Mariola Bojarska-Ferenc: Tylko nie babciu!
Wiek to nie metryka, tylko stan umysłu - przekonuje dojrzałe kobiety pionierka fitnessu w Polsce. W szczerej rozmowie mówi też, dlaczego seks po 50. jest lepszy niż kiedykolwiek.
Dla kogo napisałaś swoją nową książkę "Klub 50"?
Mariola Bojarska-Ferenc: - Dla kobiet, które, podobnie jak ja, skończyły 50 lat. Wszystkie należymy do klubu 50+. Pomysł związany jest z cyklem, który prowadzę we wtorki w "Pytaniu na śniadanie". Przyjeżdżają do mnie kobiety, które dzielą się swoimi pasjami, ale też porażkami. Panie zakładają moje kluby 50+ w całej Polsce, a ja odwiedzam je z kamerą. Rozmawiam, wspieram, doradzam, przeprowadzam metamorfozy. Akcja trwa od wiosny i jestem naprawdę wzruszona efektami. Dostaję od kobiet tysiące maili i telefonów. Są to często kobiety, którym z różnych powodów opadły skrzydła, a ja je podnoszę. To kobiety zapomniane, często zaniedbane, zwolnione z pracy. Po spotkaniach odżywają na nowo. A wracając do książki, "Klub 50" to kompendium wiedzy dla dojrzałych: moda, uroda, porady związane z dietą, ćwiczeniami, ale także temat medycyny estetycznej czy seksu.
Seks po 50. wzbudza w mediach większe emocje niż seks nastolatków.
- Chyba wciąż, niestety, jesteśmy ciemnogrodem. Przecież wiek to nie metryka, tylko to, co mamy w sobie. Znam młode staruszki.
Wiele osób wstydzi się o tym mówić.
- Nikt nikogo nie zmusza do mówienia, ale jeśli jest z tym problem, trzeba zgłosić się do lekarza. Seks dla większości jest bardzo ważny również po 50. Dodaje energii, pewności siebie, daje poczucie bliskości, wreszcie można podczas uprawiania go spalić zbędne kalorie. Lubię seks i nie zauważyłam pod tym względem jakichś szczególnych zmian z powodu wieku. Kobiety dojrzałe dokładnie wiedzą, czego chcą w życiu i w sypialni. W książce zachęcam te "uśpione", by odkryły się na nowo, radzę wraz z seksuologami, jak uatrakcyjnić życie seksualne. Miłość wymaga kondycji, dlatego zachęcam również do ćwiczeń.
Trudno u nas zachęcać do nowości?
- Pierwszemu jest trudniej, ale mam za to poczucie, że tworzę coś nowego. Gdy ponad 28 lat temu wprowadzałam na polski rynek fitness, zauważyłam, że Polacy bardzo ostrożnie podchodzą do wszystkich nowości. Przyjmują je dopiero po sześciu, siedmiu latach. Kiedy w 2000 roku pokazałam w jednym z magazynów nowy trend - pilates, to dopiero w 2007 roku przedostał się do innych mediów, a do dzisiaj znam może dwa kluby, które mają profesjonalny sprzęt do tych ćwiczeń. 25 lat temu pokazałam fitness w parach, a teraz widzę, że niektórzy próbują naśladować i mówić, że to nowość.
Jak utrzymałaś się na rynku 30 lat?
- Ciężko harowałam. Nie reklamowałam się bzdetami, sensacjami z życia, tylko nowościami ze świeżej wówczas dziedziny fitnessu. Jestem uczestniczką około 40 kongresów światowych w Ameryce, Szwajcarii, Francji, Szwecji. Należę do największych organizacji na świecie promujących zdrowie i fitness (IDEA i ECA). Jestem na bieżąco z badaniami w tej dziedzinie i ciągle się rozwijam, bo żeby pisać, trzeba czytać. Działam już 30 lat i nigdzie się nie wybieram.
Stereotypowa kobieta po 50. powinna myśleć raczej o wnukach...
- Chcę właśnie te stereotypy i mity odczarować. Mój klub 50+ pokazuje, że kobieta w tym wieku nie musi siedzieć w kapciach i robić na drutach. Albo być służącą u własnych dzieci. Niestety, tak to w wielu rodzinach wygląda. Pragnę, by kobiety zobaczyły w końcu siebie i krzyknęły: "Teraz ja!". Odchowane dzieci, czas dla siebie. Dzisiejsza zadbana "pięćdziesiątka" to jak "czterdziestka", a nawet młodsza. Namawiam kobiety do takiego zdrowego egoizmu, edukacji, działania, realizowania pasji. Żyje się tylko raz. Każda kobieta ma prawo do pełnego życia - nie tylko młoda.
Niektóre kobiety szukają młodości w gabinetach medycyny estetycznej.
- Dlaczego nie? To zresztą wcale nie jest domena dojrzałych kobiet. Przecież już nawet dwudziestolatki wstrzykują sobie botoks, poprawiają nosy, powiększają piersi czy decydują się na waginoplastykę. To jest prywatna sprawa każdej kobiety. Akurat ja kocham naturalność, jednak czasami wykorzystuję możliwości medycyny estetycznej, jeśli coś mi przeszkadza. O skórę trzeba dbać. Jestem estetką, lubię mieć zadbane twarz i ciało. Stawiam sobie jednak granicę, żeby nie być sztuczną, by nie przesadzić. Nie ma nic gorszego niż ładna dziewczyna z wywalonymi wargami jak u karpia. Nie ukrywam, że chce jak najdłużej wyglądać dobrze, szczególnie że moja dusza jest wciąż bardzo młoda. Chociaż jestem matką i mam dwójkę wnucząt - dwuletniego Marcela i półroczną Victorię - czuję się bardzo młodo.
Pozwalasz im mówić do siebie "babciu"?
- Marcel mówi do mnie "Mary". Babcia kojarzy mi się z osobą nie tylko starszą, ale też przygarbioną, zniedołężniałą. Babcia to stopień pokrewieństwa, a więc nią jestem, ale tylko dla Marcela i Victorii. Wzrusza mnie to cholernie. Kiedy ich widzę, płaczę ze szczęścia. Uwielbiam, gdy się śmieją, gadają po swojemu. Na pytanie "gdzie babcia?" Marcel mówi: "Nie ma". A pytany "gdzie Mary?", mówi: "Tam". Jestem Mary! W jego ustach brzmi to najpiękniej na świecie. Zwariowałam też na punkcie Victorii. Może będzie moją następczynią? Nie mogę się doczekać wspólnych ćwiczeń. Na razie siedzę w sklepach z sukienkami, kokardkami i kupuję jak szalona ubranka. Jak dla lalki. Zwariowałam!
Znajomi się nie dziwią?
- Jestem kobietą nowoczesną i nie obchodzi mnie, co sobie ludzie pomyślą. Ja muszę się czuć dobrze. Nie lubię, kiedy np. znajoma na powitanie mówi do mnie "cześć, babciu!". Zastanawiam się, dlaczego wcześniej nikt nie mówił do mnie "cześć, żono" czy "cześć, matko". Na miłe, kulturalne znajome można liczyć. Dla wszystkich jestem Mariolą, a babcią bywam tylko w domu mojego syna.
Zrobiłaś sobie badania na wiek biologiczny?
- Tak. Miesiąc temu pojechałam do fantastycznego szpitala w Brzezinach na dwa dni i zrobiłam sobie generalny przegląd organizmu. Usłyszałam od lekarki, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiego silnego organizmu. Okazało się, że mam organizm dwudziestoparolatki. Mam w sobie tak dużą energię, że podczas nagrań w telewizji często słyszę od młodszych kolegów: "Bojarska, wyłącz wreszcie ten akumulator!". Tak zresztą było już wiele lat temu. Nina Terentiew podejrzewała mnie, że biorę jakieś środki pobudzające, bo chodziłam jak nakręcona i pracowałam do upadłego. Taki mam temperament od dziecka - pewnie to zasługa sportu. W szkole wołali na mnie "Napoleon", bo robiłam kilka rzeczy równocześnie.
Co sądzisz o odważnym stylu Moniki Olejnik?
- Ja ją uwielbiam. Monika jest najlepszym przykładem na to, że dojrzałej kobiecie zbliżającej się do sześćdziesiątki figury może pozazdrościć niejedna nastolatka. Podziwiam też jej profesjonalizm i ogromną energię życiową. Pracuje jak koń, a wygląda jak piękny kot. Jest zawsze zadbana. Mogłaby jednak rzucić palenie. Kocham też Ewę Kasprzyk - uwielbiam, jak podkręca atmosferę wokół siebie, lubię jej dystans i poczucie humoru. O tych i innych paniach jest w mojej książce.
Jesteś nietypowa jak na show-biznes. 28 lat z tym samym mężem.
- Rodzina to dla mnie najważniejsza sprawa. Daje mi ogromny spokój wewnętrzny i dzięki niej mogę spokojnie się realizować. Kochamy ze sobą być, spędzać wakacje tylko we dwoje. To nie tylko mąż, ale wspaniały przyjaciel. Przeżyliśmy ze sobą różne chwile, kiepskie też. Nauczyły nas wiele. Nie jestem łatwą kobietą, lubię wyzwania w życiu i w pracy, a on mnie w tym wspiera. Ważne jest, by w związku mieć przestrzeń dla siebie, dla rozwoju, dać oddychać partnerowi. Myślę, że po tylu latach rozumiemy się bez słów, a to czasami bywa niebezpieczne (śmiech).
Mąż dotrzymuje ci kroku fizycznie?
- Jest starszy o 10 lat, ale bardzo energiczny. W końcu ma ze mną wellnessowe życie, dobrą dietę, atmosferę, no i wesoło ma, a to ważne. Niestety, nigdy nie ćwiczył regularnie. Ma kompletnie inne zainteresowania niż ja. Stroni od mediów i to też jest fajne. Z zawodu architekt, z bardzo dobrym wyczuciem stylu. Uwielbiam to w nim. Jest przede wszystkim osobą bardzo inteligentną, oczytaną a dla mnie najlepszym afrodyzjakiem zawsze był mózg. Nie wyobrażam sobie życia z pięknym idiotą.
Kiedy ciało przestaje być takie ważne w związku?
- Nie wiem. U każdego inaczej. Związek przechodzi różne etapy - na początku wyłącznie cielesność i seks, a w miarę upływu czasu to za mało i musi być to coś, co łączy, co nie pozwala na nudę. Choć przyznaję - lubię zadbanych ludzi. Dla mnie to też ważne z powodów zawodowych. Ja od zawsze chciałam mieć mężczyznę, z którym będę mogła nadawać na tych samych falach i takiego mi się udało poznać. Jesteśmy zupełnie niestandardową parą. Kiedy jedziemy razem na wakacje, jesteśmy nierozłączni. Nie potrzebujemy towarzystwa. Mimo dwudziestu ośmiu lat razem. Na każdej kolacji nasza rozmowa jest ciekawa i trwa do trzeciej nad ranem. Kochamy sztukę lat 20., potrafimy o niej rozmawiać wiele godzin, cieszyć się pięknymi widokami. To zabawne, ale w muzeach zawsze wskazujemy ten sam obraz, a w sklepie tę samą filiżankę. Mamy podobne poczucie humoru i dystans do siebie. Lubimy bawić się słowem, czasami uszczypliwie. To wyższa szkoła jazdy. Uwielbiam żonglerkę słowną.
Macie więcej czasu dla siebie, odkąd dzieci poszły w świat?
- Dokładnie. Więcej czasu na wyjazdy, randki. Spontaniczny lunch czy kolację w restauracji. Starszy syn już dawno opuścił nasz dom. Młodszy Aleks też wyjechał, studiuje biznes w Mediolanie. Obaj wcześnie rozpoczęli dorosłe życie. Jestem matką dość ostrą pod tym względem, mam amerykańskie podejście. Uważam, że dzieci już na studiach muszą brać sprawy we własne ręce i uczyć się organizować życie, trochę pracować. Ja też od 22. roku życia pracowałam i studiowałam. Mam świadomość, że wychowałam niezależnych mężczyzn, a nie ofiary losu. Wiem, że jak lwy będą walczyć o rodzinę. Oczywiście gdyby się coś działo, synowie mogą zawsze na nas liczyć. Kocham ich bezgranicznie - są moim największym sukcesem.
Twój starszy syn podobno wbrew tobie został rajdowcem.
- Na szczęście jeździł tylko amatorsko. Dowiedziałam się o tym przez przypadek i to przed jego ślubem. Odkryłam wtedy, że kupił sobie profesjonalną klatkę samochodową i kask. Okazało się, że ukrywał to przede mną bardzo długo. Chyba mu przeszło, odkąd urodziły się dzieci. Drugi syn jest wychowany w duchu sportowym. Grał w piłkę ręczną, jeździ na nartach, gra w golfa i tenisa. I jest dobry we wszystkim, za co się weźmie!
Nie wszystkie matki są takie konsekwentne. W Polsce nadal jest problem z dietą dzieci.
- Tragedia. Co trzecie dziecko w szkole ma problem z nadwagą. Kiedy ja chodziłam do szkoły, otyła w klasie była jedna osoba. Dzisiaj trudno znaleźć szczupłe dziecko. Kiedyś robiłam taką akcję w "Pytaniu na śniadanie" - otwierałam tornistry i sprawdzałam, co dzieci mają do jedzenia. Tam było wszystko: parówki, chipsy, białe pieczywo. Jestem wkurzona na matki, które dają dzieciom do picia napoje typu cola zamiast wody, które tuczą maluchy śmieciowym jedzeniem! Słodzone napoje gazowane zaburzają procesy kojarzenia, pogarszają procesy uczenia się. Były na ten temat prowadzone badania, które będę przedstawiać w moim programie "Sztuka życia" w TVP 2.
Wciąż przyjaźnisz się z Anią Lewandowską?
- Tak. Zawsze będę doceniała ludzi, którzy są zawodowcami w danej dziedzinie. Przecież nie chodzę do kowala leczyć zębów, tylko sprawdzam stomatologa, zanim się zapiszę na wizytę. Chcę, by o moje zdrowie dbał fachowiec. Fitness to prewencja i musi być wykonywany zgodnie z zasadami, by nie wyrządzić nikomu krzywdy. Anna Lewandowska jest wielkim sportowcem, a z wykształcenia dietetykiem i trenerem. Ma podstawy, aby zawód trenera uprawiać na najwyższym poziomie. Dobry trener to nie liczba fanów na Facebooku. To wiedza.
A co z Ewą Chodakowską?
- Amatorskim ruchem się nie zajmuję.
Nie żałujesz, że kiedy zaczynałaś nie było mediów społecznościowych?
- Nie, bo i bez tego sprzedałam 28 lat temu 3 miliony płyt i gazet z callanetics. Moje dzisiejsze fanki rówieśniczki rzadziej niż młodzież mają Facebooka, ale to nie on pozwala mi od 20 lat prowadzić autorski program w TVP. Telewizja to moja miłość, mój kochanek, ale mąż nie jest zazdrosny (śmiech).
Oskar Maya
SHOW 18/2015