Bazylea. Malownicze miasto nad Renem

Tutaj zjesz czekoladowy kebab, zachwycisz się ruchomymi fontannami...

Bazylea - miasto na styku trzech krajów
Bazylea - miasto na styku trzech krajów123/RF PICSEL

Zawsze chciałam pojechać do Szwajcarii. Okazją do spełnienia marzeń, stało się uruchomienie połączenia tanich linii lotniczych. Zaplanowałam wycieczkę do Bazylei. - To miasto na styku trzech krajów: Szwajcarii, Niemiec i Francji - zachwalałam pomysł mojej przyjaciółce Ali.

Wylądowałyśmy na lotnisku Bazylea-Miluza-Fryburg na terytorium Francji i autobusem przejechaliśmy przez granicę francuską. - Nie mogę doczekać się spacerów po bazylejskich uliczkach - cieszyłam się. Po ulokowaniu się w hotelu ruszyłyśmy na Stare Miasto. Tu w Bazylei, składa się ono z dwóch części rozdzielonych Renem. Z lewobrzeżnej Kleinbasel podziwiałyśmy zabytkową zabudowę położonej na przeciwnym brzegu Grossbasel. - Zobacz, jakie urocze kamieniczki z kolorowymi okiennicami - zachwycała się Alicja, kiedy spacerowałyśmy nabrzeżem. - Tak tu miło i kameralnie, że trudno uwierzyć, że jesteśmy w sercu wielkiego miasta - dopowiedziałam.

Spacer po Grossbasel zaczęłyśmy od zbudowanej z czerwonego piaskowca katedry Münster, najcenniejszego zabytku Bazylei. Zdobią ją dwie wieże z ażurowymi wykończeniami. W surowym romańskim wnętrzu odnalazłyśmy nagrobek słynnego filozofa Erazma z Rotterdamu i wspaniałą rozetę z rzeźbami przedstawiającymi zmienność losu. - Widoku z wieży sobie nie odmówimy - porozumiewawczo mrugnęła do mnie Alicja. Bazylea wspaniale zaprezentowała się z wysokości kilkudziesięciu metrów.

Potem malownicze uliczki zaprowadziły nas na plac teatralny, gdzie obok budynku teatru ujrzałyśmy niezwykłą fontannę. - O rety, rzeźby w fontannie się ruszają! - zdziwiła się Ala. Były to raczej machiny przypominające wynalazki z książek Verne'a, które stojąc w wodzie, kręciły się, kołysały...

- Można na nie patrzeć i patrzeć - śmiała się Ala. W końcu jednak stwierdziłyśmy, że już dosyć i udałyśmy się na pobliski Barfüsserplatz. Tam zainteresowały nas lokale gastronomiczne, a najbardziej jeden z nich, Choco Kebab. - Aż mi ślinka cieknie! - zawołałam, gdy zobaczyłam wałek, z którego strugana była czekolada na gofry i naleśniki. - W życiu nie jadłam pyszniejszego "kebaba"! - oceniła Ala.

Po tym słodkim obiedzie poszłyśmy do Sankt Alban - dzielnicy-ogrodu. Spacer wśród zieleni pozwolił nam odpocząć od zgiełku centrum. - Może jutro wybierzemy się w malowniczy rejs po Renie, - zaproponowała Ala. Z pokładu statku podziwiałyśmy jednocześnie dwie części starego miasta, Kleinbasel i Grossbasel.

- A tu już jest koniec Bazylei i Szwajcarii! - powiedziałam, kiedy dopłynęliśmy do Dreiländereck. To punkt, w którym na Renie zbiegają się trzy granice: Szwajcarii, Francji i Niemiec. Symbolizuje go stalowy pomnik z trzema ramionami.

Po pamiątkowej fotografii statek popłynął w kierunku Starego Miasta. Z przystani udałyśmy się na Marktplatz, główny plac starego centrum. Dominuje nad nim 500-letni, zbudowany z czerwonego piaskowca i zdobiony złoceniami, ratusz. - No to może czas na handlowe atrakcje? - spytałam. Odpowiedź była oczywista. Ruszyłyśmy więc deptakiem Freie Strasse, a potem Gerbergasse. Znajdują się na nich sklepy, wielkie galerie handlowe i salony odzieżowe światowych marek.

- Wejdźmy w tę mniejszą uliczkę odchodzącą od placu - zaproponowała Ala. Była to Schneidergasse, zaułek rzemieślników. Zakład kapelusznika sąsiadował tu z zegarmistrzem, kawiarnią, piekarnią i galerią z antykami. Tutaj w jednej z restauracji skosztowałyśmy capuns, czyli szwajcarskie gołąbki podawane z sosem śmietanowym. Były wyśmienite! Długo, po powrocie do Polski, pamiętałam ich smak...

Dorota Majchrzak

Chwila dla Ciebie
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas