Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Umiem walczyć o miłość

Gdy wszyscy wokół się rozwodzą, Beata Kozidrak od 35 lat jest szczęśliwa z tym samym mężczyzną. Ale przyznaje, że i jej czasem w małżeństwie się nie układa...


Podczas Sopockiego Festiwalu obchodziliście jubileusz 35-lecia zespołu. Czy to dla pani czas podsumowań?

- Nie, to tylko jubileusz. Ja nie mam czasu na podsumowania! Jestem artystką, która jest w ciągłym biegu i poszukuje nowych doznań artystycznych. One są mi potrzebne jak woda, jak powietrze. Bez muzyki nie potrafię żyć. Mimo tego, że za każdym razem, gdy wychodzę na scenę, przeżywam kolejny stres i znowu muszę biec, to niczego nie żałuję, bo widocznie urodziłam się po to, by śpiewać.

Co pani czuła, kiedy po raz pierwszy stanęła pani na dużej scenie?

Reklama

- To było tak wielkie szczęście, że nie chciałam z niej zejść! Wtedy nie było szkoły, która przygotowałaby artystę do zachowania się przed ogromną publicznością. Działałam więc instynktownie. Ale natychmiast poczułam się jak ryba w wodzie. Najgorszy moment nastąpił, kiedy po którymś bisie musiałam zejść ze sceny w Opolu. Pomyślałam wtedy, że estradowe życie jest mi pisane. Postanowiłam, że będę się uczyć i zdam maturę dla swoich rodziców, bo im obiecałam. A potem będę już tylko śpiewać.

W ciągu tych 35 lat zdarzały się też pewnie trudniejsze chwile?

- O tak, cały ten czas zmagam się z różnymi słabościami. Ale wie pani, ja raczej skupiam się na pięknych momentach. Kiedy ludzie znają moje nowe piosenki, to czuję, że - cholera! - cały ten stres w studiu i ciężka praca, i to, że musiałam zostawić rodzinę i dom, jednak opłaciło się. To wszystko ma sens. To są moje chwile szczęścia.

Do pani wielkiego sukcesu w ogromnej mierze przyczynił się mąż, Andrzej...

- Szczerze powiem, że przede wszystkim Andrzej. Przez te wszystkie lata prowadzi zespół i mnie. Jestem kobietą, a nam jest zawsze trudniej w show-biznesie. Na początku naszej wspólnej drogi, prywatnej i zawodowej, zaufaliśmy sobie. Ja zaufałam człowiekowi, a on zaufał mojemu talentowi. Wiedziałam, że Andrzej poprowadzi mnie w takim kierunku, żeby wszystko wokół mnie było najlepsze. Zawsze dawał mi odczuć, że na to zasługuję. Obiecał, że otoczy mnie opieką i będzie moim przyjacielem do końca życia.

I obietnicy dotrzymał?

- Nie wiem, czy świętowalibyśmy ten jubileusz, gdyby Andrzeja nie było przy mnie przez te wszystkie lata.

A wydaje się, że trudno pogodzić miłość i pracę.

- To wcale nie jest łatwe. Andrzej bierze na siebie odpowiedzialność za kontakty z dziennikarzami i organizatorami koncertów. Jest bardzo wymagający, bo jest profesjonalistą. Robi to dla naszego wspólnego dobra, mojego i zespołu. Ja zresztą też nie jestem aniołkiem. Jako artysta i kobieta mam swoje gorsze i lepsze dni. Czasem, jeśli mi się coś nie uda, to jestem w stresie. Zdarza się, że płaczę, przeżywam, nie radzę sobie z emocjami. Jednak wiem, że wtedy Andrzej podejdzie do mnie i powie: "To już było, nie martw się, zaraz przyjdzie kolejny dzień i damy sobie radę". Wie pani, to jest najpiękniejsze, kiedy ma się obok siebie człowieka, na którego ramieniu można się wypłakać i poczuć szczęście.

Kłócicie się czasem?

- Pewnie że tak, bo inaczej się nie da. Oboje jesteśmy emocjonalnymi ludźmi. On jest Skorpionem, a ja Bykiem. Można więc sobie wyobrazić, jaka jest temperatura naszego związku. Bywa, że naprawdę iskrzy. Czasem jest lepiej, a czasem źle. Ale nikt tak mnie nie rozumie, jak Andrzej.

Przepis na szczęście w miłości?

- Trzeba się kochać, nienawidzić i... kochać! (śmiech)

No właśnie. Ostatnio wyznała pani, że to miłość sprawia, że wygląda pani tak pięknie!

- Spełnione życie rodzinne, miłość i seks. To wszystko jest potrzebne kobiecie i dzięki temu kobieta ma równowagę psychiczną oraz siłę. I zatrzymuje na długo urodę. Sądzę, że potwierdzą to wszystkie panie.

Jest więc pani kobietą spełnioną?

- Tak, w moim życiu bardzo ważne jest poczucie harmonii, zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Świadomość, że zawsze mogę liczyć na swoich najbliższych sprawia, że podejmuję się kolejnych wyzwań. Ostatnio moje szczęście dopełniło pojawienie się na świecie mojego wnuka. Miłość do Sebka jest nowa i zaskakująca. To kolejna miłość, której doświadczam w życiu. Najpierw kochamy rodziców, rodzeństwo, potem człowiek się zakochuje, a owocem tej miłości są dzieci. To są kolejne etapy, które my, kobiety, przeżywamy. Teraz doszedł Sebastian i ja kompletnie zwariowałam na jego punkcie. I cieszę się, ze spędzamy razem każdą wolną chwilę. Obserwuję jego rozwój i to, jak chłopak patrzy na świat.

Rozpieszcza go pani?

- No pewnie! Jeszcze jak! (śmiech).

Doradza pani córce w kwestii wychowania i małżeństwa?

- Kasia jest spełniona w swoim związku. Wie, że jeśli potrzebuje rady, to zawsze może na mnie liczyć. Ale są z Kamilem bardzo szczęśliwi. Mają wspólną pasję, którą jest muzyka. (Kasia śpiewa, a Kamil gra na gitarze w zespole "Cate Likes Candy"). A to bardzo łączy.

Jak spędza pani wolny czas?

- Jeśli mamy z Andrzejem trochę czasu, to jedziemy do Hiszpanii i zwyczajnie odpoczywamy. Nie myślę wtedy o niczym, resetuję umysł, zabieram książki, oglądam zaległe filmy, zwalniam tempo. I przez pierwsze dwa dni cierpię na nadmiar wolnego czasu. Dopiero trzeciego dnia zaczynam odpoczywać. Dostrzegam wtedy to, czego nie mam czasu zobaczyć na co dzień. Dłużej śpię, leniuchuję, pływam, jeżdżę na rowerze, spaceruję. Nasycam się tym, co jest w życiu najważniejsze. No, a po powrocie do kraju czeka mnie oczywiście masa pracy (śmiech).

A wtedy wszyscy traktują panią jak wielką gwiazdę. Czuje się nią pani?

- Wolę myśleć o sobie jak o spełnionej artystce. Wiem, że dla mojej publiczności jestem po prostu Beatą. Oni czekają na moje nowe wcielenia muzyczne. Bajm ma swoją stylistykę, której jesteśmy wierni od lat. Publiczność dobrze zna naszą muzykę. Gdy więc czternaście lat temu wydałam swoją solową płytę, stresowałam się, jak zostanie przyjęta przez moich fanów. Ale oni nie zawiedli! Zaufanie, którym mnie wtedy obdarzyli, dało mi poczucie mocy i odwagi. Za to dziękowałam im podczas jubileuszu w Sopocie i z tego też powodu się wzruszyłam.

Kiedy przed laty zakładaliście zespół Bajm, marzyła pani, że zajdziecie aż tak daleko?

- Nigdy w życiu! Myślałam, że to będzie tylko taka krótka przygoda. Cieszyłam się, że mnie - zwykłą dziewczynę ze starówki z Lublina, spotkało coś tak wspaniałego. Oczywiście, jak każda nastolatka, marzyłam o byciu artystką. W dzieciństwie śpiewałam nawet przed lustrem do rączki od skakanki. Naśladowałam wtedy gwiazdy i snułam marzenia, że moi fani patrzą na mnie. Później nastąpił ten cudowny moment, kiedy w 1978 roku przyjechałam do Opola i stanęłam oko w oko z tymi gwiazdami, które tak bardzo podziwiałam. Nie zapomnę smaku tych emocji.

Dziś na pewno już nie czuje pani stresu przed występowaniem?

- Wielkiej euforii zawsze towarzyszy stres. Nawet dziś, i to za każdym razem, kiedy mam wejść na scenę, bardzo to przeżywam. Przed każdym koncertem staram się więc wyciszyć i znaleźć w sobie energię i siłę, by na scenie dać z siebie 150 procent możliwości.

Pani ostatnia płyta dostała doskonałe recenzje.

- Tak, to dla mnie bardzo miłe. I za to dziękuję. Może będę nieskromna, ale byłoby mi strasznie przykro, gdyby te recenzje były niepochlebne. Włożyłam w ten krążek całe swoje serce. Przez dwa lata byłam obecna na każdym etapie prac nad tą płytą. Ile mnie kosztowała i jakie emocje towarzyszyły jej powstawaniu, wiem tylko ja. Jestem z niej bardzo dumna. Mam wrażenie, że "Blondynka" jest też dosyć osobista. Może dlatego trudno mi o niej mówić, bo jest dla mnie tak ważna. Każda z kobiet, kiedy wsłucha się w tę płytę, to wróci do niej, ponieważ teksty poruszają problemy, z którymi każda z nas czasem musi się zmierzyć. Bo my, kobiety, rozumiemy się bez słów.

Pamiętam taki fragment: "Może w naszej przestrzeni znajdziesz dla mnie czas".

- Albo na przykład "Kochaj mnie". Ta piosenka jest podobna, bo mówi wprost: "Kochaj mnie, choć jestem na tym świecie, wciąż tak mało o mnie wiesz". Przy naszym wiecznym pośpiechu i problemach życiowych, powinniśmy nauczyć się dostrzegać w sobie to, co jest dobre, co nas łączy. Łatwo powiedzieć "Mamy kryzys, żegnaj". Trudno ratować związki, ale ja wierzę, że warto walczyć o miłość.

Justyna Kasprzak

Show
Dowiedz się więcej na temat: Beata Kozidrak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy