Reklama

60 randek na godzinę

Nie znają świata bez smartfonu, bez aplikacji czy portali. W sieci nawiązują przyjaźnie, zakochują się, a nawet rozstają. Czy nowe pokolenie ma jeszcze szansę spotkać miłość w tak zwanym realu?

O tym, że mój 17-letni syn ma dziewczynę, dowiedziałam się dwa miesiące temu. Z Facebooka - mówi Aneta (49 l.), tłumaczka i lektorka języka niemieckiego.

- Po prostu pewnego wieczoru Mikołaj ustawił tak zwany status na "w związku". Kiedy ta informacja pojawiła się w sieci, poczułam dojmujący smutek. Dlaczego? Bo oboje byliśmy wtedy w domu, w pokojach obok. Każde z nas siedziało przy swoim komputerze, syn jednak nie pofatygował się, aby mi opowiedzieć o tak ważnym, bądź co bądź, fakcie. Kliknął kilka razy w klawiaturę, załączył imię i nazwisko swojej dziewczyny, i już.

Reklama

Sądząc po 80 "polubieniach" jego posta, informacja rozeszła się szybko. Trafiła także do mnie. A ja właśnie w tym momencie pomyślałam, że albo popełniłam poważny błąd wychowawczy, albo przestaję rozumieć mojego jedynaka Mikołaja i to całe nowe pokolenie millenialsów.

Sąsiad z internetu

Odtąd Aneta zaczęła bacznie przyglądać się synowi. I nagle zauważyła na przykład, że Mikołaj ma przy sobie smartfona w każdej możliwej sytuacji - nawet gdy idzie myć zęby, to przegląda strony poświęcone piłce nożnej. Przy stole, między jednym kęsem a drugim i zdawkową wymianą zdań z matką, rozmawia z dziewczyną poprzez aplikacje Messenger i WhatsApp.

Aneta poprosiła syna o miniwykład na ich temat, bo sama też od niedawna ich używa (ale rzadko, gdyż wciąż woli posiedzieć z koleżankami przy kawie). Kiedy porozmawiała z Mikołajem o internecie, przejrzała na oczy.

- To tam teraz toczy się życie syna i jego znajomych - opowiada. - Okazuje się, że dziewczynę poznał w sieci, bo ona mieszka 200 kilometrów od nas. Widzieli się dopiero kilka razy, ale codziennie rozmawiają po kilka godzin. Mikołaj już ją wprowadził do grona swoich znajomych, mają w sieci prywatną, kameralną grupę planującą niekonwencjonalne podróże. W realu z niektórymi jeszcze się nie widzieli, ale syn twierdzi, że są to jego... przyjaciele.

Millenialsi w internecie po prostu żyją: flirtują, randkują, szpiegują, zdradzają, zrywają, nad czym ubolewają starsze pokolenia i niektórzy badacze. Dr Emilia Paprzycka, socjolog z Wydziału Nauk Społecznych Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, mówi: - Żyjemy w czasach zmiany społecznej - i przytacza jeden z najbardziej jaskrawych dowodów, jakie zaprezentował badacz i komik Aziz Ansari w książce "Modern romance. Miłość w czasach internetu" (bestsellerze "New York Timesa"): - Otóż z danych z 1932 roku wynikało, że jedna trzecia par małżeńskich mieszkała przed ślubem w promieniu pięciu przecznic od siebie, a jedna ósma - w tym samym budynku!

"Ludzie brali śluby z sąsiadami", komentuje to Ansari. I dalej: "Portale randkowe przeprowadziły rewolucję wśród osób poszukujących bratniej duszy. W latach 2005-2012 jedna trzecia par w USA, które wzięły ślub, poznała się przez internet". Te dane zszokowały nawet amerykańskich badaczy.


Przenikanie światów

- Czy jestem tym przerażona? Nie, bo internet ofiarował nam po prostu dodatkową przestrzeń - wyjaśnia dr Emilia Paprzycka. - Kiedyś ludzie szukali drugiej połówki wśród znajomych, na dyskotece czy w kościele, potem na studiach albo podczas migracji związanej z pracą. A teraz także w sieci, bo ta stała się kolejnym dostępnym źródłem nowych kontaktów i jednocześnie oferuje proste w obsłudze narzędzia. Trzeba podkreślić, że dla młodszego pokolenia to już nie jest przestrzeń dodatkowa, tylko po prostu obszar kontaktów.

Pokolenia trzydziesto-, czterdziesto- czy pięćdziesięciolatków traktują ją jeszcze jako dodatek do tzw. realnego świata. Niemniej jednak zauważmy, że nawet jeśli spotkamy kogoś w tzw. realu, to i tak przynajmniej częściowo przenosimy znajomość do sieci. Wysyłamy wiadomości, zdjęcia, linki. Oba światy - realny i internetowy - przenikają się oraz uzupełniają.

- Rok temu pojechałam do Opola na ślub koleżanki ze studiów - opowiada Maria (36 l.), stomatolog. - Czułam się fatalnie, na weselu nie znałam nikogo poza panną młodą i świadkową. Na dodatek pojawiłam się tam sama, bez osoby towarzyszącej, bo byłam akurat świeżo po rozstaniu z długoletnim partnerem. Niestety, on zszedł się ze swoją dawną szkolną miłością, spotkaną, a jakże, na Facebooku. Wkurzyłam się i dla żartu, a może też z chęci małej zemsty, ściągnęłam aplikację Tinder, która łączy ludzi znajdujących się nieopodal siebie. Tuż przed powrotem do mojego miasta, dosłownie kilka godzin od zakończenia wesela, umówiłam się na kawę z Maćkiem. To miała być krótka rozmowa. Ale uciekł mi pociąg, potem kolejny, a my rozmawialiśmy... Tydzień później Maciek przyjechał do mnie na weekend. Zaczęliśmy się widywać kilka razy w miesiącu, choć dzieliło nas kilkaset kilometrów. Gdyby nie internet i telefony, ciężko byłoby nam utrzymać tę relację. Ale gdybyśmy potem nie spotykali się na żywo, nie poznali własnych rodzin czy znajomych, to z pewnością bym tego nie ciągnęła. Efekt? Niedawno się zaręczyliśmy, a w przyszłym roku bierzemy ślub. Maciek przeprowadzi się do mnie we wrześniu, bo wtedy zaczyna nową pracę.

Kasowanie aplikacji

Maria przyznaje, że na początku miała obawy przed tym, by szczerze mówić o tym, gdzie poznała narzeczonego.

- Bo jak to, w internecie? To brzmi kompletnie niepoważnie, gówniarsko - wzrusza ramionami. - Ale potem wyszło, że kilka znajomych par, w tym dwa małżeństwa, nawiązało relację właśnie w sieci. My z Maćkiem, od kiedy zaczęliśmy być razem, za obopólną zgodą usunęliśmy aplikację, dzięki której się poznaliśmy. Nie chcemy poznawać innych osób. Po co kusić los? Młodsze pokolenie raczej nie przejawia takich obaw.

Dwudziestodwulatkowie Julia i Filip poznali się dzięki blogowi kulinarnemu, prowadzonemu przez wytatuowaną, popularną w sieci blondynkę. Komentarze tych dwojga wzbudzały najwięcej emocji, wykłócali się o każdy szczegół i przyprawę, więc wkrótce, w naturalny sposób, zaczęli do siebie pisać. Spotkali się też w realu, ale najważniejsze pytania zadali sobie w sieci.

Jednym z nich było: "Czy myślisz, że możemy być razem?" (Filip do Julii). Potwierdziła, wysyłając mu kilka emotikonów: buziek z serduszkami zamiast oczek. Niestety, zerwali również przez internet. "Potrzebuję przemyśleć naszą relację", napisała Julia. "OK", odpisał on i dodał buźkę z krzywym uśmiechem. Przez kilka dni milczeli, aż wreszcie pożegnali się SMS-owo. "Do zobaczenia może gdzieś, kiedyś", napisał on.

Fakt, Julia była zdziwiona, że tak lekko do tego podszedł. Niedługo potem przypadkiem dowiedziała się - też z sieci - że Filip zaczął spotykać się z blondynką z wielkim tatuażem na plecach, bardzo podobną do ich kulinarnej idolki. Ona podobno też była czytelniczką tego bloga.

Paradoks wyboru

"Z historycznego punktu widzenia jest to czas niezwykły - podkreśla Aziz Ansari w książce »Modern romance...«. - Nikt wcześniej nie miał tylu możliwości w sprawach miłosnych. Od nikogo nie oczekiwano, że podejmie decyzję, gdy wymagania są astronomiczne. Ludzie mają tyle opcji, skąd więc mogą mieć pewność, że zdecydowali się na to, co najlepsze? Pogódźmy się z tym: znikąd".

