Aleksandra Szwed: Jestem swój obcy
W domu - córeczka swoich rodziców, w mediach - dziewczyna Playboya. Dla przyjaciół - domatorka i kucharka, dla fanów - królowa telewizyjnych show, aktorka i piosenkarka. Jaka naprawdę jest Aleksandra Szwed?
Karolina Siudeja, Styl.pl: Trudno było wychowywać się w Polsce dziewczynie z ciemną skórą i mocno kręconymi włosami?
Aleksandra Szwed: Mnie akurat nie bardzo. Mam tę komfortową sytuację, że jestem taki "swój obcy". Od kilkunastu lat pracuję w telewizji. Było Ziarno, Drozda, 5-10-15, a jako siedmiolatka zaczęłam wstępować w "Rodzinie zastępczej" i w zasadzie przez te wszystkie lata gościłam w domach Polaków, dorastałam na ich oczach. Oswoili się ze mną. Poza tym w domu jak mantrę powtarzano mi, że nie wolno oceniać człowieka po tym jak wygląda, jakie ma oczy, włosy czy skórę, ale po tym, jakim jest człowiekiem. Kiedy dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji, stawiałam się. Nie pozwalałam na to, by szykanowano mnie przez coś, na co nie mam wpływu. To wielka zasługa mojej mamy.
Powiedziałaś, że nie dawałaś się tak traktować, ale to nie znaczy, że nie próbowano.
- Oczywiście, że próbowano. Miałam raz taką sytuację, że życie mi przed oczami przeleciało. Trafiłam na ulicy na bandę kiboli, którzy - byłam przekonana, że mnie zabiją, rzucali sobie mną jak szmacianą lalką krzycząc różne dziwne rzeczy. Przechodziłam z rąk do rąk aż w końcu się przewróciłam. Wtedy jeden z nich, który stał najbliżej, zobaczył mnie i powiedział "Co wy, k*wa, telewizji nie oglądacie? Przecież to nasz murzyn jest!". Panowie nawet przeprosili... "za gapiostwo".
- Dziś się z tego śmieję, ale wtedy byłam naprawdę przerażona. Gdyby nie mój zawód to nie wiem, jak skończyłaby się ta historia. To pokazuje, jak ludzie cierpią z tego powodu, że wyglądają inaczej, że nie są Polakami. Choć z drugiej strony mam wrażenie, że jest w tej kwestii coraz lepiej.
W kuchni się relaksuję, gotowanie mnie odstresowuje, złe emocje odpływają. Jak jestem wściekła to najlepiej mnie wpuścić do kuchni.
Mówiąc "dom" masz na myśli swoje mieszkanie czy dom rodzinny?
- Od pewnego czasu jestem już na swoim, jestem "nowomiejską" warszawianką, ale wciąż mam rozdwojenie jaźni, bo gdy mówię "dom" mam na myśli zarówno moje mieszkanie, jak i dom moich rodziców. Jedno i drugie traktuję jak swoje miejsce na Ziemi.
- Wiadomo, że na co dzień, głównie ze względu na pracę, nie mogę sobie pozwolić na wypady do rodzinnego domu - moi rodzice mieszkają pod Warszawą. Ale jak tylko mam kilka dni wolnego, albo chociaż jakieś niepracujący weekend, to chętnie tam jadę. Nie traktuję wizyt u rodziców jak przykrego obowiązku, który trzeba raz na czas trzeba odhaczyć. Przeciwnie - jadę tam z wielką przyjemnością.
Wracasz ze słoikami?
- Jasne, że tak. Moja babcia jest fenomenalną kucharką i mistrzem przetworów. Wałówa zawsze jest wydawana.
Wałówa wałówą, ale gdy poznałyśmy się na 3. urodzinach Styl.pl, nasza rozmowa szybko zeszła na kuchnię. Podobno uwielbiasz gotować i wśród znajomych jesteś znana z tego, że ten, kto do ciebie przyjdzie, nigdy nie wychodzi głodny.
- Uwielbiam gotować. Od babci nauczyłam się bardzo tradycyjnej kuchni, pokazała, że gotowanie może być proste, szybkie i przyjemne. Mama natomiast jest niezwykle pomysłową kucharką i lubi eksperymentować. Miałam więc w tej dziedzinie genialne nauczycielki. Od dziecka uczono mnie tego, że w kuchni mam swoje obowiązki. Ledwo wystawałam ponad stół, ale pomagałam w krojeniu warzyw czy ubijaniu kotletów schabowych. W kuchni się relaksuję, gotowanie mnie odstresowuje, złe emocje odpływają. Jak jestem wściekła to najlepiej mnie wpuścić do kuchni. Zdarza mi się więc nagotować za wiele - ja tego nie muszę nawet jeść, celem jest samo gotowanie - a potem przez kilka dni krążę po znajomych z pojemniczkami i rozdaję jedzenie.
Co najczęściej gotujesz? Masz ulubione dania?
- Nie mam żadnej ulubionej kuchni... Nie umiałabym powiedzieć czy kuchnia włoska, czy może polska albo azjatycka jest moją ulubioną. Słucham swojego organizmu. Uważam, że to bardzo zdrowe podejście - jeśli coś za mną chodzi od dłuższego czasu, to widocznie mój organizm właśnie tego potrzebuje.
- Moim spécialité de la maison są ciasta. Uwielbiam je przygotowywać, bo kocham ich zapach. To taki mój paradoks, bo fanką wypieków i słodyczy wcale nie jestem. Nie bardzo lubię też jeść w knajpach. Zazwyczaj mam wrażenie, że to co tam podają, jest niedoprawione albo za słone. Wolę gotować sobie sama. Wtedy wiem co jem, a mam słabość do świeżych składników.
To by wyjaśniało, skąd masz taką figurę. Przyznaj się, to tylko dzięki diecie, czy katujesz się jakimiś ćwiczeniami?
- Zaskoczę cię - ani jedno, ani drugie. Nie ograniczam się w jedzeniu, bo jedzenie jest dla mnie jedną z największych życiowych przyjemności, ale staram się nie przejadać. Moi znajomi, którzy wiedzą, jak ja jem i nie raz widzieli, że dawałam radę wielkiej porcji, dla żartów podsyłają mi linki do serwisów plotkarskich, które donoszą, że podobno całe życie katuję się dietą i jestem nią już bardzo zmęczona. Ludzie! Ja na diecie nie byłam nigdy dłużej niż 24 godziny i gdybym kiedyś rzeczywiście musiała na nią przejść, to byłoby chyba największe nieszczęście mojego życia.
- Figurę zawdzięczam głównie genom i życiu na wysokich obrotach - non stop w biegu. Sportu też specjalnie nie uprawiam. Nie regularnie. Wiem, że to źle, no ale cóż... Już kilka miesięcy temu obiecywałam sobie, że zacznę regularnie ćwiczyć, nawet nie dla figury, ale po prostu dla zdrowia i kondycji. Jestem bardzo konsekwentna! Nadal obiecuję sobie, że zacznę ćwiczyć (śmiech).
Akceptujesz swoje ciało. Dwa razy rozebrałaś się dla Playboya. Łatwiej było za pierwszym czy za drugim razem?
- Po raz drugi było zdecydowanie łatwiej. Za pierwszym razem, gdy stałam pod studiem, byłam przerażona. Nogi miałam jak z warty. Nie mogłam się ruszyć, a jednocześnie miałam chęć stamtąd uciec. Bałam się tego, że nie będę się czuła komfortowo, że wyjdzie z tego koszmar, bo będzie widać, że się stresuj€. Okazało się jednak, że na planie wszyscy byli uśmiechnięci od ucha do ucha, mili, nastawieni do mnie przyjaźnie. Nikt nie zwracał uwagi na to, że jestem goła! Wszyscy byli skupieni na tym, że razem możemy stworzyć coś fajnego pod względem artystycznym. Wtedy się rozluźniłam i wszystko poszło dużo lepiej. Podczas drugiej sesji byłam już o wiele bardziej rozluźniona, bo wiedziałam jak to jest.
- Samą sesję potraktowałam trochę jak wyzwanie, pomyślałam: "Jestem młoda, jak nie teraz, to kiedy?"
Spodobał ci się efekt?
- Jestem dość krytyczna w stosunku do swojego wyglądu i ciała. Ale kiedy zobaczyłam te zdjęcia, poczułam się piękna i kobieca. W takich momentach ego rośnie.
A jakie były reakcje twojego otoczenia?
- Różne. Z jednej strony spotkałam się bardzo pozytywnymi komentarzami - z gratulacjami zaczepiali mnie ludzie na ulicy. Żeby było śmieszniej, były to kobiety! Mówiły, że mam piękne zdjęcia, estetyczne, niewulgarne, podobały im się. Z drugiej strony stała oczywiście grupa ludzi, która komentowała, że nic innego nie robię tylko lansuję się swoimi cyckami.
- Moim zdaniem Playboy jest na pierwszym miejscu jeśli chodzi o prestiż wśród magazynów tego typu i absolutnie nie żałuję tego, co robiłam. Mam 22 lata i może nie jestem miss World, ale dzwonnikiem z Notre Dame też nie jestem. Nikomu nie zrobiłam tym krzywdy - więc czemu nie? Jak nie teraz to kiedy? Za 20 lat?!
Powiedziałaś, że krytycznie podchodzisz do swojego wyglądu. Co ci konkretnie przeszkadza?
- Każda kobieta ma kompleksy i ja nie jestem tu wyjątkiem. To jest też trochę tak, że jak mamy czarne włosy to chcemy mieć blond, jak są proste to chcemy kręcone, jak jesteśmy wysokie, to wolałybyśmy być niższe i tak dalej. Nasze nogi zawsze są za grube i za krzywe. Ja wciąż z zazdrością patrzę też na zielonookie, bladolice powabne dziewczyny z piegami.
Mam wrażenie że mężczyźni się mnie boją. W sumie nie wiem czemu. Ja naprawdę nie gryzę, tylko tak wyglądam.
Na bladą cerę szans nie masz.
- No nie mam szans. Bladolica nie będę! Ale to ma swoje dobre strony: nie muszę się opalać a jak nawet się opalam, to nie grozi mi czerwony kolor skóry albo oparzenia. Ale za to całe życie walczę z burzą loków. Muszę jednak przyznać, że dopiero po sesji dla Playboy’a poczułam się dobrze w swoim ciele i pozbyłam się kompleksów.
Mężczyźni często zaczepiają cię na ulicy?
- Nie, raczej nie. Mam wrażenie, że mężczyźni się mnie boją. W sumie nie wiem czemu. Ja naprawdę nie gryzę, tylko tak wyglądam. Podobno potrafię mieć wrogi wyraz twarzy więc może to to? A może boją się, że dostaną po łapkach? Nie wiem! Może to kwestia tego, że mam silny charakter i zaraz z każdym walczę o dominację - to odstrasza. Przyznam, że faceci, którzy próbują mi na każdym kroku udowodnić "kto tu nosi spodnie" działają na mnie jak płachta na byka i dla nich zapewne kontakty ze mną nie należą ani do łatwych, ani do przyjemnych. Wychodzę z założenia, że prawdziwy mężczyzna nikomu niczego nie musi udowadniać.
Ludzie kojarzą cię głównie z telewizji, jednak ty zaczynałaś na deskach teatru.
- Jako mała dziewczynka chodziłam na warsztaty teatralne do pani Emilii Krakowskiej. Miała taką wielką starą szafę pełną kostiumów teatralnych i po zajęciach pozwalała nam się w te kostiumy przebierać i improwizować. To sprawiało mi wielką frajdę i pokazało, jak cudowną przygodą może być teatr. Do dziś pozostał mi wielki sentyment i słabość do sceny. To, co uwielbiam w teatrze to żywy widz, który patrzy i reaguje oraz to, że nie ma dubli - wychodzisz na scenę i albo sobie poradzisz, albo nie. To jest wyzwanie.
Twoja rola w "Dwóch połówkach pomarańczy" i teraz najnowsza w "Siostruniach" to zatem powrót do korzeni.
- Dokładnie tak. Po drodze miałam jeszcze przyjemności grać w spektaklu "Antonie". "Dwie połówki pomarańczy" były natomiast dla mnie skokiem na głęboką wodę - gram tam jako dublerka Julii Kamińskiej i zanim pierwszy raz pojawiłam się na deskach Teatru Capitol miałam zaledwie dwa tygodnie na przygotowanie się do roli - niemałej, bo przez dwie godziny praktycznie bez przerwy jestem na scenie. Dzięki wsparciu kolegów wszystko się udało. "Siostrunie" to natomiast kolejne nowe wyzwanie. Musical z elementami stand-up'u to bardzo wymagająca forma. Śpiewamy, tańczymy, stepujemy cały czas.
Nie jesteś tylko aktorką, ale także śpiewasz.
- Owszem, zdarzyło mi się popełnić singiel z Marco Bocchino "All my life" na Eurowizję. To było tuż po moim udziale w programie "Jak oni śpiewają" i od tego wszystko się zaczęło.
- Mówiąc szczerze sama nie lubiłam swojego głosu, jednak wszyscy dookoła przekonywali mnie, że powinnam śpiewać albo chociaż spróbować. Koncerty grywałam niechętnie, byłam niepewna tego co robię i czy robię to dobrze. W pewnym momencie ze zdziwieniem zauważyłam, że coś się zmieniło, że zaczęłam czuć się na scenie pewnie i swobodnie, i że to naprawdę sprawia mi przyjemność. W czerwcu swoją premierę miał mój singiel "Ach ten pan". Bawię się tym i robię to przede wszystkim dla własnej przyjemności.
Masz mnóstwo talentów... Jest wśród nich także projektowanie ubrań?
- Zdarza mi się popełniać jakieś projekty, ale to nie jest tak, że robię to od początku do końca samodzielnie. Mam szczęście współpracować z Wiolą Piekut, która tworzy wspaniałe kreacje i często rzeczywiście realizuje dla mnie moje pomysły.
Czytasz artykuły i komentarze w Internecie na swój temat?
- Nie. Moje zdrowie psychiczne jest mi jeszcze miłe... W większości tekstów na mój temat zgadza się tylko imię i nazwisko. Ale czasem nawet to się nie zgadza! Widywałam już swoje zdjęcia podpisane Patricia Kazadi albo zdjęcia Patricii podpisane Aleksandra Szwed. Staram się mieć do tego dystans i po prostu robić swoje.
Rozmawiała: Karolina Siudeja