Taki jest marokański hammam - co mnie w nim zaskoczyło?
Podróżowanie to przede wszystkim doświadczanie wszystkimi zmysłami lokalnego kolorytu. Dlatego podczas zwiedzania Maroka postanowiłam poddać się rytuałowi hammam, aby na własnej skórze (dosłownie i w przenośni) sprawdzić, jak przebiega ten orientalny zabieg, któremu jak wieść niesie, Marokanki zawdzięczają swą jedwabiście gładką, lśniącą skórę. Co mnie zaskoczyło?
Wywodzący się z kultury tureckiej rytuał hammam to orientalny zabieg relaksująco-oczyszczający, który wykonuje się od setek lat także w łaźniach parowych Maroka. W języku arabskim słowo "hammam" znaczy tyle, co "ciepła woda" i to właśnie woda wraz z tradycyjnym czarnym mydłem i olejami jest podstawą całego zabiegu, który składa się z czterech etapów.
Tradycyjnie łaźnie parowe dzielą się na te dla mężczyzn i kobiet. Ja na zabieg trafiłam do zlokalizowanego w centrum marokańskiej Essaouiry tradycyjnego gabinetu, oferującego także masaże i inne zabiegi upiększające. Po opowieściach osób korzystających już z hammam w Maroku, zabieg jawił mi jako relaksujący i spokojny. Z bogatej oferty wybrałam Hammam Nature, który oprócz oczyszczającej kąpieli i peelingu w pakiecie zawierał także masaż i od niego właśnie zaczęła się moja przygoda.
Po pierwsze: Masaż
Masaż manualny był dość intensywny, ale równocześnie odprężający. Po całym dniu zwiedzania przyniósł mi spokój i błogi relaks. Po wszystkim zostałam jeszcze na chwilę na łóżku, rozkoszując się błogą ciszą, po czym zaopatrzona w szlafrok i niewielką paczuszkę z czymś, co miało osłonić me miejsca intymne przeszłam do łaźni. Tam wraz z moimi dwoma nowo poznawanymi towarzyszkami podróży miałyśmy oddać się kolejnym zabiegom.
Jako fanka różnorodnych masaży i innych relaksacyjnych zabiegów kosmetycznych, przywykłam do tego, że w obecności osób je wykonujących jestem, w najlepszym razie, przyodziana we wręczany na wejściu skrawek materiału na gumce. Jednak w tym konkretnym przypadku, powiedzmy sobie szczerze, taka "osłonka" może działać wyłącznie na psychikę. Co więcej okazuje się, że dostają ją tylko turystki, rodowitym Marokankom nie przyjdzie na myśl "ubierać się" na tę okoliczność.
Po drugie: Para, miska i ciepła woda
- Poddaj się temu - szepnęła do mnie wychodząca z zabiegu dziewczyna - pozwól temu płynąć. Z ciekawością weszłam do zaparowanego pomieszczenia, w którym panowała wysoka temperatura, co w połączeniu z dużą wilgotnością tworzyło idealne warunki do tego, aby pory skóry się otworzyły i przygotowały na przyjęcie dobroczynnych substancji.
Odwiesiłam szlafrok i usiadłam na kamiennej ławce w oczekiwaniu na ciąg dalszy. W łaźni działała już postawna Marokanka, która wprawnymi ruchami namydlała ciało jednej z koleżanek, spłukując je w dość dynamiczny i zdecydowany sposób. Do tej pory moje skojarzenia ze słowem "rytuał" w zestawieniu z zabiegani wykonywanymi w spa były raczej jednoznaczne - niespieszne tempo, błogi relaks, zdecydowane, acz zwykle jednak łagodne i powolne ruchy. To co tym razem odbywało się na moich oczach było zaprzeczeniem tego wszystkiego - szybkie, mocne ruchy, oblewanie wodą zaczerpniętą z kamiennej wanny, mechaniczne wręcz namydlanie i spłukiwanie. - Czy to może być przyjemne? - zastanawiałam się, patrząc z boku.
Po trzecie: Rytuał
Nadeszła i moja kolej - Marokanka skinęła głową, zapraszając mnie do siebie. Najpierw spłukała moje ciało. Leżałam na kamiennym blacie, a ona polewała mnie bardzo ciepłą wodą. Biorąc pod uwagę, że cały dzień spędziłam w temperaturze bliskiej 30 stopni taka "kąpiel" doskonale wpisywała się w panujący na zewnątrz klimat. Było mi już bardzo gorąco, ale też bardzo przyjemnie. Kolejnym etapem było nałożenie czarnego mydła (savon noir), które znane jest ze swoich właściwości odżywczych i detoksyfikujących. Delikatna piana pokryła całe moje ciało. Trzecim krokiem rytuału jest peeling rękawicą Kessa, która swą nazwę zawdzięcza mocno skręconym włóknom wiskozowym. Wiedziałam, że będzie ona szorstka i nieco obawiałam się, czy nie podrażni mojego muśniętego już lekko słońcem ciała, ale obsługa uspokoiła mnie, że nic mojej skórze nie grozi.
Gdy kobieta zaczęła energicznie masować moje ciało, zauważyłam z zaskoczeniem, że taki mechaniczny peeling potrafi być bardzo przyjemny, choć w niektórych momentach był już praktycznie na granicy bólu. Zaczynając od szyi i obojczyków, Marokanka sprawnie, szybko i mocno przechodziła przez kolejne partie, kończąc na stopach. Dzięki użyciu rękawicy, możliwy był dogłębny peeling i usunięcie martwego naskórka, co przygotowało bazę pod kolejny etap rytuału - czyli nałożenie odżywczej maski w postaci olejku.
Na koniec Marokanka umyła mi głowę, wykonując przy tym swoisty masaż. Moje włosy po tym zabiegu przez kolejne dwa dni pozostawały świeże i świetnie się układały. Duża w tym zasługa olejku arganowego, który zdyscyplinował końcówki i nawilżył kosmyki. Po ostatnim chluśnięciu ciepłą wodą byłam wolna. Włożyłam szlafrok, mistrzyni ceremonii na głowę zarzuciła mi ręcznik, opuściłam łaźnię i zasiadłam w fotelu ze szklaneczką tradycyjnej marokańskiej herbaty, która miała za zadanie nawodnić organizm po pobycie w łaźni parowej. Zdałam sobie sprawę, że 1,5 godziny minęło w ekspresowym tempie.
Po czwarte: Efekty
Moja skóra choć lekko zaczerwieniona, była także jedwabiście gładka i pozostawała taką jeszcze przez kilka kolejnych dni. "Po rytuale spodziewałabym się jakiejś delikatności i mniej mechanicznych ruchów" - powiedziała po wyjściu jedna z moich towarzyszek, "Nie czułam się z tym do końca komfortowo" - dodała druga i z tym także należy się liczyć - nie każdy odnajdzie w tym tradycyjnym zabiegu przyjemność i relaks.
Koszt takiego, trwającego ponad 90 minut, rytuału hammam, waha się w okolicach 150 -250 dirhamów (około 65 - 110 zł) i jest ciekawym przeżyciem. Pod warunkiem, że zechcemy oddać się tej specyficznej "kąpieli", mając na uwadze wszystko to, co się z nią wiąże.
Zobacz także: