Reklama

Podróże marzeń: Isfahan

To miasto jest bardzo ważne dla Persów. Jest też dobre dla turystów: bezpieczne i przyjazne, ciekawe i tanie.

Persowie budowali miasta z rozmachem. Kiedy stanąłem na placu Imama w Isfahanie, dłuższy czas nie wiedziałem w którą stronę ruszyć. Przede mną w zachodzącym słońcu mienił się Meczet Szejka Lotfollacha, zbudowany jeszcze w XVI w. Wyobrażam sobie, że tak musiała wyglądać kraina z "Tysiąca i jednej nocy". Kopuły świątyni odbijały się w wodach fontann, dających ożywczy chłód. Na wieczorny spacer wyległy tłumy mieszkańców.

Persowie są bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów. Plac to prostokąt o długości ponad pół kilometra! Dla porównania: rynek w Krakowie to kwadrat o boku 200 m. Tyle, że w Iranie wnętrze placu jest niezabudowane. Miejscowe "Sukiennice" okalają plac. Przejście nimi to atrakcja dla poszukiwaczy rzemieślniczych arcydzieł, perskich dywanów i przypraw.

Reklama

W przeciwieństwie do krajów arabskich (Persowie nie są Arabami!) niemal nie istnieje tu zwyczaj targowania się na bazarach. No i trzeba mieć przy sobie gotówkę, gdyż nasze karty płatnicze są tu bezużyteczne. Chyba że transakcja będzie liczona w tysiącach dolarów, wtedy zaprzyjaźnieni bankowcy z Hongkongu czy Dubaju telefonicznie autoryzują kartę.

W Isfahanie trafimy również na wiele polskich śladów. Mimo embarga nałożonego przez świat zachodni mieszkańcy są dla nas przyjaźni. To najbardziej gościnna nacja, jaką udało mi się spotkać w czasie moich podróży. Nie zliczę ile razy częstowano mnie herbatą i ciastem czy zapraszano na posiłek. Być może właśnie ta izolacja sprawia, że są ciekawi zachodniego świata. I niezwykle pomocni turystom.

Kiedy wyszedłem z zabytkowych zaułków, straciłem orientację w bazarowym labiryncie. Miejscowi skierowali mnie w dobrą stronę, do Pałacu Czterdziestu Kolumn. To, obok meczetów, najważniejszy tu zabytek. To nie koniec złudzeń optycznych. Jedno ze sklepień pałacu jest wyłożone lustrzaną mozaiką. Może zakręcić się w głowie. Nic dziwnego, że po wyjściu z pałacowych ogrodów nie wiedziałem, w którą stronę iść. Mapa, którą miałem przy sobie nie pomogła, ulice opisane były po persku. Ale znowu gościnność Persów była nieoceniona. Pomogli mi także dotrzeć do... chrześcijańskiej katedry.

W tym muzułmańskim kraju członkowie Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego mają od czterech wieków azyl ze strony władców. Najważniejszy kościół, katedra Vank z XVII wieku, wyglądem przypomina nieco meczet. Odróżnia ją dzwonnica i zdobienia ścian wewnątrz świątyni. W przeciwieństwie do islamskich ornamentów geometrycznych i kwiatowych, tu są barwne ikony i obrazy. Jest tu też chrześcijański cmentarz. Leżą na nim polscy zesłańcy, którzy uciekli z Syberii z armią Andersa.

Odwiedzenie polskich grobów w dalekiej ziemi nie jest łatwe, bo wstęp na cmentarz mają tylko wyznawcy kościoła ormiańskiego. Pozostali muszą mieć zezwolenie. Strażnik stojący przy bramie nie wpuści bez tego kawałka papieru. To jedyny przypadek, kiedy miejscowy mi nie pomógł. Odesłał mnie z powrotem do katedry. Na szczęście wtedy już znałem drogę. Zresztą po zmroku wszystkie drogi i tak prowadzą znów na plac Imama. Ludzi jest chyba jeszcze więcej. Każdy wolny skrawek trawnika jest opanowany przez rodziny i grupy przyjaciół urządzające piknik. I znów wszyscy częstują mnie herbatą.

Mieczysław Pawłowicz

Zobacz także:


Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy