiągnęła sama. Na pierwszy samochód zarobiła jako 16-latka. Nie miała jeszcze prawa jazdy, więc do salonu używanych pojazdów zabrała starszą sąsiadkę, aby ta kupiła auto na siebie. Żona jest świetnym kierowcą, porusza się SUV-ami, ja wolę mojego dostojnego lexusa. Kiedyś jeździłem szybko, dziś doceniam wygodę. Włączam muzykę i podróżujemy - jak ja to mówię - pysznie.

Obydwoje lubimy stare przeboje z lat 60., 70., 80. Uwielbiam wybierać się z Mariolą na wycieczki, ale czasem muszę ustąpić na rzecz zakupów. Gdy czegoś potrzebuję, żona mi doradza, zamawia płaszcze, garnitury. Sama ubiera się elegancko, ale nie przesadza z kupowaniem ubrań. Za to ja lubię dawać prezenty, bo wiem, co jej się podoba. Kocha biżuterię, więc przy każdej okazji daję jej pierścionki z brylantami, nawet cztery naraz. Żona śmieje się, że będzie miała zapas - dla wnuczek i synowych.

-------

Mariola Gołota - z wykształcenia prawniczka. Ma 40 lat. Prowadzi własną kancelarię prawną w Chicago. W 2007 roku zrobiła też licencję sędziego bokserskiego. Od tej pory może być arbitrem walk bokserskich.

Andrzej Gołota - bokser zawodowy. Pierwszy polski pięściarz, który walczył z największymi sławami boksu. Brązowy medalista olimpijski z Seulu (1988 r.). Karierę zawodową rozpoczął w 1992 roku w Milwaukee. Zdobył osiem złotych medali, jeden srebrny i dwa brązowe. Ma 42 lata. Od 1991 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych, obecnie w Chicago razem z żoną Mariolą i dwójką dzieci: Olą i Andrzejem.

Monika Głuska-Bagan

PANI 12/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy