Reklama

Marta Bijan: Inspiruje mnie to, czego podskórnie się boję

- Gdy strachy wychodzą ze mnie, oswajam się z nimi - wyznaje Marta Bijan /Tomek Wilczyński /materiały prasowe

- Do tworzenia inspiruje mnie moja mroczniejsza strona. Ta, która nieustannie się czegoś boi. Swoje lęki wplatam w to, co robię. Gdy strachy wychodzą ze mnie, oswajam się z nimi - mówi Marta Bijan, wokalistka, finalistka czwartej edycji programu "X Factor" i autorka powieści "Melodia mgieł dziennych".

Sara Przepióra, Styl.pl: Bohaterki twojej książki są uwikłane w bardzo specyficzną relację i mają skrajnie różne charaktery. Jak tworzyłaś te postaci?

Marta Bijan: Dzień, w którym spotkałam w rzeczywistości bohaterkę opisaną na kartach powieści, przypominał trochę historię J.K.Rowling. Autorka twierdziła, że widziała Harry’ego Pottera, gdy podróżowała pociągiem. Ja natknęłam się na Melodię na basenie. Dopiero opanowałam umiejętność pływania, wcześniej panicznie bałam się wody. Nagle przed moimi oczami stanęła błękitnowłosa dziewczyna. Była ucieleśnieniem wszystkiego, czego boję się w życiu, a przy tym była niejednoznaczna. Ten obraz ożył mi w głowie, dlatego postanowiłam napisać książkę, stawiając w centrum wyraźną postać.

Reklama

- Es już na samym początku książki określa się przymiotnikiem "niewidzialna". Czułam wewnętrzną potrzebę stworzenia takiej postaci, ponieważ motyw życia w cieniu zawsze mnie poruszał. Był tylko jeden problem — nie mogłam jej sobie wyobrazić. Była pozbawiona konturów, a wręcz nijaka. Nie miała żadnej fizyczności, w przeciwieństwie do Melodii. Stwierdziłam, że to jest dobry punkt wyjścia.

Czym jest ta "niewidzialność" głównej bohaterki?

- Jest brakiem siły przebicia. Nie tylko w sferze zawodowej, ale przede wszystkim w życiu prywatnym. Es jest współczesną kobietą w całym tego słowa znaczeniu, może czerpać z życia pełnymi garściami. Teoretycznie odnosi sukces. Jest menadżerką wielkiej gwiazdy. Wszyscy wokoło gratulują jej posady, a ona czuje się w tym wszystkim niewidzialna, bo okazuje się, że wszystkie jej marzenia spełnia za nią inna osoba.

Es i Melodia to nietypowe imiona. Pochodzenie imienia Melodii wyjaśniłaś na kartach książki. A co z Es?

- Właśnie stąd, że trudno było mi ją sobie wyobrazić. Nie potrafiłam wymyślić dla niej dobrego imienia. Stwierdziłam, że "Es" jest bardzo nijakie, mogłoby być przez kogoś rzucone od niechcenia jako dwie pierwsze litery imienia. Nieokreślone imię dobrze oddaje jej niewidzialność. Zapisałam te dwie litery tylko roboczo, a potem stwierdziłam, że skoro książka jest napisana z perspektywy głównej bohaterki, to jej imię nie będzie często wymawiane.

Na tragizm Es składa się wiele czynników: niewesołe dzieciństwo, fala upokorzeń, upadków, zniszczone marzenia, śmierć pierwszej miłości. Czy uważasz, że tragiczne momenty w życiu kształtują nas mocniej, niż te dobre?

- W życiu doświadczyłam wielu strat i to we wczesnym wieku. Uczucia związane z utratą, żałobą i przeżywaniem tragedii bardzo wcześnie wgryzło się w moją osobowość. Nie jestem już w stanie stwierdzić, jaką byłabym osobą, gdyby nie to wszystko. Dlatego mam poczucie, że to właśnie kształtuje człowieka. Niektórych złe doświadczenia mogą budować, sprawiać, że staną się silniejsi. Inni zaś zatracą się w tragedii. Opisana w książce Es jest dla mnie uosobieniem największych koszmarów i lęków. Bałam się, że czeka mnie równie tragiczna przyszłość, w której zabraknie mi nadziei i siły, aby coś zmienić.

Wspomniałaś, że Melodia też uosabia twoje obawy.

- Po przeczytaniu książki mój chłopak podsumował ją wymownym zdaniem: "Wszyscy bohaterowie są w jakiś sposób irytujący, a swoje najgorsze cechy wpakowałaś w każdego z nich" — i ja się z tym zgadzam. Nie umiem pisać o rzeczach, które są mi obce. "Melodia mgieł dziennych" jest połączeniem historii bliskich mojemu sercu, choć okraszonych fikcją. Gdy tworzyłam bohaterów książki, do każdego dodałam coś od siebie, łącznie z cechami, których mam nadzieję, że w sobie nie mam i nigdy nie chciałabym mieć. Melodia to obłuda i przerost formy nad treścią. Oba te zjawiska wywołują u mnie lęk.

Warszawa, którą opisujesz w książce, jest bardzo mroczna, ale też przepełniona muzyką i poezją. Czy jest w tym trochę twoich odczuć?

- Warszawa pojawiła się w powieści nie bez powodu. Zamieszkałam tutaj cztery lata temu i od tamtej pory zdążyłam się przekonać, że ma w sobie coś uzależniającego, fascynującego, a jednocześnie odpychającego. Warszawa jest dla mnie czymś więcej niż tylko miastem. To dla mnie żyjący, przedziwny organizm.

W mroczny sposób opisujesz również świat show-biznesu. W życiu prywatnym chyba też trzymasz się z dala od tego blichtru?

- Nie chciałam być częścią tego świata. Zdążyłam trochę nim nasiąknąć, zanim zrozumiałam, że się w nim nie odnajduję. Byłam zbyt młoda na poznawanie muzycznej branży od kuchni. Gdy patrzę na to z dystansu, mogę śmiało stwierdzić, że brakowało mi odpowiedniego "pancerza", bo zbyt wiele spraw dotknęło mnie do żywego. Teraz nie popełniłabym tego błędu.

- Większość moich znajomych obraca się w branżach okołoartystycznych, są więc ściśle związani z show-biznesem. Niektórych związek z tym światem sporo kosztuje. Show-biznes w Polsce nie jest tak kolorowy, jak mogłoby się wydawać. Na szczęście coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że to środowisko to tak naprawdę gorzki cukierek w ładnym opakowaniu. 

Miałam wrażenie, że muzyką trochę pisałaś tę powieść. Czym jest w twoim życiu muzyka?

- Z muzyką łączy mnie specyficzna relacja, która nie jest stała, a raczej wraca do mnie falami. Mam wiele pasji: piszę, tworzę filmy, fotografuję. Nie mogę powiedzieć, że muzyce poświęciłam całe życie, bo bym skłamała. Nigdy nie określam się słowem "muzyk", bo uważam, że byłoby to niesprawiedliwe wobec osób, które skończyły szkoły muzyczne lub grają profesjonalnie. Muzyka jest moim narzędziem do przekazywania siebie i unaoczniana się światu. Czasem śmieję się, że muzyka to taki mój kochanek i niespełniona miłość, która będzie mnie prześladować przez całe życie. Może właśnie dlatego tak bardzo mnie do niej ciągnie.

- Zdarzały się momenty, w których kariera muzyczna nie układała się po mojej myśli. Wiele razy chciałam z tym skończyć. Miałam wrażenie, że cały wszechświat mówi mi, abym przestała, bo próbuję oszukać przeznaczenie, pchając się do tej branży. Gdybym jednak nie tworzyła muzyki, czułabym w środku bolesną wyrwę. Coś, co codziennie przypominałoby mi, że powinnam była próbować dalej. Dzięki wszystkim perypetiom i potknięciom napisałam tę książkę. Można powiedzieć, że wyrosła z mojego ogromnego lęku.

Opisujesz z ogromnym przejęciem wspomnienia castingu do programu muzycznego, w którym wzięła udział Es. Jak wspominasz swój casting do "X Factora"?

- W tej części powieści nie mogę udawać, że to wyłącznie fikcja (śmiech). Przeżycia castingowe są na tyle specyficzne i trudne do opisania, że starałam się odzwierciedlić prawdziwe emocje, jakie przeżywa się w takiej chwili. Doświadczenie przerażenia i stresu opisane w książce pokrywa się z tym, co rzeczywiście przeżyłam. Oczywiście, poza samym przebiegiem, który w powieści przypomina raczej koszmar na jawie. W rzeczywistości mój casting potoczył się dobrze, a udział w programie otworzył mi drzwi do świata muzyki.

- Niewiele pamiętam z tego dnia. Bardzo się stresowałam i całe otoczenie jawiło się jak dziwny sen. Występ miałam późnym wieczorem, czyli na samym końcu przesłuchań. Gdy weszłam w końcu na scenę, zaśpiewałam i otworzyłam oczy, zobaczyłam, że wszyscy włącznie z jurorami wstali i zaczęli klaskać. Poczułam się wtedy wspaniale. Gdybym mogła, to powtórzyłabym to doświadczenie jeszcze mnóstwo razy.

Z twojej powieści wybrzmiewa smutna puenta. Możemy być niezwykle uzdolnieni, ale bez "tego czegoś" - pierwiastka oryginalności - ten świat nas pochłonie.

- Rzeczywiście tak jest. Możemy całe życie pracować nad własną muzyką, pisać piosenki, nagrywać mnóstwo płyt, ale w pewnym momencie możemy napotkać na "ścianę", nawet jeśli dla innych to miejsce znaczyłoby już otwarte drzwi. To nie dotyczy wyłącznie branży muzycznej. Tak się dzieje w większości zawodów artystycznych. Mnóstwo osób próbuje się przebić, ale albo wciąż czują, że to za mało, albo ostatecznie tworzą do szuflady, po godzinach korporacyjnej pracy albo są agentami innych osób, bo czują się w tym dobrze i bezpiecznie. W głębi ducha marzą jednak, aby zająć ich miejsce. Mam wrażenie, że ten problem jest rzadko poruszany w literaturze, dlatego napisałam sama taką książkę, jaką chciałabym przeczytać.

Jakie masz nastawienie do swojej kariery?

- Chcę po prostu robić swoje. Dwa lata temu rozstałam się z dużą wytwórnią. Poczułam wówczas, że lepiej sprawdziłabym się w mniejszej, albo wydając niezależnie. Nie chcę demonizować dużych wytwórni, to nie o to chodzi. Trzeba wiedzieć, po co się tam idzie. Ja nie byłam na to przygotowana i skończyło się to rozczarowaniem. Musiałam przejść swoją drogę, żeby dotrzeć do wniosków, dzięki którym mam odwagę, aby tworzyć zupełnie swobodnie.

Jesteś bardzo spójna, jeśli chodzi o wizerunek artystyczny. Co cię najbardziej inspiruje?

- W zeszłym roku samodzielnie wydałam tomik poezji i stworzyłam film dyplomowy, który był zwieńczeniem nauki w szkole filmowej. Poruszam się w tych wszystkich dziedzinach, ponieważ nie mogę się na żadną zdecydować. Nigdy nie starałam się, żeby to było spójne ale rzeczywiście, osiągnęłam taki efekt. Na każdym kroku słyszę od ludzi podobne opinie w stosunku do mojej muzyki, twórczość filmowej czy literackiej. Bardzo mnie cieszy, że mimo braku starań o tę spójność udaje mi się przemycić cząstkę siebie w każde moje dzieło.

- Od zawsze uwielbiałam zanurzać się w świecie książek i filmów, więc zaczerpnięte z ukochanych dzieł motywy przemycam do własnych. Z niemal każdej przeczytanej lub obejrzanej rzeczy jestem w stanie wyciągnąć element, wokół którego tworzę. Szczególnie widoczne jest to w muzyce. Dużo inspiracji wybrzmiewa w mojej najnowszej płycie. Osoby, które ją odsłuchały, stwierdziły, że zawarte w niej piosenki przypominają im muzykę filmową.

- Do tworzenia inspiruje mnie moja mroczniejsza strona. Ta, która nieustannie się czegoś boi. Swoje lęki wplatam w to, co robię. Gdy strachy wychodzą ze mnie, oswajam się z nimi. Jednym zdaniem inspiruje mnie wyobrażanie sobie tego, czego się podskórnie boję.

Czy jesteś w stanie wskazać, która z dziedzin artystycznych jest na tę chwilę twoją ulubioną?

- Na tę chwilę pisanie sprawia mi największą radość. Zawiera się w nim bowiem zarówno tworzenie wierszy, prozy, scenariuszy, jak i tekstów piosenek. Zresztą pisanie towarzyszy mi od dzieciństwa. Zanim zaczęłam odkrywać muzykę, popełniałam pierwsze opowiadania.

- Nie umiem skupić się na jednej dziedzinie. Zawsze wolałam robić więcej rzeczy, które mniej mogę zgłębić, a przy tym wyrazić siebie, niż skupiać się na jednej dziedzinie i poświęcać dla niej życie. Gdy byłam mała, moja mama wypowiedziała do mnie takie zdanie: "Zastanów się, kim chcesz być, zanim zostaniesz nikim". Zupełnie jak w książce "Szklany klosz" Sylvii Plath, w której kobieta siedzi na drzewie pełnym owoców symbolizujących rodzinę, karierę, życie uczuciowe. Bohaterka zastanawia się, jaki owoc zerwać dla siebie, aż w końcu wszystkie gniją i spadają na ziemię. To brutalne, choć wypowiedziane w humorystycznym tonie zdanie wryło mi się mocno w pamięć. Gdy mam gorsze dni, zastanawiam się, czy to nie błąd, że robię tak wiele rzeczy jednocześnie i nigdy nie będę miała własnej specjalizacji. Ta myśl jednak szybko ustępuje kolejnej. Mogę przecież robić mnóstwo rzeczy, które uwielbiam.

Dorastałaś w rodzinie artystycznej?

- Do tej pory nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, bo było zadawane w kontekście muzyki. Jeśli zaś chodzi o pisanie, to rzeczywiście mogę śmiało stwierdzić, że słowo było ze mną od wczesnego dzieciństwa. Mama wychowywała mnie samotnie, a w naszym domu wszędzie napotykałam na jej zapiski. To były głównie jej wiersze lub przemyślenia. Nigdy jednak ich nie wydała, tworzyła wyłącznie do szuflady.

Wydałaś tomik wierszy i powieść. Jak pracowało ci się nad tymi dziełami?

- "Melodia mgieł dziennych" jest fragmentaryczna. Zastosowałam w tworzeniu fabuły inwersję czasową, więc chronologia wydarzeń jest zaburzona. W taki sposób ją również pisałam — to były fragmenty niezależne od siebie czasowo i dopiero podczas ostatnich szlifów połączyłam je w jeden ciąg. Pracę nad książką rozpoczęłam od stworzenia bohaterek i nakreślenia relacji między nimi, ale poszczególne wydarzenia powstały nieregularnie.

- Praca nad tomikiem wierszy ma całkiem odmienny charakter. Wydałam go wówczas, gdy uzbierała mi się spora liczba wierszy i stwierdziłam, że tworzą spójną całość.

Zdarza ci się zamienić wiersze w teksty piosenek?

- Ostatni singiel, który wydałam — "Lato smakuje" był pierwotnie wierszem. Żeby go napisać, pojechałam do Krakowa w środku zimy, choć moim celem było stworzenie piosenek. Wynajęłam mieszkanie w urokliwej kamienicy. Chciałam zmienić otoczenie, pobyć sama i złapać wenę. Finalnie wyszedł z tego wiersz. Kiedyś byłam przekonana o tym, że z połączenia muzyki i moich wierszy nie wyjdzie nic dobrego. Okazało się jednak inaczej.

Napisałaś, że najszczęśliwszym momentem tworzenia jest sam proces. To właśnie ten moment sprawia, że chcesz dalej tworzyć?

- Moment, w którym pisałam wiersz "Lato smakuje" był jednym z najszczęśliwszych w całym procesie życia tego utworu. Czas spędzony w studio, nagrywanie klipu, publikacja singla — to są piękne chwile, ale nie mogą równać się z samym tworzeniem i nadawaniem dziełu kształtu. To jest oczyszczające doświadczenie, pozbawione autokrytyki. Dlatego uwielbiam trwać w chwilach tworzenia i utożsamiam się w całości z zawartym w książce zdaniem.

Zobacz także:


Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy