Reklama

Jeszcze FACEBOOK, czy już FEJS BÓG?

Po co nam Facebook? W jakim celu miliony z nas każdego dnia wpisują swój login i hasło na stronie głównej najpopularniejszego portalu społecznościowego? Czego tam szukamy? Czego oczekujemy od wirtualnego świata? Ilu facebookowych znajomych rzeczywiście spotykamy w realnym świecie? Czy Facebook to przekleństwo czy zbawienie?

W grudniu 2011 roku liczba użytkowników na całym świecie wynosiła ponad 845 mln, a co miesiąc wgrywany jest ponad 1 mld zdjęć oraz 10 mln filmów. Nasuwa się pytanie PO CO? Dla jednych potęga Facebooka tworzy doskonałe miejsce na promocję siebie/swojej twórczości/działalności, dla niektórych Facebook jest spowiednikiem, kochankiem,psychoterapeutą, miejscem do  spotykania i zdobywania znajomych, inni traktują go jako środek do komunikacji międzyludzkiej, zaś jeszcze inni założyli tam profil tylko po to, aby dowiadywać się o ciekawych wydarzeniach kulturalnych-logując się nie częściej niż raz w tygodniu. Tych ostatnich jest (niestety?) najmniej.

Reklama

Nie jestem tu po to, by oceniać i  zajmować konkretne stanowisko w rozstrzyganiu sporu, czy Facebook  jest tworem genialnym, czy katastrofalnym. Po raz kolejny chcę zmusić ludzi, do przemyślenia swoich zachowań. Jako student socjologii niejednokrotnie spotykałam się ze zjawiskiem Facebooka jako obiektem badań i obserwacji. Fenomen portalu a także to, iż sama dałam się złapać w jego sieci skłoniły mnie do stworzenia pracy zaliczeniowej poruszający temat uzależnienia od omawianego wytworu. 

Kto z kim jest w związku, kto i kiedy ma urodziny

Nie chcąc opierać się wyłącznie na własnych obserwacjach (grozi stronniczością) zapytałam znajomych o powody ich obecności na Facebooku i czym jest dla nich sam portal?! Nikogo bezpośrednio nie prosiłam o odpowiedzi na pytania, nikt nie był zmuszany. Zadałam pytanie (na Facebookowej tablicy, a jakżeby inaczej) i czekałam. Czytam, oglądam, słucham, piszę, rozmawiam, obserwuję, śledzę - zwyczajnie tu sobie żyję – pisze Ula z Warszawy. Na tym portalu można się dużo dowiedzieć i zobaczyć- kto z kim jest w związku, kto i kiedy ma urodziny, kto jakie zdjęcia wstawił, porozmawiać ze znajomymi (...) FACEBOOK moim życiem. - czytam w wypowiedzi  Kasi z Ostródy.

Dla dwudziesto - czteroletniej Ewy z Bartoszyc Facebook to miejsce, w którym poznaje nowych znajomych spotyka się z przyjaciółmi, a także jest na bieżąco we wszystkich nowinkach modowych, muzycznych i konkursowych. Istnieje także grono ludzi, którzy wierzą, że na Facebooku można znaleźć swoją drugą połówkę (natknęłam się ostatnio nawet na poradnik JAK POWINIEN WYGLĄDAĆ TWÓJ PROFIL, ABY SCIĄGNĄŁ PRZYSTOJNIAKÓW?!).

Adam, 30l pisze: To prawda. Długo sam przed sobą nie chciałem się do tego przyznać, ale moje wieczorne przesiadywanie na FB poniekąd ma chyba na celu znalezienie odpowiedniej partnerki. Facebook daje możliwość przełamania pierwszych lodów. W Realu dość często przegrywam przez nieśmiałość, a jak pozna się kogoś najpierw w wirtualnym świecie, to już później jest prościej. Nie  jestem w stanie wyobrazić sobie co by się stało, gdyby nagle Facebook zniknął.

Z powyższych wypowiedzi możemy wywnioskować, że Facebook,to sposób na życie, część niezbędnej do funkcjonowania rzeczywistości. Ludzie widzą, że portal pochłania ich czas, niekiedy zatraca nawet osobowość (nierzadko  spotykamy się z lansowaniem się na kogoś zupełnie innego niż  jest się w rzeczywistości). Wiarę w ludzką odporność facebookową przywrócił mi wpis Anny z Olsztyna: Dla mnie ogromną wartością Facebooka jest to, że tutaj ja to jestem ja, a nie jakaś anonimowa postać.Tutaj za każdy komentarz muszę wziąć odpowiedzialność, bo podpisany jest moim nazwiskiem. Tu nie mogę iść na łatwiznę i napisać komuś jesteś idiotą choć często mam wielką ochotę ;) Lubię fejsa też za inne rzeczy - kontakt ze znajomymi z daleka, za poznawanie dobrej muzyki, za informacje o koncertach i innych imprezach, za możliwość oglądania genialnych zdjęć i próby udoskonalania swoich, za dyskusje z ludźmi którzy mają coś do powiedzenia, za psychologiczno-socjologiczne obserwacje ludzkich zachowań  i pewnie jeszcze masę innych rzeczy.

Nie ma Cię na Facebooku?

Nie ma Cię na Facebooku? –nie istniejesz –ile razy słyszeliśmy takie stwierdzenie?! Osobiście uważam, że zarówno Facebook jak i inne portale spolecznościowe prócz względów ekonomicznych mają na celu dostarczać ludziom przyjemności i zdecydowanie przybliżyć społeczną sferę życia. Kultura masowa - jeśli nie porywać się o określenie wymusza - to na pewno skłania nas do istnienia w Internecie i względnej jego znajomości. Należy jednak pamiętać (choć może to zabrzmieć banalnie) iż wszystko jest dla ludzi - trzeba po prostu znać granice. Fenomen i potęga Facebooka coraz częściej intryguje socjologów, psychologów, dziennikarzy, pisarzy a także reżyserów, dzięki którym trafia nawet na deski teatru.

W październiku zeszłego roku zostałam zaproszona na spektakl teatralny pt. Fejs Bóg w reżyserii Szymona Turkiewicza. Na stronie teatru w zakładce SPEKTAKLE przeczytamy: Bóg ery globalnego uwikłania w sieć, uzależnienia i zatarcia granicy między światem realnym a wirtualnym. Autor i reżyser sztuki próbuje wniknąć do samego centrum dowodzenia, zdiagnozować i przeanalizować mechanizmy powodujące uzależnienie ludzi od portali społecznościowych. (…) Fejs Bóg jest sztuką dla tych, którzy już są uzależnieni i dla tych, którzy o największym portalu społecznościowym na świecie chcieli by wiedzieć więcej, ale boją się zapytać.

Szymon uwielbia bawić się słowem - usłyszałam przed spektaklem. To obudziło we mnie oczekiwanie na mocne metafory i wypowiedzi naszpikowane dwuznacznością. Z niecierpliwością czekałam na poznanie osoby Fejs Boga. Zastanawiało mnie w jaką skórę reżyser ubrał wirtualną istotę - jak uosobić cybernetyczny twór? Jakie nadać mu cechy charakteru, posturę... ton głosu?  Jak wygląda ten, do którego lgną miliony? I co najważniejsze – jaką fejs ma bóg?
Wydawało mi się, że reżyser porywa się trochę z motyką na słońce. Według mnie Facebook, a raczej Fejs Bóg jest widziany przez każdego inaczej... indywidualnie, Fejs Bóg jest dokładnie taki, jakim go chcemy widzieć my sami. Byłam przekonana, że przedstawiony wizerunek Fejs Boga w 100, a bynajmniej w 80% będzie zależny od tego, jaki stosunek do portalu ma sam reżyser. Nie mogłam doczekać się chwili, kiedy stanę twarzą w twarz z Fejs Bogiem. 
A co z główną bohaterką? Kto jest najbardziej podatny na kuszenia wirtualnego Boga?  Kogo reżyser uwikłał w sidła wirtualnego twora? Czy rzeczywiście trzeba być skrzywdzonym i samotnym, by wpaść w tę pułapkę? Kino zdążyło nas przyzwyczaić, że bohaterowie samotni i podatni na  wpływy, to najczęściej biedni i porzuceni w dzieciństwie, bądź  bogaci ludzie biznesu, na których inni patrzą wyłącznie przez pryzmat ilości zer na ich koncie. Ja chciałam w Fejs Bogu zobaczyć bohaterkę podobną do siebie. Przeciętną kobietę mającą za sobą pewną przeszłość, oraz mniej lub bardziej wierzącą w przyszłość. Krótko mówiąc- chciałam kogoś, kogo mijam na ulicy, obok kogo siedzę w metrze, czy za kim wchodzę do gabinetu dentystycznego. Chciałam po prostu zobaczyć osobę, którą  dosięgają te same problemy, z  którymi w codziennym życiu zmagam się sama. Wymagałam tylko tego, resztę zostawiałam inwencji reżysera i aktorki. Kolejne zastanawiające mnie kwestie, to sposób ukazania związku internauta - Fejs Bóg, sposób ukazania  aplikacji i samego spacerowania po portalu. Oczekiwałam wiele, przez moment wydawało mi się, że chyba zbyt wiele. Wątpliwości moje zostały jednak rozwiane.

Pierwsze Lubię to!

Szymon Turkiewicz w swoim spektaklu ukazuje widzowi wszystkie fazy wchodzenia w świat Facebooka: od pierwszego logowania i umieszczania postów poprzez pierwsze Lubię to!, zdjęcia, komentarze,gry, pierwsze nawiązywanie znajomości… aż do totalnego zatracenia się w wirtualnej rzeczywistości i uzależnienia od wyimaginowanego świata. 30 letnia Ewa, pracująca od 8-16 w jakiejś korporacji, z minimalną nadwagą (tylko wg scenariusza), kilkoma kompleksami, walcząca z pokusami, będąca aktualnie w nieciekawym momencie swego życia (rozstanie po długoletnim związku), poszukująca nowych wrażeń i chcąca wprowadzić do swego życia jakąś innowację. Samotna kobieta potrzebująca wsparcia i obecności drugiego człowieka chłonie wirtualny świat i serwowane przez niego hasła jak gąbka. Magdalena Engelmajer, odtwórczyni roli Ewy mówi o swojej bohaterce tak: jest romantyczna i nieromantyczna, jest piękna i jest brzydka. Jest wzruszająca i strasznie denerwująca, czyli wachlarz jej zachowań jest bardzo biegunowy - wniosek? Ewa jest po prostu jedną z nas.

Fejs Bóg to młody, przystojny mężczyzna z obniżonym tonem głosu, szarmancki, kulturalny, miły, a jednocześnie stanowczy i ukazujący swą wyższość. Nie brakuje mu sprytu, którym zwabia ofiarę do swojego świata. Dokładnie tak, jak w realnym życiu – portal serwuje nam wiele pozytywnych wrażeń, emocji, informacji, jednak wymaga także naszej aktywności – w przeciwnym razie nasz profil zostanie niezauważony – wtopi się w miliony innych,a  w efekcie - zginie.
Jam jest Fejs Bóg Twój, który wywiedzie Cię z niewoli samotności –pierwsze słowa wypowiadane przez tytułowego bohatera od razu ukazują jego wielkość, a nawiązanie do Biblii sprawia, że nawet widz nie mający konta na omawianym portalu wyczuwa siłę jaką jest naznaczony surrealistyczny świat.  Bliskość i dosłowność ukazywanych w spektaklu aplikacji, które posiada Facebook sprawiają, że widz czuje się, jak gdyby był częścią tej rzeczywistości i uczestniczył w jej tworzeniu (m.in. dosłowne zobrazowanie gry FARMA, gdzie główna bohaterka tworzy gospodarstwo rolne; Musisz siać, aby zbierać plony, musisz zbierać plony, aby przetrwać…’Ewa jest odpowiedzialna za swoje plony i zwierzęta, co zmusza ją do codziennego poświęcania się grze).
Prostota scenografii i wizualizacja (podmiot odpowiedzialny: Michał Szota) pozwalają skupić całkowitą uwagę na aktorach i pobudzić wyobraźnię do tego stopnia, że widz w jednej chwili znajduje się w dzikiej dżungli otoczony dzikimi zwierzętami i czyhającym ze wszech stron niebezpieczeństwem, a po dwóch sekundach siedzi z Ewą w jej mieszkaniu przed telewizorem. Gra świateł zasługuje na ogromne oklaski.

Na pochwałę zasługuje także przedstawienie stopniowania dawki narkotyku zwanego FACEBOOK. Wirtualny twór wprowadza swoją ofiarę w cybernetyczną rzeczywistość dawkując jej coraz więcej wrażeń, co w efekcie powoduje całkowite uzależnienie od wirtualnego świata. Gdy spowiednik i przyjaciel bohaterki  znika z zasięgu jej wzroku, ta nie potrafi się odnaleźć w otaczającej rzeczywistości, nie wie co zrobić, w co włożyć ręce. Nie ma z kim porozmawiać, z kim dzielić swych radości i smutków, gdyż cały jej świat, to wirtualna przestrzeń, od której właśnie została odcięta. Powraca rozpacz i samotność. Przypomnijmy sobie teraz jak reagowaliśmy w przypadkach chwilowych upadków serwera, bądź – co gorsza - braku Internetu? Ilu z nas złapało się na tym, że pierwsze co chcieliśmy zrobić, to wstawić link na Facebookową tablicę do artykułu mówiącego o awarii serwera najpowszechniejszego portalu świata?! Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie sposób komunikacji i spędzania wolnego czasu bez Facebooka? Jak wyglądałyby nasze wieczory? Co ze znajomymi, którzy by tam zostali? Czy świat na wyciągnięcie ręki i wygoda , do której przyzwyczaił nas Facebook nie wypłukała z nas wszystkich umiejętności społecznych?

Dołącz do grupy

Dołącz do grupy nowych znajomych, jak byłem mały, to wpierdalałem Vibovit na sucho! –Dołączam! Kto z nas nie polubił żadnego z podobnych profili? Na ilu tablicach bez końca wyświetlały się posty PAN X lubi TO, a PAN Y TAMTO? Początkowo to tylko zabawa, lubimy wszystko, co przypomina nam dzieciństwo, to, co zabawne i wzruszające, nie zdając sobie sprawy, że nic z tego nie wynika. Po kliknięciu Lubię to! zamykamy zakładkę i idziemy dalej. Prawdopodobnie nigdy nie wracamy na dany profil, ale nierzadko jego twórcy dzięki naszemu kliknięciu zarabiają dobrą forsę.  Zatem czy warto?
No i wreszcie. Gra słów, tak reklamowana przed zetknięciem się ze sztuką. Czego oczekiwałam – pisałam wyżej. Czy to dostałam? Czy poczułam się zaspokojona metaforami i nasycona dwuznacznością? Absolutnie tak. Ulubiony cytat…?! Mam kilka, ale jeśli mogę podać wyłącznie jeden, to zdecydowanie będą to słowa: potrzebujesz krawca, który zszyje Twoje rozstępy niewidzialną nicią. Metafora i dwuznaczność. Dwuznaczność i metafora. Traktuje ten cytat bardzo osobiście, gdyż po dogłębnej analizie spektaklu i wszystkich czynników, które doprowadzają do tego, że wciąż trwam w Facebookowej rzeczywistości  wykazując na nim tak dużą aktywność doszłam do wniosku, że Facebook Jest moim krawcem. Krawcem, który zszywa moje rozstępy niewidzialną nicią. Tę nić tworzą wszystkie pochlebne komentarze, wszystkie lubię to! pod moimi wpisami i zdjęciami, zaś na krawca składają się wszystkie osoby, które mnie nimi raczą. W pewnej chwili zrozumiałam, że wklejając kolejne zdjęcie do swojej galerii robię to tylko po to, by zebrać jak najwięcej Lubię!, i by ktoś ( kto czasem mijając mnie na ulicy odwróci głowę w drugą stronę i uda, że w ogóle nie zauważył) poczęstuje mnie tekstem Świetne nogi, wow. Czy aby na pewno o to powinno chodzić? Czy dwudziesto - paroletnia dziewczyna powinna dowartościowywać się komentarzami wystukanymi przez obce palce na obcych klawiaturach?! Czy nie lepiej, by krawcem okazał się rzeczywiście istniejący mężczyzna, który będzie władał niewidzialnymi nićmi w postaci uwielbienia realnej osobowości, ciała i fascynacji całokształtem?! 
Drugą sprawą jest tworzenie tych rozstępów. Wypieszczone tym portalu życie powoduje w nas zazdrość, kompleksy i dążenie do ciągłego przypodobania się do kogoś, kto wydaje się fajniejszy. Na Facebooku wszystko wygląda tak pięknie i kolorowo –  zdjęcia z imprez osobowościowych gwiazdeczek prezentują się fantastycznie. Piękne kobiety, przystojni, dobrze ubrani kawalerowie, krótkie spódniczki, śnieżnobiałe uśmiechy, morze alkoholu. Czy w rzeczywistości naprawdę było tak, jak pokazują to zdjęcia? Czy jeśli impreza kręci się na pełnych obrotach każdy myśli wyłącznie o zrobieniu 60 zdjęć na Facebooka?! Czy poświecilibyśmy wieczór z przyjaciółkami przy kawie i ptysiu tylko dlatego, by przez moment poczuć się takim, jak ONI?! Czy Oni rzeczywiście są tak fantastyczni, a ich imprezy tak udane jak przedstawiają to zdjęcia? Nie jest ważne to, że zabawa nie dotrwała do 22:00, wszyscy byli głodni, gadka się nie kleiła, alkoholu równe iż zabrakło. Wystarczy tylko, że na Facebooku ktoś napisze impreza była super, koniecznie trzeba to powtórzyć post zbierze kilkanaście Lubię to! i już jesteśmy złapani. Ludzie wierzą w słowo pisane. Więc nie ważne jak było w rzeczywistości, ważne jak zostało to opowiedziane. Nawet najgorszy event, jeśli ubierzemy w piękne słowa i okrasimy odpowiednim komentarzem wzbudzi zazdrość w ludziach, którzy w nim nie uczestniczyli.

Nic nie znaczące wpisy

Jestem Ewa i zabiłam człowieka… żartowałam w pierwszych słowach głównej bohaterki  reżyser serwuje nam główne przesłanie i przepis nabycie Facebookową gwiazdą. Chcesz mieć rekordowe ilości lajków? chcesz zdobywać coraz więcej znajomych? Marzysz, by o Tobie mówiono? SZOKUJ! Nie ważne jak, nie ważne czym… Szokuj, to działa!

– Skąd wiesz? – Czytam w Twoich myślach. –Taa, akurat, to o czym teraz myślę ? – Wszyscy faceci to świnie. Pomyślmy jak często dzielimy się tym, co równie dobrze moglibyśmy tylko pomyśleć i wyrzucić z pamięci? Jak często karmimy Facebooka wpisami nieobchodzącymi tak naprawdę nikogo? Jak wiele  razy usuwaliśmy post zaraz po umieszczeniu, gdyż był on dodany po prostu z przyzwyczajenia, bądź z powodu tego, że wypada – bo od wczoraj nie dodałem nic na swego walla? Kilka dni po obejrzeniu spektaklu zrobiłam eksperyment. Przez dwa dni nie dodawałam nic na swoim profilu. Logowałam się, lecz nie dzieliłam się niczym. Efekt? Z kilkunastu powiadomień dziennie robiły się nagle dwa- w tym jedno z zaproszeniem do aplikacji KALENDARZ. Po całym dniu bez żadnego wpisu, komentarza, odzewu miałam wrażenie, że nic się tu nie dzieje. Nic tu nie ma. Nuda.

Jednorazowe uczestnictwo w spektaklu obudziło we mnie tyle sprzecznych ze sobą emocji iż postanowiłam zobaczyć przedstawienie raz jeszcze. Siedząc ponownie na widowni sceny współczesnej znałam już doskonale fabułę i każdy kolejny krok bohaterów. Skrzywienie zawodowe skierowało mój wzrok i umysł na publiczność - ich reakcje na każdy nowy wątek akcji, a co najważniejsze na to co mówią i jak się zachowują po zakończonej sztuce. Prosty, a zarazem dosadny język spektaklu niejednokrotnie wywołuje w widzu uśmiech, rozbawienie, ale także zatroskanie i zwątpienie. Na twarzach ludzi wychodzących z przedstawienia maluje się uśmiech, ale w ich oczach widać zwątpienie jak gdyby krzyczały Czy to też ja? Czy Ewa i jej problemy na pewno są mi obce? Czy nie grozi mi podzielenie jej losu?

Na koniec dwa zdania o aktorach. Zawsze zastanawiał mnie fenomen dobrania aktora do postaci tak, że widz nie wyobraża sobie, że dana rola mogłaby być odegrana przez kogoś innego.  


Magdalena Engelmajer. Dwukrotne obejrzenie Fejs Boga pozwala mi posunąć się do stwierdzenia o znakomitej grze aktorskiej Magdy. Postać Ewy za każdym razem odegrana była inaczej, w każdym przedstawieniu był dodany bądź odjęty jakiś element, co pozwoliło wyczuć autentyczność i pełne zrozumienie odgrywanej przez siebie roli. Była pokazana rozpacz, bezradność, fascynacja. Widz obserwujący to, co dzieje się z aktorką momentami jej współczuł, a chwilami cieszył się  jej szczęściem. Piękna, dojrzała kobieta świadoma swej urody i talentu. Takie aktorki chcę oglądać w teatrach. W teatrach, nie serialach, w taśmowcach może zagrać każdy . W teatrze  - nie.


Daniel Wieleba – aktor i prezenter telewizyjny, szerszej publiczności znany głównie z tej drugiej roli. Dlaczego Daniel? Widz, który przyjdzie na spektakl, nie będzie do końca wiedział, czy on robisz sobie żarty, czy jest w 100% autentyczny, czy ma do tego dystans, czy jest cyniczny?!. Jego wizerunek rozpoznawalny medialnie bardzo mi podpasował– mówi Turkiewicz, pod którego słowami pozostaje mi się wyłącznie podpisać. Ne ukrywam iż samo odegranie tej roli pozwoliło w oczach wielu widzów zobaczyć nowe oblicze Wieleby. Niejednokrotnie z ust wychodzących z teatralnej sali  można było usłyszeć: Nie do wiary, że to ten sam Wieleba.
Reasumując – Magdalena utwierdza widzów w swym talencie i wyjątkowości, Daniel – ukazuje swe aktorskie oblicze budząc podziw i uznanie w wielu oczach. 

Reżyser kończąc przedstawienie zostawia odbiorcy pewien niedosyt, niewiadomą. Zakończenie nie jest jednoznaczne – autor pozwala każdemu indywidualnie dopowiedzieć i wyjaśnić finał. Możemy wybrać, czy chcemy naszą bohaterkę zniszczyć samotnością i nieumiejętnością powrotu do realnego życia czy też uśmiercamy ją wirtualnie, a ta śmierć oznacza nic innego, jak ponowne narodziny w życiu realnym. Ja, jako niepoprawna optymistka wybieram opcję numer dwa i wyciągam poważne wnioski z tego, co zostało mi zaaplikowane na Jezuickiej 4.

Słowem zakończenia, uważam iż idea i cel reżysera został osiągnięty. Fejs Bóg nie ocenia, nie nakłania do niczego. Jedyne co robi, to zmusza do przemyślenia swoich kroków stawianych na ścieżkach portalu. Czy on jest przekleństwem, czy jest zbawieniem? Nie wiem. I w samym spektaklu staram się ukazać jego różne strony – niektórym ludziom życie w wirtualnej rzeczywistości pomaga, niektórych pogrąża - mówi Turkiewicz.  
Osobiście Fejs Bóg pozwolił mi zobaczyć jak wiele rzeczy robię wyłącznie dla podniesienia własnego ego bądź  zabicia czasu, którego i tak ciągle mi brakuje (i tu rodzą się paradoksy). Jeśli chcecie ode mnie teraz deklaracji o usunięciu konta, profilu z twórczością, zrezygnowania z prowadzenia muzycznych profili promocyjnych, to nie doczekacie się tego. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Facebook to nadal potęga o wielu zaletach. To nadal miejsce w którym spotyka się i poznaje bardzo ciekawych ludzi (gdyby nie Facebook najprawdopodobniej nigdy nie poznałabym aktorów Sceny współczesnej i nigdy nie dotarła do samego spektaklu).  Nadal moja Twórczość promowana będzie na tym profilu a ja nadal wolnych chwilach będę zasiadać do Facebookowego czatu plotkując z przyjaciółmi. Zabrzmi mentorsko i powtórzę się po raz kolejny, lecz to  wszystko jest dla nas-ludzi, to wszystko ma czemuś służyć i przybliżać nas do siebie; korzystajmy więc z dóbr jakie daje nam cywilizacja, róbmy to jednak z umiarem, a dostrzeżemy jak wiele dzieje się za naszymi plecami podczas gdy siedzimy ze wzrokiem wbitym w monitor.

P.S. Polecam wszystkim czytelnikom spektakl Fejs Bóg - każdy z nas odnajdzie tam cząstkę własnego ja


 

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy