Agnieszka Więdłocha: Na końcu stawiam wielokropek
Z pożaru ratowałaby przede wszystkim swoje koty. Ale katastrof się nie boi, choć pierwszym smakiem poza mlekiem mamy był dla niej... płyn Lugola, wybuchł Czarnobyl. Agnieszka Więdłocha uczy się od silnych kobiet i nie znosi konformizmu. Śmiało mówi, że na kolację zaprosiłaby postać ze spektaklu, ukraińską prostytutkę. Podzieliłaby się z nią swoją optymistyczną wizją: "Świat nie runął, przetrwaliśmy epidemię...". Bezcenne, prawda?
Twój STYL: Pani szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa...
Agnieszka Więdłocha: Jadę z dziadkiem na rowerze. Siedzę z tyłu, mocno się go trzymam. Nogi unoszę wysoko, żeby nie wpadły w szprychy. Mam stracha, bo jedziemy szybko. Myślę: "Żeby tylko nie włożyć stopy w koło". Słoneczny dzień, dziadek coś mi opowiada. Snuje niesamowite historie. I drugi obraz: nasz pierwszy dom, w Łodzi przy ulicy Drzymały. Pamiętam taras, na balustradzie przysiadały ptaki, i mamę, która to wykorzystywała, żeby mnie nakarmić: "Patrz, leci ptaszek, otwórz buzię...". A za tarasem rozłożysta czereśnia, latem gałęzie uginały się od owoców. Mam i takie wspomnienie: stoję na tarasie, po czereśni chłopak wspina się, sięga dłonią po owoce. To mój sąsiad, miał wtedy jakieś 20 lat. Patrzyłam, jak pożera nasze czereśnie i... zakochałam się w nim pierwszą, wielką miłością - pięciolatki!
Proszę opisać w dziesięciu zdaniach swoje życie.
- Zaczęło się od niezłej katastrofy - Czarnobyl, ja mam cztery miesiące i pierwszy obcy pokarm, jaki dostaję, to płyn Lugola. Później jest już tylko lepiej. Ogromne przywiązanie do mamy. Nienawiść do przedszkola, na szczęście jest zerówka i spędzam w niej cztery lata, wakacje to te, gdy z dziadkami uciekaliśmy z miasta na wieś do cioci Janki. A później wyprawy z rodzicami autem po Europie. Szkoła była świetnym czasem: przyjaźnie (nie kończą się do dziś), imprezy ("mamo, błagam cię, jeszcze godzinę!"), koncerty. Za to jeśli chodzi o naukę, był to czas pełen stresów dla dość ambitnej mnie. Banda kumpli z osiedla, z którymi się przyjaźniłam, w trakcie moich egzaminów do Filmówki nie pozwalała mi się poddać. I... dostałam się! Nigdy im tego nie zapomnę. Ciężkie studia, pierwszy plan filmowy, zakochanie się w teatrze - pierwsze wielkie radości dorosłego życia. Dziewiąte zdanie o moim życiu będzie o utrzymaniu równowagi między tym, czego się chce, a tym, co należy. A ostatnie, że życie bez moich zwierząt i chodzenia bez celu po lesie i podróżowania z ukochaną osobą... nie byłoby pełne.
Gdy była pani dziewczynką, chciała pani zostać...
- ...dyrektorką ZOO. Kiedy jednak dowiedziałam się, że jako dyrektorka nie będę mogła wypuścić zwierząt z klatek, porzuciłam to marzenie.
Matka...
- ...idzie ulicą w błękitnym płaszczu, a moja koleżanka woła z zachwytem: "Jaką masz piękną mamę!". Po raz pierwszy spojrzałam na nią jak na kobietę, a nie tylko mamę. Moja mama - piękność? Tak, ale tylko dla mnie. Uważałam, że wyszła z roli.
Ojciec...
- ...czasem doprowadza mnie do furii! Został wychowany w patriarchalnym świecie, więc uważa, że jedynym posłannictwem kobiety jest dom. W kuchni potrafił zrobić tylko grzanki, jedliśmy je zawsze na śniadanie w niedzielę i były genialne. A z racji tego, że przygotowywał je tata, zdawały nam się odświętne. Pewnie dlatego tak dobrze je pamiętam.
Pofantazjujmy. Alternatywne życie, które mogłaby pani wieść, gdyby nie jedna ważna decyzja...
- Nagła zmiana planów pod koniec liceum - szykowałam się na stomatologię, czyli matura z chemii, biologii, fizyki. Rodzina myślała, że zostanę dentystką jak babcia, która chciała przekazać mi swój gabinet. I czasem żałuję, że nie jestem dr Agnieszką Więdłochą, stomatologiem. Troszeczkę. Miałabym prostsze życie z zawodem, który zapewnia stabilizację. I więcej wewnętrznego spokoju. A... może nie? Zawsze widzę dziurę w całym.
Pierwszy pocałunek...
- Wydarzył się dość późno. Byłam nieśmiała. Pierwszy pocałunek miał miejsce na urodzinach kolegi z mojej bandy i zdawało mi się, że chłopak wygląda jak Jim Morrison. Oczarowana umówiłam się z nim następnego dnia w parku. Zobaczyłam go z daleka i... to nie był Jim Morrison. Uciekłam.
***Zobacz także***
Gdyby mogła pani zaprosić na kolację dowolną osobę na świecie, kto by to był?
- Gdybym mogła jeszcze nie brać pod uwagę praw fizyki i biologii, byłaby to Olena Popik. Młoda Ukrainka, prostytutka, którą gram w spektaklu Róża jerychońska. Była prezentem dla bogatego biznesmena od jego partnera w interesach. Stała się niewolnicą. Umarła w wieku zaledwie 21 lat, zarażona AIDS, syfilisem, gruźlicą. Wyrzucili ją pod szpitalem w Mostarze. Pozbawiono ją wszystkiego: imienia, języka, rodziny, przyszłości, prawa do własnego ciała, godności, a na koniec życia. Do dziś nie do końca rozumiem, jak mogło do tego dojść. Co musiała czuć? Czy próbowała uciec? Kim się stała, kiedy odebrano jej wszystko? Jaka była? Czy potrafiła się uśmiechać?
Kogo pani podziwia i za co?
- Wszystkie kobiety, które walczą o siebie i się nie poddają. Dodaje mi to sił.
Gdyby miała pani nadać sobie imię, które jest też cechą, jak by się pani nazywała?
- Chaos Więdłocha. Chaos towarzyszy mi od zawsze. I ciekawość. Mój ulubiony znak przestankowy to nie kropka, lecz wielokropek. Bo wszystko może się zdarzyć...
Ostatnio czuła się pani szczęśliwa, gdy...
- ...graliśmy Różę jerychońską na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, a później mieliśmy wspaniałą rozmowę z widzami. A tak na co dzień? Szczęście daje mi filiżanka dobrej kawy - poranek bez niej uznałabym za stracony!
Czy kiedyś kogoś pani zawiodła?
- Mam nadzieję, że nie. Byłoby to okropne. Ale myśl, że po tym wywiadzie rozdzwonią się telefony od przyjaciół: "Ej, stara, to właśnie mnie zawiodłaś!", niepokoi.
Gdyby mogła pani zabrać z płonącego domu jeden przedmiot, co by to było?
- Mario Vargas Llosa napisał, że z pożaru domu wyniósłby egzemplarz powieści Rozmowa w katedrze, którą sam napisał. Jest genialna. Ale ja zabrałabym jednak moje koty, dwie znajdy. Jeden pod jedną pachę, drugi pod drugą. Śpią wtulone we mnie, witają mnie, towarzyszą, gdy gotuję lub uczę się roli, siadają na scenariuszu i sprawdzają, czy znam go już na pamięć. Są dla mnie ważniejsze od Rozmowy w katedrze. Ją po prostu po pożarze kupiłabym w księgarni.
Pani za dziesięć lat...
- ...z plecakiem gdzieś daleko, z dala od obleganych turystycznych szlaków. Jestem uśmiechnięta, nic mi w życiu nie przeszkadza, tym bardziej że wiem: świat nie runął. Nie nastąpiła katastrofa klimatyczna. Przetrwaliśmy wszystkie epidemie. A moje życie ułożyło się całkiem nieźle...
Czego jest pani głodna?
- Ponoć kiedy człowiek jest wygłodniały, zaczyna zjadać własne serce. A ja czuję dziś, że jestem głodna życia.
***
#POMAGAMINTERIA
Inżynierowie wywodzący się z Politechniki Śląskiej prowadzą zrzutkę na bramy odkażające dla szpitali. Chcą postawić ich co najmniej dziesięć, uruchomili już działający prototyp. Możesz im pomóc i wesprzeć szpitale w walce z epidemią koronawirusa.
W ramach akcji naszego portalu #POMAGAMINTERIA łączymy tych, którzy potrzebują pomocy z tymi, którzy mogą jej udzielić. Znasz inicjatywę, która potrzebuje wsparcia? Masz możliwość pomagać, a nie wiesz komu? Wejdź na pomagam.interia.pl i wprawiaj z nami dobro w ruch!