Ansari napisał książkę w oparciu o wielki projekt badawczy przygotowany przy pomocy profesora socjologii Erica Klinenberga z Uniwersytetu Nowojorskiego. Przeprowadzili razem setki wywiadów na całym świecie - od Tokio po Buenos Aires. Próbowali odpowiedzieć na nurtujące wielu pytanie: czy technologia i nieograniczone możliwości wyboru partnera rzeczywiście ułatwiają nam znalezienie miłości? Okazuje się, że także w tym wypadku sprawdza się teoria paradoksu wyboru znanego amerykańskiego psychologa Barry’ego Schwartza.

- Paradoks wyboru to typowe zachowanie konsumpcyjne polegające na tym, że im więcej mamy możliwości, tym trudniej się nam zdecydować i tym bardziej jesteśmy go niepewni, a potem często niezadowoleni. Bo przecież może się okazać, że inna rzecz - a w tym wypadku inna osoba - byłaby jednak lepsza - komentuje dr Emilia Paprzycka. - Sytuację tę można porównać do korytarza z milionem drzwi, do których mamy dostęp, ale jesteśmy coraz bardziej ostrożni w ich otwieraniu i znużeni, zmęczeni. Takie emocje pojawiają się też, kiedy ludzie umawiają się przez internet z coraz większą liczbą osób. Zaczynają się tym szybko męczyć. Socjolożka przypomina, że obecnie podnosi się wiek, w którym decydujemy się zmienić stan cywilny - obecnie w USA to 27 lat dla kobiet i 29 dla mężczyzn. W Polsce - podobnie (mowa o ludziach z wyższym wykształceniem).

- Wcześniej ludzie eksperymentują, randkują, poszukują nowych partnerów, co zresztą jest wpisane w charakterystykę współczesnego życia intymnego - dodaje dr Paprzycka. - Nastały czasy, w których część osób dłużej jest singlami, niż pozostaje z kimś w związku. To również zjawisko wcześniej niespotykane.

Powinnaś być ze mną

Dlaczego tak wiele osób, niezależnie od szerokości geograficznej, statusu, stylu bycia, poszukuje miłości przez internet? Zdaniem badaczy rośnie presja znalezienia idealnej drugiej połówki. To nie powinien być ktoś zwykły, nijaki, bo przecież dzisiaj wszystko - i wszyscy - mają być "jacyś".

- Zmieniły się też oczekiwania względem związku i miłości - komentuje dr Paprzycka. - Kiedyś narzeczeństwo trwało stosunkowo krótko, a miłość rozwijała się i gruntowała w małżeństwie. Dziś oczekujemy gromu z jasnego nieba, czyli uczucia, które będzie tak samo silne na początku jak w czasie trwania związku. Poza tym do niedawna małżeństwo miało pełnić funkcje ekonomiczno-społeczne: dać poczucie bezpieczeństwa, określony status, także towarzyski, pozwolić wychować dzieci. A dziś? Oprócz tego wszystkiego chcemy jeszcze, aby w związku było romantycznie, ekscytująco. Żeby nasz partner był najlepszym przyjacielem, świetnym kochankiem, interesującym człowiekiem. A trzeba pamiętać, że żyjemy wszyscy coraz dłużej, więc utrzymanie tego napięcia jest nie lada wyzwaniem. Jeśli coś w relacji nie idzie po naszej myśli, zaczynamy rozważać zmianę, szukamy dalej i... logujemy się w internecie.

Nie satysfakcjonuje nas partner wystarczająco dobry. Wielu osobom nieustająco towarzyszy niepewność: może z kimś innym byłoby mi lepiej, ciekawiej, milej? Cechuje to szczególnie osoby młodsze. Badania Ansariego pokazują, że wiele osób z grupy do lat 30 śledzi w sieci profile i poczynania swoich eks. Zachodzą w głowę, a nieraz dręczą się: może powinnam być z nim/z nią?

Nikt nie neguje największej zalety poszukiwania związku w sieci. Tutaj, z powodu tak wielkiej dostępności, jest szansa na znalezienie kogoś wyjątkowego. Więcej możliwości mają też osoby z tzw. ograniczonych rynków - np. niepełnosprawne, starsze czy LGBT (lesbijki, geje, biseksualiści i transseksualiści). Również mieszkańcy małych wiosek czy miejscowości nie są skazani na randki wyłącznie w towarzystwie sąsiadów

- Jednak są też plusy, które stają się minusami - zaznacza socjolog Emilia Paprzycka. - Poszukując partnera w internecie, z jednej strony możemy go lepiej poznać, a z drugiej szybciej się do niego zrazić - czasem wystarczy jedna wypowiedź, jakiś szczegół w sposobie ubierania się czy w CV. Poza tym mimo wielu godzin czatowania czy klikania nie jesteśmy w stanie poznać kogoś lepiej i bliżej niż w realu. "Nie traktujcie serwisów randkowych jak gwarancji randek, uznajcie je za gwarancję poznawania nowych ludzi - napisał Aziz Ansari. - Istotą jest oderwanie od ekranu i wyjście tym ludziom naprzeciw. Uwierzcie, że najlepiej ocenić kogoś na żywo"

JAN KUROŃ (33 l.), kucharz, autor książki "Sprytna kuchnia, czyli kulinarna ekonomia", prowadzi bloga Kuron.com: "Z żoną poznałem się właściwie dzięki internetowi. Najpierw spotkaliśmy się w liceum, ale podobno byłem wtedy niesympatyczny. Choć zaiskrzyło, to kontakt się nam urwał. Dopiero kilka lat temu, kiedy założyłem konto na Facebooku, Aneta odezwała się do mnie poprzez połączony z nim komunikator Messenger. Zaczęliśmy rozmawiać w sieci, nasza znajomość rozkwitła, choć od razu szły za tym spotkania na żywo. Być może jestem staromodny, ale wciąż wolę rozmowy twarzą w twarz. Bardziej lubię się spotkać z kimś, choćby w błahej sprawie, niż klikać czy rozmawiać przez telefon. Ale żona uświadomiła mi, że internet jest dzisiaj potęgą także w zdobywaniu znajomości czy docieraniu do nowych osób. Jeśli nie prowadziłbym bloga czy fanpage’a na Facebooku, to oznaczałoby, że rezygnuję ze sporej grupy odbiorców. Tym bardziej że trwa akurat boom na gotowanie. Oczywiście ważne są książki, programy telewizyjne, ale podstawowym źródłem wiedzy i komunikacji jest teraz internet. Często prowadzę szkolenia, także pro bono, np. dla uczniów szkół gastronomicznych, którzy potem do mnie piszą przez strony internetowe. Prowadzimy dyskusje, doradzam im, z tego się tworzą znajomości, które nieraz przenoszą się do realu.

ODETA MORO (38 l.), dziennikarka, współpracuje z programem "Dzień dobry TVN", prowadzi poranki w Radiu Złote Przeboje: "Kiedy kilka lat temu zostałam użytkowniczką najpopularniejszego obecnie portalu Facebook, kompletnie nie rozumiałam, dlaczego ludzie spędzają na nim tak wiele czasu. Co im to daje? Trochę to trwało, zanim przekonałam się, że to nie jest tylko zwykły portal, ale i narzędzie. Wszystko, czym się inspirują i co czytają moi znajomi, jest przez nich na bieżąco publikowane w sieci. Dzięki temu wiem, co w trawie piszczy. Facebook stał się w naturalny sposób elementem mojego życia. Natomiast nie rozumiem aplikacji typu Snapchat, której używa moja córka Sonia i jej znajomi. Polega ona na przesyłaniu sobie krótkich filmików, które po chwili znikają i nie mają jakiegoś głębszego sensu. Jestem jednak fanką komunikatorów internetowych. Świat stał się globalną wioską, mamy znajomych na całym świecie. Aplikacje typu WhatsApp, Skype, Viber pozwalają mi się z nimi komunikować za grosze. Nigdy natomiast nie korzystałam z portali czy aplikacji randkowych, choć moje koleżanki tak. Znam pary, które poznały się przez internet: w kilku przypadkach zakończyło się to ślubem, a w innych wielkim rozczarowaniem. Osobiście nadal wolę poznać się z mężczyzną w realu, spojrzeć mu w oczy, poczuć chemię. Przez komputer tak się nie da.


Magdalena Kuszewska

PANI 8/2016

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy