Reklama

Najszczęśliwszy naród świata

Trudno jest uciec od stereotypów i etykietek. O Kolumbii zwykle mówiło się przez pryzmat wojny gangsterów. Ale ten kraj zmienia się na lepsze. I rzeczywiście jego aktualne hasło reklamowe jest prawdziwe. Co głosi? Że jedynym ryzykiem w Kolumbii jest to, że… zechcemy tu zostać na dłużej. Podróżując po kolumbijskim wybrzeżu Morza Karaibskiego, poznając ludzi i kuchnię, wczuwając się w jego atmosferę, takie zagrożenie rzeczywiście staje się realne.

Kiedy wyruszałem do Kolumbii, znajomi nie kryli obaw. Kraj ten przez lata był postrzegany przez pryzmat wojen narkotykowych. Ten stereotyp powielały wielkie hollywoodzkie produkcje filmowe. Od kilku lat sytuacja zmienia się na lepsze. Duże miasta nie są bardziej niebezpieczne niż w innych krajach, a gdy nadchodzi karnawał, aktywność kieszonkowców zwiększa się podobnie jak w Wenecji czy Nicei.

Kolumbijski karnawał w Barranquilli jest przez wielu uważany za drugą co do wielkości imprezę na kontynencie południowoamerykańskim, zaraz po Rio de Janeiro. I rzeczywiście, w weekend przed Środą Popielcową pełno jest tu koncertów i zabawy. Trudno znaleźć hotel, choć i tak niewiele osób z nich korzysta, wybierając raczej tańce do białego rana. W ostatni dzień karnawału na ulicach odbywa się szczególna parada. Na czele jedzie wóz z... symbolicznymi nagrobkami osób zasłużonych dla rozwoju tradycji karnawałowej.

Zaraz po tym przechodzą stylizowane orszaki pogrzebowe: w każdym mamy poprzebierane na czarno "wdowy" oraz młodego chłopaka. To Juan Carnaval, który odegra swoją symboliczną śmierć, padając teatralnie przed trybuną honorową. A wszystko to przy dźwięcznych rytmach salsy i cumbii. Przebieranki obowiązkowe, nie brakuje parodiowania polityków, duchowieństwa, gwiazd estrady. Tu na czoło wybiją się postaci przedrzeźniające Shakirę - wszak Barranquilla to jej rodzinne miasto. Gdyby nie karnawał, to portowe miasto nie byłoby warte zatrzymania się.

Reklama

W samej Kolumbii jest o wiele więcej ciekawszych miejsc. Choćby położona o dwie godziny jazdy samochodem Cartagena, jedno z najpiękniejszych miast na kontynencie. Założone przez Hiszpanów w XVI w., przez długi czas było jednym z głównych portów przeładunkowych łączących Amerykę Płd. z Półwyspem Iberyjskim. Dość szybko stało się jednym z najbogatszych, budząc zainteresowanie morskich rozbójników. Piraci z Karaibów być może w filmach wyglądają romantycznie, ale dla mieszkańców byli zmorą. Bo napadali nie tylko na statki, ale okradali miejscowe składy towarów.

Najsłynniejszym z nich był legendarny Francis Drake, poddany korony angielskiej. Tylko wielkiemu jak na owe czasy okupowi zawdzięczamy, że nie zrównał miasta z ziemią. I do dziś możemy się przechadzać po brukowanych uliczkach starego miasta otaczających zatokę Las Animas. Gdzieś w oddali majaczą drapacze chmur jakich nie powstydziłby się Manhattan, ale o wiele przyjemniej podziwiać hiszpańskie kościoły i klasztory czy zabawić się w wybór najpiękniejszego balkonu. Jeśli upał zbytnio nam doskwiera, ochłody można poszukać w klimatyzowanym Muzeum Złota.

To tylko namiastka zbiorów sztuki prekolumbijskiej, jakie możemy zobaczyć w stolicy kraju, Bogocie. Nic dziwnego, że konkwistadorzy ulegli magii mitycznego El Dorado, krainy złota. Sam po wyjściu chciałem kupić w prezencie kopię prekolumbijskich złotych kolczyków. Cena była zachęcająco niska. Może złoto nie było prawdziwe? - Prawdziwe, señor - odpowiedziała z czarującym uśmiechem sprzedawczyni, ale... nie przekonała mnie. U jubilera ceny przyprawiają o zawrót głowy, więc coś tu było nie tak. Za to wyśmienitą kawę wypijemy tu dosłownie za grosze.

A w biedniejszej części starego miasta, Getsemani, gdzie mieszkańcy zbierają się na placyku pod kościołem Świętej Trójcy, przekąski kupimy na obwoźnych stoiskach a zimne napoje w sklepiku na rogu. Atmosfera jest swobodna, ale nie karnawałowa. Bo największa fiesta odbywa się tu nie w karnawale, a... 11 listopada. Tego dnia Cartagena ogłosiła swoją niepodległość i wymówiła Hiszpanom posłuszeństwo. Dodatkową atrakcją tego dnia jest wybór Miss Kolumbii. Ponoć nawet na wyborach Miss Świata nie ma takich emocji. I chodząc ulicami miasta trudno się z tym nie zgodzić. Bo największym zagrożeniem jest to, że możesz nie chcieć opuścić tego kraju.

Mieczysław Pawłowicz
Świat i Ludzie 06/2013

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy