Anita Lipnicka: Portret kobiety z rzeką w tle
Po kilku latach milczenia wraca z nowym singlem. W tym czasie wiele się zmieniło. Przeszła terapię, zaprzyjaźniła się z byłym partnerem, kończy budowę domu nad rzeką. Wokalistka i kompozytorka Anita Lipnicka, kiedyś mistrzyni ucieczek, dziś odważnie płynie z nowym nurtem życia.
W czerwcu Anita Lipnicka skończyła 41 lat. Wygląda dobrze w długiej, zwiewnej sukience. Dodała do niej dżinsową kurtkę, ulubione conversy (kolekcjonuje je). Do tego gładko zaczesane włosy i pogodny uśmiech. Czyżby to konsekwencja publicznie złożonej obietnicy, jaką z okazji czterdziestki umieściła na Facebooku? Napisała wtedy: "Od jutra zamierzam żyć dla siebie". I dalej: "Robię sobie fajrant. Od teraz będę tylko łapać motyle, wąchać kwiatki i zmieniać sukienki. To może być całkiem miły nowy początek". Wszystko po to, aby wreszcie mieć więcej czasu dla siebie. I oczywiście dla muzyki.
- Od trzech lat nie wydałam płyty i jestem zniecierpliwiona, chcę czegoś nowego - mówi wokalistka.
Od 20 lipca będzie można usłyszeć w sieci jej najnowszy singiel pt. "Ptasiek", w październiku wyruszy w trasę koncertową pod hasłem "Na osi czasu". W przyszłym roku ukaże się płyta, nad którą pracuje z nowym zespołem. Do ubiegłorocznych problemów (guz ślinianki przyusznej, który na szczęście okazał się niezłośliwy) nie chce wracać już nawet pamięcią.
Po terapii
- To zaskakująco dobry moment w moim życiu - mówi Anita. Z uśmiechem wyjawia, że właśnie wróciła z Neapolu, gdzie spędziła niespieszny urodzinowy weekend.
- Kiedyś bałam się przekroczenia czterdziestki, ale teraz widzę, jak wiele nowych drzwi się przede mną otwiera. Ja ich poszukiwałam już długo, a te poszukiwania zaprowadziły mnie na terapię. Jeszcze do niedawna czułam się tak, jakbym żyła w ciemnym pokoju. Jakbym dotykała przedmiotów, ale ich nie widziała. I nareszcie udało mi się znaleźć w tej ciemności drzwi. Nie wiem jeszcze wprawdzie, dokąd mnie doprowadzą: do ogrodu czy piwnicy? Ale ważne, że widzę światło - dodaje.
"A teraz leć, żyj!" - rok temu usłyszała od terapeuty. Zdziwiła się, wciąż jeszcze niepewna, czy to aby odpowiedni moment. - Ale on uznał, że pozamykałam pewne etapy i zakończyłam terapię z sukcesem. No więc lecę i żyję, tak jak mi poradził. Dosłownie, bo ostatnio dużo latam samolotami. Powoli uczy się przeznaczać więcej czasu dla siebie, a także na przyjemności.
- Choć nadal jest to okupione poczuciem winy, którego jeszcze się nie pozbyłam - zastrzega. - Miewam myśli, że nie zasługuję na poświęcanie sobie zbyt wielu chwil. Ciągle staram się mobilizować do pracy, to moja obsesja. Ale z relaksem w ogóle jest dziś ciężko, to przekleństwo naszych czasów.
Zbuntowana
1994 rok, Piotrków Trybunalski. Anita siedzi zestresowana na korepetycjach w domu swojej matematyczki z liceum. Przerabiają całki. Nagle w radiu wybrzmiewa hit Varius Manx "Zanim zrozumiesz". Ciepły głos Anity wypełnia cały pokój. Jednak obie - i uczennica, i nauczycielka - udają, że go nie słyszą. Niezręczna sytuacja.
"Sukces Varius Manx przyszedł niespodziewanie, zastał mnie w liceum. Nie miałam jeszcze matury, a moje piosenki grano już w radiu. Ta sytuacja była dla mnie psychicznie trudna do udźwignięcia", powie po latach Anita w wywiadzie dla radiowej Trójki. Cała Polska usłyszała o niej, gdy została wokalistką Varius Manx - był to czas największej popularności zespołu. Nagrali razem dwie płyty: "Emu" i "Elf", które sprzedały się łącznie w ponad milionie egzemplarzy. To z nich pochodzą znane przeboje, m.in. "Piosenka księżycowa", "Zabij mnie" czy "Pocałuj noc", do których napisała słowa.
W jej rodzinie nie było tradycji muzycznych: mama - księgowa, ojciec - elektryk, ona i starszy brat. Nikt nie grał na żadnym instrumencie, Anita jest samoukiem. Jako nastolatka zakochała się w poezji śpiewanej i, co za tym idzie, w powyciąganych swetrach. Potem zafascynowały ją grunge i Nirvana. Ścięła włosy na zero, nosiła ciężkie glany. Jednocześnie robiła karierę... modelki. W wieku 15 lat wyjechała do pracy w Tokio. A kiedy wracała do Polski, brała gitarę i śpiewała na lokalnych festiwalach.
Gdzieś tam wypatrzył ją Maciej Pilarczyk, dziś jej menedżer. Wspomina to tak: - To był niesamowity czas pomiędzy dwoma światami: mody i muzyki. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Anitę na scenie, występowała z lokalnym zespołem Certyfikado. Miała 17 lat, a za sobą pobyt w Japonii jako fotomodelka. Ja w tym czasie kompletowałem ekipę modelek na pokazy mody na Syberii. W Radiu Łódź dostałem też stanowisko kierownika nagrań muzycznych i szefa studia nagraniowego. Na Syberii spędziliśmy prawie dwa tygodnie. To tam zostały zarejestrowane pierwsze nagrania demo Anity, którymi po powrocie zainteresowałem Roberta Jansona (lider Varius Manx szukał akurat wokalistki - red.).
Anita: - Potem Maciek przyjeżdżał do mojej mamy do Piotrkowa Trybunalskiego i uparcie ją przekonywał, że muszę śpiewać. Za jego namową związałam się z Variusem. Nasze drogi znowu się zbiegły, kiedy został menedżerem mojego duetu z Johnem. A teraz już po raz trzeci pracujemy razem. Pół roku temu wpadł na mój koncert i stwierdził, że fajnie byłoby coś razem zrobić. "Spróbujmy", powiedziałam w końcu.
Zdaniem Maćka Anita na tle innych artystek wyróżnia się tym, że jest bardzo utalentowana, ale też wymagająca, ambitna i pracowita. Wbrew pozorom bardzo dobrze wie, czego chce.
Solo w Londynie
Fani Variusa nie mogli uwierzyć, że w 1995 roku Anita odeszła - w szczytowym momencie popularności swojej i zespołu. Na dodatek w nieznane, bez planów na przyszłość. Wokalistka bardzo chciała odpocząć od szumu. Rok później wydała swój pierwszy solowy album "Wszystko się może zdarzyć". Singiel pod tym samym tytułem wybrał Marek Niedźwiecki, guru muzycznego dziennikarstwa. Nie pomylił się, to był hit. Od tego czasu minęło właśnie dwadzieścia lat - tyle trwa kariera solowa Lipnickiej.
- Odejście z zespołu wiele mi dało, wkrótce zamieszkałam w Londynie i odkryłam, że można nie tylko samemu komponować, ale i wchodzić z kimś w twórcze interakcje - opowiada piosenkarka. - Wcześniej, jako wokalistka Variusa, dostawałam gotową piosenkę, do której musiałam dokleić tekst. A w Londynie wreszcie odważyłam się stworzyć utwór od początku do końca. Po wydaniu w Polsce trzech solowych płyt miałam znowu moment przesytu, znudzenia, zniechęcenia sobą. Zapragnęłam zmienić kierunek, odkryć nowe horyzonty. To właśnie wtedy, w wyniku intensywnych poszukiwań, Anita wpadła na Johna Portera.
- On wtedy też był zagubiony - wspomina. - I oboje mieliśmy na czołach stempelki. Ja byłam tą dziewczyną z Variusa, która śpiewa pop, a John - przykurzoną legendą polskiego rocka. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, także muzycznie. Nie wierzono w nas, a jednak postawiliśmy na swoim. Anita i John nagrali razem album bez oglądania się na trendy. Były to "Nieprzyzwoite piosenki", które pokryły się platyną. Potem wydali jeszcze "Inside Story" oraz "Other Stories", które, choć bardzo lubiane, nie powtórzyły sukcesu ich pierwszej płyty. Na początku ubiegłego roku ogłosili, że rozstają się artystycznie, a kilka miesięcy potem rozstali się także jako partnerzy.
Przyjaciel John
Kilka dni temu, Warszawa. "John, który mastering jest lepszy?", mejluje Anita, dołączając pliki z różnymi wersjami utworu. Porter błyskawicznie przesłuchuje i odpowiada: "Bierz ten drugi!". Rozstali się równo przed rokiem, po dwunastu latach wspólnego życia i wydaniu trzech albumów. "Anita i ja idziemy własnymi drogami. To była piękna podróż, pełna miłości, wina i muzyki, nie z tego świata", podsumował na Facebooku John.
- Nadal chętnie i często sobie doradzamy, wysyłamy nowe piosenki, fragmenty utworów - wyznaje Anita. - To działa w obie strony, bo John teraz nagrywa nową płytę z Nergalem. Cieszę się, że możemy na sobie polegać, bo trudno dziś o tak dobre przyjaźnie muzyczne. Przyjaźń? - Tak, zatoczyliśmy z Johnem koło, bo zanim zostaliśmy parą, byliśmy przyjaciółmi - mówi Anita. - Jesteśmy nimi znowu, także dla Poli, która nas bardzo potrzebuje. John właśnie wrócił z naszą córką z wakacji na Sycylii... Oboje bardzo długo walczyliśmy o nasz związek, lecz nagle okazało się, że już nie możemy nic zrobić, po prostu. Jesteśmy teraz na takim etapie, że potrafimy po przyjacielsku rozmawiać nawet o dylematach sercowych. Życzę każdemu, aby udało mu się w ten sposób rozwiązywać problemy związane z rozstaniem. Przecież nie tylko miłość, ale też inne relacje zmieniają swoją naturę z biegiem lat. Podobnie jak rzeka, mój ulubiony temat przewodni, choć jest ta sama, to jednak ciągle inna. Czy jesteśmy w stanie to kontrolować? Wątpię.
Rzeka w tle
Dom - drewniany, z bali, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy - stoi nad rzeką, tuż obok brzozowego lasu. Przez duże okna wpadają promienie słońca. Anita wyjmuje telefon i pokazuje zdjęcia z budowy. Tego lata dom będzie gotowy. - Spełnienie marzeń - kwituje.
Z miasta wyprowadzić się nie mogła, bo 10-letnia Pola potrzebuje być blisko szkoły i znajomych. Ale do tego "sanktuarium", jak nazywa swój dom wokalistka, będą jeździć tak często, jak to możliwe: na weekendy, wakacje, święta. To tam zamierza się resetować. Kiedy szukała działki, miała dwa warunki: nie dalej niż godzina drogi od miasta i obecność rzeki.
- Rzeka w moim życiu i twórczości ma symboliczne znaczenie - zaznacza Anita. Kiedyś napisała piosenkę pod tytułem "Rzeko", którą bardzo lubi i często śpiewa: "Rzeko, powiedz, jak często jeszcze zmienisz bieg, wiedzieć chcę (...). Czemu nie pozwalasz pięknym chwilom trwać". - Rzeka to dla mnie metafora życia - mówi. Nie przypadkiem więc najnowszy utwór Anity, "Ptasiek", opowiada właśnie o "dziewczynie z rzeką w tle". Śpiewa w nim: "Gdziekolwiek jesteś dziś, twoja iskra się we mnie tli, bym niosła ją dalej w świat". I dalej: "Czy pamiętasz jeszcze mnie, dziewczynę z rzeką w tle?".
- To piosenka o nieśmiertelności ideałów - wyjaśnia Lipnicka i wyjawia niezwykłą historię powstania tego utworu. Jej autorem jest brytyjski wokalista Nick Talbot, którego poznała kilka lat temu podczas pracy nad swoją solową płytą "Hard Land of Wonder". - Nick, mimo że młodszy ode mnie, był moim mentorem. Uwielbiałam jego twórczość, działał pod pseudonimem Gravenhurst na niezależnej scenie brytyjskiej. Zmarł nagle, miał 37 lat. To mnie bardzo dotknęło. Postanowiłam nagrać piosenkę, nad którą zaczęliśmy wcześniej razem pracować. Napisałam do niej polski tekst i tak powstał "Ptasiek".
O ludziach takich jak Nick, wrażliwcach bez skóry, marzycielach nieprzystosowanych do życia, którzy odciskają na nas piętno prawdy, a my je niesiemy ze sobą i przekazujemy dalej. Ciekawe bywają te interpretacje: Pola uznała, że napisałam tekst o jej dziadku, czyli moim ojcu, którego niestety nie poznała. Zmarł nagle, gdy byłam w ciąży. Ale Ptasiek to mógł być ojciec, przyjaciel, brat, nauczyciel lub ktoś spotkany przypadkiem w podróży, kto odmienił nas na trwałe. Każdy ma swojego Ptaśka.
Stanąć na nogach
Teraz Anita już nie potrzebuje mentora. - Nadszedł czas, kiedy mogę stanąć pewnie na nogach - podkreśla. Jednocześnie polega na zdaniu bliskich sobie osób, m.in. Johna, brata Arkadiusza (założyciela zespołu Voice Band, członka Grupy Rafała Kmity), menedżera. Od lat kibicuje jej Sebastian, przyjaciel jeszcze z liceum, dziś redaktor i germanista.
- Szkolna znajomość przerodziła się w przyjaźń - opowiada Sebastian. - Najważniejsza dla nas zawsze była szczera rozmowa. Setki razy dyskutowaliśmy o swoich sprawach; Anita potrafi uważnie słuchać i trafnie komentuje wszystkie wątki. Jako przyjaciółka staje się tzw. trzecim okiem, które idealnie ocenia sytuację. Jej uwagi trafiają w samo sedno, mówi prawdę bez znieczulenia. Ale też nigdy nie ocenia, wyraża jedynie własne obawy. Ma bystry umysł i analityczne podejście do wszystkich problemów, zawsze rozpatruje je w szerszym kontekście. A poza tym wiemy o sobie bardzo dużo i po prostu się lubimy.
Połączyły ich absurdalne poczucie humoru (potrafią śmiać się z tylko sobie wiadomych rzeczy) i dystans do rzeczywistości. - A także zamiłowanie do skomplikowanych sytuacji życiowych, mnóstwo wspólnych wspomnień i tajemnic. Anita to mój superkumpel - dodaje Sebastian. On wie, że jednym z objawów stawania na nogach była decyzja Anity o nieuczestniczeniu w jubileuszowej trasie Varius Manx po Polsce.
- Długo byłam przez nich namawiana, jednak nie wchodzę dwa razy do tej samej rzeki! - mówi Lipnicka. - Zespół był ważnym etapem w moim życiu, ale nie po to walczę tyle lat o niezależność, aby teraz wrócić na początek drogi. Być znowu tam, skąd uciekłam.
Zastrzega, że nie przekreśla przeszłości. Jesienią, podczas własnej trasy koncertowej, zaśpiewa kilka ulubionych piosenek z tamtych czasów, tyle że w nowych, specjalnych aranżacjach. - Napisałam je, nie zamierzam się od nich odcinać - podkreśla. - Poza tym zależy mi na tym, aby sprawić ludziom radość. Jeśli miałabym wymienić jeden powód, dla którego tworzę czy występuję, to właśnie ten, aby wzruszać, dotykać.
Kobiecość
Nigdy nie była typem gwiazdy. Podziwia koleżanki z branży, które od rana chodzą na obcasach, w pełnym makijażu, albo takie, które mają siłę i czas bywać na bankietach. - Jeśli mam udzielić wywiadu czy iść do telewizji, to muszę mieć powód, najlepiej okołomuzyczny - twierdzi Anita. Regularnie odmawia bycia jurorką w programach typu talent show oraz gotowania na wizji w programach śniadaniowych. "Bo pani jest taka miła, no, niech pani do nas przyjdzie", słyszy.
- A ja jestem za leniwa na celebrytkę - śmieje się artystka i opowiada o tym, jak szykuje się do wyjścia. Zazwyczaj jednak, zniechęcona brakiem odpowiedniej kreacji czy makijażu, decyduje się zostać w domu. Niedawno śpiewała na krakowskim Rynku, na koncercie dla fundacji Anny Dymnej. Przywiozła ze sobą dwie sukienki, ale gdy przyszła na próbę, stwierdziła, że żadna nie nadaje się na tę okazję.
- Przed koncertem odwiedziłam dwa sklepy i tak się tym mierzeniem zmęczyłam, że usiadłam na kawę. Postanowiłam, że zajrzę jeszcze tylko do jednego i po prostu coś wybiorę. Wzięłam sukienkę z wystawy, z manekina. Po koncercie podbiegła do mnie Sonia Bohosiewicz, dopytując, skąd mam tak piękną sukienkę. Była zdziwiona, kiedy usłyszała, że ze sklepu zza rogu kupioną godzinę temu. Wypadów w gronie rozchichotanych koleżanek nie cierpi. - Jestem beznadziejna w zakupach - wyznaje. - Wracam do domu z niczym albo z ubraniami, których nigdy nie wkładam. W mojej szafie wiszą kreacje, które nie ujrzały światła dziennego. A ja wiecznie chodzę w tych samych dżinsach i T-shirtach. Torebkę też noszę jedną, do znudzenia. Wyjątek stanowią conversy, mam ich kilkanaście par, z ukochanymi skórzanymi na czele.
Od lat ma marzenie, takie niecodzienne. I "męskie", w stereotypowym ujęciu. Długi rejs po otwartym morzu. Co roku przymierza się do jego realizacji, ale Pola jest przerażona taką wizją.
- Poczekam z tym marzeniem do emerytury - odgraża się wokalistka. - Odkąd zostałam mamą, czuję się odpowiedzialna za życie córki; nie zostawię jej na dłużej. Kiedyś nie bałam się latać samolotami, a teraz odczuwam lęk za każdym razem. Bo ja po prostu wiem, że muszę żyć! I odczuwam ten przymus głównie dlatego, że jestem mamą.
Pola
Nie lubi matematyki, zupełnie jak jej mama. Po rodzicach jest bardzo muzykalna, potrafi podśpiewywać drugie głosy w zasłyszanych radiowych piosenkach. Na razie nie chce iść w ślady mamy ani ojca.
- Podejrzewam, że weszła w wiek, kiedy woli znaleźć własną drogę - mówi Lipnicka. - Choć ma tylko dziesięć lat, to już jest przerażona tym, że nie wie, co będzie robić w życiu. Tłumaczę Poli, że ma jeszcze sporo czasu, ale to jej nie przekonuje. Kiedy męczymy się obie nad matematyką, mam przeczucie, że córka będzie artychą.
Jaką jest matką? - Na pewno nie typem kumpelki. Staram się być mamą, jakiej sama zawsze potrzebowałam, czyli dającą Poli wielkie oparcie - mówi Anita. - Wiem, jakie to ważne. Ja często musiałam być zbyt dorosła jak na swój wiek. Nie chcę, aby moja córka musiała się o mnie martwić, dlatego teraz mam misję: zawalczyć o swoje szczęście. Dla siebie i dla niej. Czuję, że jestem na dobrej drodze - dodaje spokojnie.
Magdalena Kuszewska
PANI 8/2016