Taormina. Kurort artystów i milionerów
Na wschodnim wybrzeżu Sycylii jest cudowne miejsce, które zachwyciło Greków niemal dwa i pół tysiąca lat temu. Upływ czasu nic nie zmienił. Taorminę kocha się od pierwszego wejrzenia.
Marzyłem o Taorminie wiele lat. Obrazki zapamiętane z albumów uruchamiały wyobraźnię. Nie składało się jednak. Wreszcie, dzięki tanim lotom z Warszawy do Katanii, udało się. Jakże uboga okazała się wyobraźnia wobec nieopisanego piękna tego miejsca wybranego przez Boga i obdarowanego przezeń wyjątkowo obficie.
Wyobraźcie sobie stromą skałę o wysokości 250 m wiszącą nad turkusowym morzem. To mniej więcej rozmiar Pałacu Kultury. A na tej skale miasteczko dopieszczone w każdym calu, piękne w każdym zaułku, obsypane kwitnącymi niemal cały rok kwiatami. Taka jest Taormina.
Gdyby to jednak było za mało, by rozpalić wyobraźnię, mamy jeszcze widoki. W dół na wysepkę nieprzypadkowo nazwaną Piękną (Isola Bella), a w górę na kolejną stromą skałę, dwa razy wyższą – 529 m!, i przyklejoną do niej wioskę Castelmola, z czapą ruin zamku na górze.
Powiedzenie, że widok zapiera dech w piersiach wydaje się tu wyświechtane, banalne, nieadekwatne do boskiej pomysłowości. Najwyraźniej w sprawie tego miejsca porozumieli się zresztą różni bogowie.
Najpierw ci, którzy w IV wieku przybyli tu z Grekami. Trafili w miejsce, gdzie dzisiaj jest miejscowość Giardini. Współcześni turyści też poznawanie Taorminy zaczynają tutaj. Po prostu właśnie w Giardini znajduje się stacja kolejowa pociągu łączącego miasta wschodniej Sycyli.
Dalej do Taorminy trzeba jechać autobusem. Zza ostrych zakrętów co chwila wyłaniają się widoki tak piękne, że pasażerowie zapominają o lęku na powykręcanych okrutnie serpentynach. Grecy pozostawili po sobie Teatr Antyczny. Drugi pod względem wielkości na Sycylii.
Widownia amfiteatru zachowała się nie za dobrze, ale za to mury naprawdę świetnie. To kolejne miejsce widokowe – obowiązkowy punkt odwiedzin, masowych selfie i tych zdjęć, które po urlopie wzbudzą zazdrość u rodziny i znajomych.
Z widowni widać miasteczko, wybrzeże we wszystkie strony i jeszcze – jeśli akurat nie kryje się w chmurach, co niestety zdarza się także w teoretycznie bezchmurne dni – wierzchołek Etny, najwyższego wulkanu Europy.
Wydawałoby się, że po teatrze nic nie jest w stanie podnieść jeszcze ciśnienia. Może. Po pierwsze ceny. Spacer główną ulicą między Porta Messina a Porta Catania przypomina przechadzkę po najdroższych chodnikach Paryża, Mediolanu czy Rzymu.
Sklepy drogie lub bardzo drogie porozdzielane są knajpkami średnio drogimi lub bardzo drogimi. Ze słynnym lokalem milionerów i gwiazd filmowych, Wunderbar, gdzie espresso i małe piwo kosztuje 11 euro. Cóż, za snobizm trzeba płacić.
W bocznych uliczkach jest lepiej, czyli taniej. Cena kawy, granity i lampki wina nie przeraża, ale zawsze lepiej sprawdzić w menu przy wejściu. Po drugie, całe miasteczko jest po prostu piękne.
Uliczki ze schodkami tak wąskimi, że trudno przecisnąć się z plecakiem, pną się mozolnie po stromym zboczu wzgórza. Wszędzie jest mnóstwo ozdób – głównie fantazyjnych ceramicznych osłon na doniczki, w kształcie głów. I mnóstwo kwiatów, które nie przejmują się tym, że to już koniec października więc rozkwitają na wyścigi.
Wreszcie... po trzecie. Nazywa się Castelmola i jest – jak wieść niesie – najpiękniejszą wioską Włoch. Nawet jeśli to przesada, to niewielka. Castelmola dosłownie wisi na skale dwukrotnie wyższej niż ta, która przytuliła Taorminę.
Wejście tam pieszo, zwłaszcza latem, to wyzwanie. Widok (znów!) wynagrodzi jednak śmiałków. Można pospacerować jeszcze węższymi uliczkami, usiąść w jednej z wielu knajpek (jest taniej niż w Taorminie) i cieszyć oczy. Tu nie ma już zgiełku kurortu.
Przybysze wyciszają się, jakby udzielał im się wyjątkowy spokój tego miejsca. Siadam więc w kawiarence i poddaję się cudownemu nastrojowi. Czas płynie powoli.
Paweł Zapała