Skarby Ducha Gór
Okolice nogą ludzką nietknięte, góry chmur sięgające, pełne skał, straszne - tak zapamiętał Karkonosze Gall Anonim, opisując w XII wieku wyprawę Bolesława Krzywoustego. Wkrótce potem w Sudety Zachodnie dotarli tajemniczy Walonowie, poszukiwacze skarbów. Znajdowane przez nich złoto i kamienie szlachetne ozdobiły niejedną królewską koronę. Legendy o niezmierzonych bogactwach ziemi i strzegącym ich zazdrośnie Duchu Gór przetrwały do dziś, region zaś jest wciąż mineralogicznym eldorado.
Kolejka pod lwóweckim ratuszem prowadzi do... sterty polnych kamieni i hałaśliwej piły tarczowej. "Cięcie 5 zł", czytam w cenniku. Odstawszy w kolejce, wybieram ze stosu otoczak i podaję kamieniarzowi. Kilka zgrzytów i kamienna buła przepołowiona. Mój kamień kryje piękny sekret, wielobarwny koncentryczny wzór. To agat, dowiaduję się wkrótce od pochylonych nad minerałem znawców, którzy uważają, że mieniące się odcieniami błękitu i czerwieni miejscowe okazy nie mają równych na świecie.
Kto trafi do Lwówka Śląskiego w wakacje, zobaczy ich wszelkie odmiany. Prócz nich podczas Agatowego Lata kupi także brazylijskie szmaragdy, malachity z Konga, biżuterię z całego świata. I chleb ze smalcem. Handel złotem i klejnotami ma w okolicy długą tradycję. W XII wieku dotarli tu Walonowie, przybysze z zachodniej Europy (według jednych historyków Celtowie, według innych - mieszkańcy Flandrii), zawodowi poszukiwacze złota, srebra i kamieni szlachetnych. Pracowali między innymi dla Medyceuszy.
Mało kto jednak wiedziałby o nich dziś, gdyby nie działające od kilkunastu lat w Szklarskiej Porębie Sudeckie Bractwo Walońskie, grupa miłośników gór, minerałów i historii Dolnego Śląska. Wytyczony przez nich szlak waloński w Szklarskiej Porębie wiedzie ścieżkami uczęszczanymi przez średniowiecznych poszukiwaczy. Którędy wędrowali, orientujemy się po ich zaszyfrowanych drogowskazach: wykutych w skałach znakach w kształcie dłoni, kilofa czy słońca.
Tam, gdzie zatrzymywali się na popas, współcześni członkowie bractwa wybudowali swoją siedzibę, Starą Chatę Walońską. Oprowadzający mnie Marek Łożyński, członek bractwa, uważa, że wzniesiono ją w starosłowiańskim miejscu mocy. Chata jest sezamem karkonoskich minerałów.
- Nasz nieżyjący Wielki Mistrz Juliusz Naumowicz uważał, że turyści powinni móc zobaczyć z bliska skarby ziemi, dotknąć ich i że trzeba im ten kontakt ułatwiać. Dlatego jesteśmy bezpłatnym muzeum minerałów, a wycieczka z przewodnikiem kosztuje symboliczne trzy złote. Żadna jednak z atrakcji Chaty nie sprawia tyle frajdy, co własnoręczne poszukiwanie skarbów. Temu służą wybudowane przy strumieniu płuczki, czyli rynny do wypłukiwania kamieni szlachetnych. Choć "złoża" to szykowana przez bractwo mieszanka, wyłuskiwanie z wody ametystów czy chryzokoli jest tak ekscytujące, że uczestników ogarnia wielogodzinna poszukiwawcza gorączka.
Pięćdziesiąt twarzy Karkonosza
Walonowie umieli bezbłędnie wskazać lokalizację żyły złota na podstawie koloru liści drzew, znali się na geologii, górnictwie, hutnictwie i socjotechnice. Umiejętnie podsycali strach przed Duchem Gór (zwanym Karkonoszem lub Liczyrzepą), by niepowołani trzymali się z dala od skalnych bezdroży. Według legend były jego skarbcem, którego strzegł, sprowadzając ludzi na manowce lub zamieniając cenne znaleziska w polne kamienie.
- Walonowie też czuli przed nim respekt - uważa doktor Przemysław Wiater, kustosz Muzeum w Szklarskiej Porębie i kanclerz Bractwa Walońskiego. - Karkonosze były najpóźniej zaludnioną częścią Europy. Do XIX wieku grasowały w dolinach niedźwiedzie. Wszystko to potęgowało strach, a Liczyrzepa był nieuchwytny i miał wiele twarzy.
"Całe te przebogate góry są tylko wielką skrzynią z ubraniami, z której wedle nastroju ten nieograniczony duch poszczególne rzeczy naciąga na siebie. Pojawia się w tysiącach żywych i martwych postaci", opisywał go Carl Hauptmann, niemiecki pisarz ze Szklarskiej Poręby, w Księdze Ducha Gór. Uważa się, że Walonowie przed wyprawą mogli odprawiać krwawe obrzędy, by obłaskawić Karkonosza. Ich miejscem miał być Chybotek, głaz na walońskim szlaku nad rzeką Kamienną.
Za ogród Ducha Gór uważano Śnieżne Kotły, najmniej gościnną część Karkonoszy. Śnieg utrzymuje się tu czasem do lipca. Ostre krawędzie skał przeważnie pogrążone we mgle tworzą do dziś krajobraz pełen grozy. Kto zabłądził na szlaku, wie, że zmęczenie i strach wyczarują twarz Liczyrzepy z pnia starego dębu.
Co? Szkło!
Jednak to nie poszukiwane przez Walonów kamienie szlachetne okazały się największym bogactwem regionu, lecz kwarc, w którym występowały. Dzięki kwarcowi rozwinęło się szklarstwo, duma Szklarskiej Poręby. W strumieniach wciąż można wyłowić bryłki szkła, pamiątki po dawnej prosperity. Ostatnia tutejsza huta, Julia (w XIX wieku uważana za jedną z najlepszych na świecie), padła ofiarą wolnego rynku.
W latach 90. zakład sprywatyzowano. Nowy właściciel zamiast rozwinąć, zlikwidował go, kładąc kres historii miejscowego szklarstwa. Szczęśliwie rzemiosło ocalało dzięki zapaleńcom, takim jak Henryk Łubkowski, właściciel Leśnej Huty. Po utracie pracy w Julii zorganizował własną minihutę, z czasem przekonując się, że turystów oprócz wyrabianych przezeń kufli interesuje sam proces produkcji.
Z kameralnej widowni Leśnej Huty obserwuję formowanie szklanych pamiątek, słuchając o czasach, kiedy hutę urządzano w szałasie i by wytopić kilka naczyń, wyrąbywano kawał lasu. Czy chciałabym utoczyć szklany kwiatek? Jasne! Dostaję do ręki piszczel, podstawowe narzędzie pracy szklarza, i zanurzam go w ciekłym szkle.
Po chwili przy specjalnym pulpicie pan Zygmunt, pracownik huty, umiejętnie kształtuje szklaną kulkę. Obtaczam ją w tlenku kobaltu. Formuję szczypcami szklane płatki i niezapominajka gotowa. Odtąd nawet słoik będzie dla mnie wytworem alchemii.
Nie wszystko złoto, co się świeci
W XIX wieku sudeccy rzemieślnicy odkryli, że domieszka tlenku uranu zabarwia szkło na piękny zielonkawożółty odcień. Fluorescencyjne zastawy stołowe były poszukiwane i drogie, jednak z odkryciem radioaktywności moda na nie raptownie minęła. Ruda uranu stała się ponownie modna w latach 40. w innej dziedzinie gospodarki.
- Po wojnie w Kowarach zjawili się geologowie radzieccy, by zagospodarować powojenną zdobycz, tajną niemiecką kopalnię uranu - zaczyna opowieść syn dawnego głównego dyrektora kopalni, Sławomir Adamski, który w jednej ze sztolni urządził podziemną trasę turystyczną Kowarskie Kopalnie.
- Nasze łupki okazały się bogate w uran, a Rosjanie chcieli mieć kontrolę nad wydobyciem. Gospodarz prowadzi mnie liczącym 850 metrów korytarzem, opowiadając o sekretach Polski Ludowej. - O kopalni wiedziała tylko garstka wtajemniczonych towarzyszy. Do pracy ściągnięto polskich górników z Francji - relacjonuje Sławomir Adamski, uranowy ekspert. We wnękach korytarza urządzono ekspozycje pokopalnianych znalezisk, np. łącznice telefoniczne z napisem "nieprzyjaciel podsłuchuje", i minilaboratorium chemiczne pełne fiolek i menzurek z kolorowymi miksturami.
- Najmłodszym turystom opowiadamy historię uranu w bardziej obrazowy sposób - wyjaśnia przewodnik, po czym oświetla ścianę wyrobiska ultrafioletową lampką. Z każdej strony świecące nacieki. - To jedyne miejsce w Polsce, gdzie można zobaczyć naturalny uran - mówi z dumą.
- Radioaktywny? - pytam.
- Tu jest bezpiecznie pod względem promieniowania - uspokaja. - To nie ruda uranu, lecz gaz radon jest szkodliwy - wyjaśnia fachowo mój przewodnik. - W małych ilościach radon ma jednak właściwości lecznicze - dodaje, kiedy mijamy zardzewiałe leżaki, pamiątkę po czasach, kiedy sztolnia 19 A służyła jako inhalatorium leczące astmę.
Było jednym z pięciu tego typu obiektów na świecie. Niestety, pod koniec lat 80. zabrakło pieniędzy na jego utrzymanie. Dochodzimy do końca trasy - zatopionego szybu. To w nim padają polskie rekordy w nurkowaniu. W sierpniu dwóch śmiałków zanurkowało tu na głębokość 118 metrów.
Sekrety i szyfry
Nie mniej od bogactw ziemi poruszają wyobraźnię skarby Zamku Czocha. Ostatnim jego właścicielem był fabrykant Ernst Gütschow. W zamku nad Kwisą zgromadził rękopisy, antyki i srebra, a podobno i część skarbu Romanowów. Opuszczając go w 1945 roku, pozostawił majątek, najcenniejsze dobra zabezpieczając w skarbcu. Rok później zmarł. Tymczasem zamek splądrowano, obrabowano też sejf.
Z nakazu władzy ludowej w ruch poszły palniki i łomy. Srebra, ikony i porcelana miały być wysłane na Wawel. Tymczasem ciężarówka skarbów kierowana przez burmistrza Leśnej trafiła do amerykańskiej strefy okupacyjnej i przepadła bez wieści. Do dziś dziennikarze badają wątki tej historii, jednocześnie poszukując pamiątek z Czochy.
Kradzież zawartości sejfu to jednak tylko część zamkowych tajemnic. Zdaniem Bogusława Wołoszańskiego w czasie wojny działała tu grupa niemieckich kryptologów. I właśnie tutaj kręcono zdjęcia do ekranizacji jego książki Twierdza szyfrów. Dziś zamek jest hotelem. Można go zwiedzać, choć z kolekcji mebli, ksiąg, porcelany i witraży do naszych czasów dotrwała jedynie drewniana sypialnia.
W łożu, w którym sypiał niemiecki milioner i ludowi dygnitarze, spędzi noc każdy dysponujący odpowiednią kwotą. Latem po korytarzach zamku przemykają grupki nastoletnich czarodziejów, uczestników stacjonującej tu kolonii à la Hogwart z Harry’ego Pottera. Na zamkowym dziedzińcu, który być może skrywał najpilniej strzeżone tajemnice II wojny światowej, dzisiaj dzieci rozgrywają turnieje magiczne.
Grażyna Saniuk
Twój Styl 11/2013